Witajcie w nietypowym poście.
Jak widzicie, jego tytuł nie wróży nic dobrego. A może jednak?
Na początku chciałabym was przeprosić, za tak długą nieobecność. Nie wstawiałam rozdziałów, bo... no właśnie. Dlaczego ich nie wstawiałam?
Zacznijmy od początku.
Jest to moje pierwsze opowiadanie, które publikuję. Jestem zdziwiona, że tyle osób go czytało/czyta. Nie wiem, jak mam WAM dziękować, za to, że jesteście, byliście lub będziecie. Ale wracając.
Opowiadanie to.. no bywało z nim różnie. Nie zawsze wstawiałam rozdziały na czas, ale starałam się jak mogłam i pisałam dla Was, ale przede wszystkim - dla siebie. Bo co by to było za pisanie, skoro nie sprawiałoby mi przyjemności? No właśnie.
Nie wiem, czy jest to ostatni post na tym blogu.
Ja niestety wypalam się w związku z tą historią, ale może po dłuższej przerwie, napiszę coś tutaj jeszcze? Jak na razie tego nie wiem. Naprawdę zależy mi na waszej opinii i.. Wy zdecydujcie, czy chcecie aby cokolwiek się tutaj jeszcze pojawiło. Czy chcecie w ogóle, aby ta historia miała jakieś zakończenie?
Do teraz zostawiam Was z niedokończoną historią, ponieważ nie wiem, czy warto cokolwiek tu jeszcze publikować.
Napiszcie w komentarzu, co sądzicie.
Bardzo dziękuję każdemu z Was z osobna.
Za każdy komentarz,
za każde wejście,
za każde słowo otuchy i wsparcia.
Dziękuję.
Do kolejnego (?) postu.
poniedziałek, 8 grudnia 2014
wtorek, 14 października 2014
Rozdział Dwudziesty Czwarty.
Muzyka I
*Drobna informacja od autorki:
rozdział jest całkowicie pisany
z perspektywy Rany*
*Rana*
*Jakiś czas później*
"Wpis 1. 19 czerwiec 2014r.
Już równe pół roku, dzień w dzień jestem zakładnikiem Dylana. Dopiero po sześciu miesiącach zgodził się, bym mogła kupić sobie zeszyt. Postanowiłam zrobić z niego coś na wzór dziennika. Mimo, iż jedynym czytelnikiem tego będę ja, to i tak opiszę mniej więcej, co się działo przez ten czas. Zacznę od tego wieczoru, kiedy to wszystko się zaczęło.
James osłaniał mnie swoim ciałem, kiedy O'Brien stawiał kroki w naszą stronę. Z podłoża podniósł naładowany pistolet, po czym wymierzył w mojego obrońcę.
Pamiętam, że się bałam.
Znikąd pojawił się Luke, który biegł także w naszą stronę. Stanął przed Yammouni'm osłaniając go. Niecałą chwilę później otrzymał trzy strzały. Przestraszona krzyknęłam jego imię. Chłopak upadł na zimną od nocnego powietrza glebę. Kompani Dylana wykorzystali naszą nieuwagę, uwalniając się, następnie sprowadzając naszych przyjaciół do tej samej pozycji, w której oni byli przed chwilą. Brunet złapał mnie w pasie odciągając od miejsca akcji. Jego pozostali towarzysze dołączyli do nas; dwóch z nich ciągnęli rannego Brooks'a. Mi kazali zając środkowy rząd miejsc, na moich kolanach położyli Luke'a, który ledwo kontaktował. Nie kontrolowałam już łez wypływających z moich oczu, starałam się do niego mówić, żeby nie zasnął. Mężczyzna, bo nie wyglądał na nastolatka, który siedział za kierownicą ruszył, odjeżdżając. Bliźniak był w coraz gorszym stanie, więc postanowiłam zareagować.
- Dylan, proszę. Zawieź go do szpitala - ledwo wydusiłam łamiącym się głosem. Odwrócił się i spojrzał pustym wzrokiem, kolejno wyszeptując coś do kierowcy. - Zaprowadzasz go do recepcji, wracasz. Masz pięć minut od kiedy zatrzymamy się. Posey i Daniel zasłonią tablice rejestracyjne.
***
Zatrzymali się, musiałam zdążyć. Ten cały "Posey" i "Daniel" pomogli mi wyciągnąć poszkodowanego, jednak dalej nie miałam wyboru, miałam być samodzielna. Chwyciłam w pasie przyjaciela, prowadząc go do budynku, w którym mieli mu pomóc. Młoda kobieta zauważyła mnie zanim jeszcze przekroczyłam próg, więc szybko zareagowała. Zabrali Brooks'a w tempie natychmiastowym, nie marnując czasu. Pociągnęłam pielęgniarkę za rękę, na chwilę zatrzymując ją. Włożyłam jej w dłoń zwinięty kawałek papieru, spoglądając na nią.
- Proszę cię, napisz na ten numer, kiedy będzie wiadomo, co z nim i czy z tego wyjdzie - wyszeptałam, a dziewczyna zdziwiona na mnie popatrzyła. W jednej sekundzie usłyszałam klakson samochodu, co oznacza, iż mój czas minął.
Mniej więcej tyle. Parę dni później dostałam od tej dziewczyny SMS'a, że stan Luke'a jest stabilny i mam się nie martwić. Tego samego dnia, gdy dostałam wiadomość, mój "porywacz" dowiedział się o telefonie, który przetrzymywałam, po czym zabrał mi go.
Nie byłam źle traktowana, nie byłam bita, krzywdzona. Owszem, oberwało mi się od czasu do czasu za pyskowanie, lecz tylko od "szefa" gangu.
Mieszkaliśmy w różnych częściach Stanów. Tak, Stanów. Jeszcze tego samego dnia wylecieliśmy do Los Angeles, a później jeździliśmy wszędzie. Od L.A, przez Seattle, po same Columbus. Jak narazie wynajmujemy mieszkanie w Atlancie. Co do kontaktów, to poznałam historię wszystkich, prócz samego Dylana. Najbliżej jestem z Tylerem Posey'em. Reszta też nie jest jakoś "daleko". Z Tylerem Hoechlin'em mogę się śmiało powygłupiać; z Coltonem porozmawiać szczerze, czy wybrać się na zakupy, natomiast z Danielem najczęściej uczę się dalszego materiału lub po prostu czytamy razem książki.
Na szczęście mamy kilka pokoi. Jeden dzieli Daniel z Coltonem, drugi Hoechlin z O'Brien'em, a trzeci ja z Posey'em. Dzięki temu mogę spokojnie pisać tą notkę, bez obawy o przeczytanie.
Tak, czy siak, to koniec dzisiejszej, pierwszej notki. Jest godzina 23.09, ja kończę pisać. Do jutra (?)."Zamknęłam notes, zgasiłam lampkę przy biurku. Wzdychając odłożyłam powiernika moich myśli pod łóżko.
- Długo jeszcze? - Zapytał mój współlokator.
- Myślałam, że śpisz - przymknęłam okno, które wpuszczało zimne, zbyt zimne powietrze.
- Jeszcze wczesna godzina - skomentował przykrywając się szczelniej kołdrą.
- Dylan już śpi? - spytałam siadając obok niego.
- Nie, wybrał się z chłopakami do klubu. Dlaczego pytasz? - odpowiedział spoglądając na mnie.
- Mogę iść do jego pokoju? - wzrok chłopaka zmienił się na zdziwiony.
- Po co chcesz wchodzić do jamy lwa? Chcesz go sprowokować? - zaśmiałam się na jego stwierdzenie.
- Po prostu lubię przebywać na balkonie i słuchać starych płyt Beatles'ów - wyznałam, na co tym razem zaśmiał się Tyler. Nadal będąc na łóżku przyjął pozycję siedzącą, po czym delikatnie się uśmiechnął.
- Jesteś taka jak Su, to aż zadziwiające - zmarszczyłam brwi na wzmiankę o zmarłej siostrze O'Brien'a. Nigdy nie mówili o niej, wolałam nawet nie wspominać, bo uważałam, że to drażliwy temat.
- W takim razie, pójdziesz ze mną? - udałam, iż nie usłyszałam poprzedniego stwierdzenia.
- Pewnie - spokojnie oznajmił, wstając z łóżka.
Przeszliśmy przez wielki salon wyposażony w najnowszą konsolę xbox; wielki plazmowy telewizor, a także w stos gier. Otworzyliśmy drzwi pokoju dzielonego przez Hoechlin'a i Dylana, wchodząc do środka.
- Mamy jakieś zadania na jutro? - zajęłam miejsce na kafelkach balkonu w między czasie, gdy Ty włączał muzykę.
- Musimy zrobić zakupy, zapłacić rachunki, odebrać pocztę, załatwić kilka spraw na mieście ogółem - zaczął wymieniać. Uśmiechnęłam się do niego, ale zauważywszy jego dziwną minę, nie wiedziałam, co mam zrobić. - Mogę zadać ci pytanie?
- Jasne - umiejscowiłam się naprzeciw niego, by lepiej go widzieć.
- Myślisz czasami o nich? O powrocie do Mystic Falls? - to pytanie zbiło mnie kompletnie z tropu.
Nie myślałam o tym. Od kiedy postanowiłam odejść, wiedziałam, że będzie to dla mnie rutyną. Przyzwyczaiłam się do nie widzenia przyjaciół, rodziny, znajomych. Teraz moi "porywacze" stali się dla mnie rodziną? A raczej czymś pomiędzy przyjaciółmi, a rodziną. Chciałabym wiedzieć, co u nich, ale gdybym wróciła, to by wszystko zniszczyło.
- Nie. To nie jest realne, szczerze powiedziawszy, nie chcę tego - wyznałam.
***
Dni w Atlancie zazwyczaj były gorące, bądź upalne. Dzisiaj była właśnie taka pogoda, która idealnie nadawała się na zakupy. Minęła godzina piętnasta, a my od samej dziewiątej jeździmy po mieście. Na sam koniec zostawiliśmy zakupy. Weszliśmy do środka marketu, Tyler prowadząc wózek, ja z kartką w ręce. Rozerwałam papier na pół, po czym jedną część podałam chłopakowi.
- Widzimy się przy kasie - rozdzieliliśmy się, idąc w swoje strony.
Gdy znalazłam wszystko, czego potrzebowałam, postanowiłam wybrać się jeszcze na stoisko ze słodyczami. Zgarnęłam z regału ulubione żelki oraz kilka batonów, po czym zawróciłam, by poszukać przyjaciela, lecz zderzyłam się z czyimiś plecami. Nie patrząc na osobę, zarumieniłam się ze wstydu, przeprosiłam i ruszyłam dalej...
- Rana? - zamarłam w połowie kroku, słysząc jego głos. Niepewnie odwróciłam się, spotykając byłego chłopaka.
Nic się nie zmienił od kiedy ostatni raz go widziałam. Brak okularów, ubrania, które teraz z pewnością były droższe, roztrzepana fryzura.
- Co ty tutaj robisz? Zniknęłaś sześć miesięcy temu. Chociaż nie, porwali cię - patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Skąd tyle wiedział? To niemożliwe, kto mu powiedział? - Uciekłaś im?
- Nie - zaprzeczyłam - to długa historia. A co ty tutaj robisz?
- Tak samo. Masz czas, żeby porozmawiać? - rozejrzałam się, czy Tyler zaczął mnie szukać, ale nie zauważyłam go.
- W sumie, to tak - odłożyłam wcześniej trzymane przedmioty, udając się wraz z Marcelem do wyjścia.
- Nie - zaprzeczyłam - to długa historia. A co ty tutaj robisz?
- Tak samo. Masz czas, żeby porozmawiać? - rozejrzałam się, czy Tyler zaczął mnie szukać, ale nie zauważyłam go.
- W sumie, to tak - odłożyłam wcześniej trzymane przedmioty, udając się wraz z Marcelem do wyjścia.
***
Zatrzymaliśmy się przed wielkim domem, znajdującym się w środku miasta. Chłopak tłumaczył, iż mieszka tutaj z czterema innymi osobami. Od środka dom wyglądał na jeszcze większy, co sprawiało odpowiednie zagospodarowanie przestrzeni. Przeszliśmy do jego pokoju, gdzie usadowiłam się na ogromnym łóżku.
- Więc? Jak to z tobą było? - zapytałam. Styles zajął miejsce na krześle obrotowym naprzeciw mnie.
- Dzień po twoim zniknięciu dowiedziałem się, że Luke jest w szpitalu. Wypytywałem każdego z chłopaków, co się z tobą stało, lecz nie chcieli mi powiedzieć. Codziennie przychodziłem do Brooks'a, ale każdy z nich odsyłał mnie z kwitkiem. Któregoś dnia, gdy miałem wychodzić do szpitala, zastałem przed moim domem Matta. Wyjaśnił mi wszystko, od pierwszych morderstw do porwania ciebie. Nie mogłem się z tym pogodzić. Dzień po wizycie Lockwood'a, zadzwoniła do mnie Hope. Porozmawiała ze mną szczerze i kazała iść na casting do XFactora, bo wiedziała, że ty tego chciałaś; żebym spełniał marzenia. Po tygodniu namysłu zgodziłem się. Poszedłem, wybrali mnie oraz kilku chłopaków, których połączyli w grupę. I tak oto teraz jestem w One Direction z moimi współlokatorami - opowiedział na jednym tchu. Uśmiechnęłam się. Więc jednak mój wyjazd wpłynął na niego dobrze. - A jak z tobą?
- Oni mnie nie porwali. Odeszłam z nimi dobrowolnie, żebyście byli bezpieczni. Wylecieliśmy do Stanów, gdzie później podróżowaliśmy. Zwiedziliśmy każdy stan, choć zasady mojego przebywania tam były srogie. Nie miałam telefonu, za pyskowanie oberwałam. Tylko od lidera. W końcu zostaliśmy w Atlancie. Mamy mieszkanie, Dylan, czyli lider postanowił, że będzie kontynuował moją naukę, dlatego "wynajął" mi domowe nauczanie, bym nie ruszała się z domu. Ale ogółem, jest okej - sama nie dowierzałam, iż to powiedziałam. Marcel patrzył na mnie jak na jakąś kosmitkę, nie wierząc moim słowom.
- Okej?! Porwali cię i to ma być okej?! Nie wierzę.. - pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Zauważyłam, że było już grubo po osiemnastej, na dworze robiło się ciemno. Szybko zerwałam się z łóżka, brunet widząc moją reakcję, przestraszył się. - Coś się stało?
- Możesz mnie odwieźć? I tak mam niezły ochrzan za ucieczkę ze sklepu - spojrzałam na niego. Zgodził się.
- Okej?! Porwali cię i to ma być okej?! Nie wierzę.. - pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Zauważyłam, że było już grubo po osiemnastej, na dworze robiło się ciemno. Szybko zerwałam się z łóżka, brunet widząc moją reakcję, przestraszył się. - Coś się stało?
- Możesz mnie odwieźć? I tak mam niezły ochrzan za ucieczkę ze sklepu - spojrzałam na niego. Zgodził się.
***
- Zatrzymaj się tutaj - mruknęłam, gdy byliśmy ulicę od mojego obecnego zamieszkania.
- Mieszkasz gdzieś tu? - popatrzył na mnie zdziwiony.
- Nie, ale nie chcę, by cię widzieli. Jeszcze ci coś zrobią - wyszeptałam, wychodząc z samochodu - Dziękuję.
- Nie masz za co dziękować - posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam.
- Mam. Dobranoc - pomachałam mu, po chwili ruszając w stronę mieszkania.
Stałam przed drzwiami, bojąc się przekręcić klamki. Modliłam się, żeby Dylana nie było w domu.
Raz.
Dwa.
Trzy.
Przekręciłam klamkę, wchodząc najciszej do środka, jak tylko potrafiłam. W salonie było zapalone światło, co świadczyło o tym, że wszyscy byli obecni. Zdjęłam buty, odrzucając je na bok, a sama stanęłam na rogu, by podsłuchać, o czym rozmawiają.
- Dylan, uspokój się. Wróci, przecież nie jest głupia - uspokajał go Daniel. Chwilę później usłyszałam tłuczenie szkła, co oznaczało wielkie kłopoty.
Weszłam prawie niezauważalnie do pomieszczenia, jednak Colton mnie zauważył, a za nim pozostali. Nagle powstała cisza, niezręczna cisza.
O'Brien podszedł do mnie, zamknęłam oczy, po chwili czując ból na policzku. Wiedziałam, co mnie czeka.
- Gdzieś ty do cholery była?! - następnie zadał mi pytanie, oschłym głosem.
- Nie poszłam na policję, jeśli o to ci chodzi - odpyskowałam, za co dostałam kolejny raz.
- Mów.
Zaprzeczyłam, przez co dostałam znowu.
I znowu.
I znowu.
***
HELOŁ!
Witam we wtorkowy wieczór :D Przepraszam, znowu ociągam się z rozdziałem, lel.
Więc tak, przed ostatni rozdział, a nie wydaje się taki, prawda? XD no cóż, ostatni to będzie po prostu... ogrom akcji :D także ten tego XD
Pytanka:
- Co sądzicie o rozdziale?
- Ulubiona scena?
- Ulubiony cytat?
- Ulubiony moment?
- Scena zabawna/smutna/urocza/okropna?XD
- Ogólna ocena rozdziału.
10 komentarzy = nowy rozdział.
czeeeeeekam :D
MOTYWUJCIE MNIE, PROSZĘ :C
A I JESZCZE JEDNO, DZIĘKUJĘ
ZA KAŻDY KOMENTARZ!
Saranghaeyo!
~Paja.
EDIT: SŁUCHAJCIE! Są małe problemy z komentowaniem, dlatego już wyjaśniam, co w takim wypadku robicie.
EDIT: SŁUCHAJCIE! Są małe problemy z komentowaniem, dlatego już wyjaśniam, co w takim wypadku robicie.
Pojawia nam się taki prostokącik, który przeszkadza w napisaniu komentarza. Aby skomentować, a raczej móc w ogóle napisać cokolwiek należy:
Należy najechać na zaznaczony róg, pokazany powyżej. Jeździmy przez chwilę aż pojawi się typowy kursor pisania, następnie kliknąć i możemy pisać komentarz! :)
poniedziałek, 8 września 2014
Rozdział Dwudziesty Trzeci.
Polecam włączyć
piosenki tutaj podane.
Miłej lektury.
Muzyka I
*Rana*
Od dzieciństwa zmagałam się z różnymi przypadkami strachu; przed fobią, utraceniem kogoś, niebezpieczeństwem czy wykonaniem jakiejś czynności.
Moje życie zmieniło się diametralnie, kiedy Dylan po raz pierwszy zamordował.
Czy tego żałuję? Sama nie wiem. Poznałam wspaniałe osoby, ale Dylan? Jego mogłoby tutaj nie być, bo gdyby nie on, dalej świętowalibyśmy zakończenie semestru, ja prowadziłabym spokojne życie, a Matt byłby bezpieczny, nie rozmawiając z tym psychopatą.
Mimo protestów, kłótni i ponownych wciągnięć mnie do środka samochodu, w końcu wyszłam z niego, by zbliżyć się do przyjaciela.
- Zejdź nam z drogi, to pożyjesz kilka godzin dłużej - warknął mój przyjaciel.
- Zabawny jesteś, Lockwood. Zabawny i głupi - O'Brien nie szczędził sobie drwin, oby tylko wyprowadzić z równowagi swojego wroga. Podeszłam odrobinę bliżej, wychylają się zza bruneta, który toczył walkę na spojrzenia z Dylanem. Nie potrzeba było wiele czasu, by ten drugi zauważył mnie. Szyderczo się uśmiechnął, wlepiając we mnie swój wzrok.
- Moje słoneczko przyszło. Jak miło Matty, że przyprowadzasz kogoś, kogo pragnę - przytuliłam się do pleców Matthew jak małe dziecko, bojące się czegoś, ale nadal wychylałam głowę, pragnąc zobaczyć, co się dzieje.
- Nie odzywaj się tak do niej - wycedził przez zęby, napięty już dość, mój obrońca.
- Nie spinaj się, Matty. Ona i tak będzie moja, czy tego chcesz, czy nie. Dobrze wiesz, ja dostaję to, czego chcę. Zawsze - wymówił z naciskiem na ostatnie słowo.
Wiedziałam jedną rzecz.
To nie skończy się dobrze.
Moje życie zmieniło się diametralnie, kiedy Dylan po raz pierwszy zamordował.
Czy tego żałuję? Sama nie wiem. Poznałam wspaniałe osoby, ale Dylan? Jego mogłoby tutaj nie być, bo gdyby nie on, dalej świętowalibyśmy zakończenie semestru, ja prowadziłabym spokojne życie, a Matt byłby bezpieczny, nie rozmawiając z tym psychopatą.
Mimo protestów, kłótni i ponownych wciągnięć mnie do środka samochodu, w końcu wyszłam z niego, by zbliżyć się do przyjaciela.
- Zejdź nam z drogi, to pożyjesz kilka godzin dłużej - warknął mój przyjaciel.
- Zabawny jesteś, Lockwood. Zabawny i głupi - O'Brien nie szczędził sobie drwin, oby tylko wyprowadzić z równowagi swojego wroga. Podeszłam odrobinę bliżej, wychylają się zza bruneta, który toczył walkę na spojrzenia z Dylanem. Nie potrzeba było wiele czasu, by ten drugi zauważył mnie. Szyderczo się uśmiechnął, wlepiając we mnie swój wzrok.
- Moje słoneczko przyszło. Jak miło Matty, że przyprowadzasz kogoś, kogo pragnę - przytuliłam się do pleców Matthew jak małe dziecko, bojące się czegoś, ale nadal wychylałam głowę, pragnąc zobaczyć, co się dzieje.
- Nie odzywaj się tak do niej - wycedził przez zęby, napięty już dość, mój obrońca.
- Nie spinaj się, Matty. Ona i tak będzie moja, czy tego chcesz, czy nie. Dobrze wiesz, ja dostaję to, czego chcę. Zawsze - wymówił z naciskiem na ostatnie słowo.
Wiedziałam jedną rzecz.
To nie skończy się dobrze.
*Luke*
Czekaliśmy już dobre pół godziny na powrót Matta. Jednak jak pojechał, tak nie wracał. Wszystko było przygotowane, czekaliśmy na miejscu spotkania, lecz O'Brien zarówno jak i Lockwood, się nie pojawił.
- Zadzwoń jeszcze raz - mruknąłem do mojego bliźniaka. Niecierpliwiłem się dosyć szybko, więc nikt się nie dziwił.
- Co mi to da, skoro Rana, Matt, Hope, czy nawet Victor nie odbierają? - Spojrzał na mnie znudzony. Prychnąłem jedynie w odpowiedzi.
- Coś musiało się wydarzyć, a on sam sobie nie da.. - dokończyłbym, gdyby nie Tristan.
- Do jasnej cholery! Skończ nawijać Luke, bo zgaszę ci tą fajkę na czole! - sam nie wiedziałem, czy ten ton był rozgniewany, czy rozśmieszony. - Matt ma większe zdolności, niż sądzisz. Znam go od dzieciństwa, zawsze dawał sobie radę. Nie ważne, czy w pojedynkę, czy z kimś. Po prostu zawsze, ale to zawsze, spełniał wszystko, co miał zaplanowane. Skoro obiecał chronić Ranę, to zrobi to, nawet jeśliby miał poświęcić swoje życie.
Zdziwiłem się na słowa przyjaciela. Fakt, znałem chłopaka długo, chociaż nie wiedziałem tego o nim.
Stałem oparty o maskę samochodu jeszcze przez piętnaście minut, aż w końcu pomyślałem; jeśli dzieje się jej coś złego, nie mogę tutaj tak po prostu stać. Muszę być przy niej.
Biegiem wsiadłem do drugiego pojazdu i z piskiem opon odjechałem, zostawiając zdezorientowanych towarzyszy na miejscu spotkania. Nie minęła nawet minuta, a mój telefon zaczął wibrować. Na wyświetlaczu pojawiło się imię Tristana, chociaż nie wiedziałem, czy odebrać.
- Muszę być przy niej - powiedziałem, zanim zdążył się wydrzeć na mnie.
- Nie wiesz nawet, gdzie są! - Próbował mnie zatrzymać.
- Pojadę tą drogą, którą oni jechali - rozłączyłem się, rzucając słuchawkę na miejsce obok.
Oni tam zostali. Jai, Skip, James, Tristan, Steven, po prostu nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie był przy niej.
Jak długo będziesz się oszukiwać? Ona nic do ciebie nie czuje, baranie! Powiedział głos w mojej głowie. Nie obchodzi mnie to. Chcę tylko jej bezpieczeństwa oraz szczęścia. Niczego więcej.
Stałem oparty o maskę samochodu jeszcze przez piętnaście minut, aż w końcu pomyślałem; jeśli dzieje się jej coś złego, nie mogę tutaj tak po prostu stać. Muszę być przy niej.
Biegiem wsiadłem do drugiego pojazdu i z piskiem opon odjechałem, zostawiając zdezorientowanych towarzyszy na miejscu spotkania. Nie minęła nawet minuta, a mój telefon zaczął wibrować. Na wyświetlaczu pojawiło się imię Tristana, chociaż nie wiedziałem, czy odebrać.
- Muszę być przy niej - powiedziałem, zanim zdążył się wydrzeć na mnie.
- Nie wiesz nawet, gdzie są! - Próbował mnie zatrzymać.
- Pojadę tą drogą, którą oni jechali - rozłączyłem się, rzucając słuchawkę na miejsce obok.
Oni tam zostali. Jai, Skip, James, Tristan, Steven, po prostu nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie był przy niej.
Jak długo będziesz się oszukiwać? Ona nic do ciebie nie czuje, baranie! Powiedział głos w mojej głowie. Nie obchodzi mnie to. Chcę tylko jej bezpieczeństwa oraz szczęścia. Niczego więcej.
*Rana*
- To jak Rana? Pójdziesz ze mną po dobroci, czy będę musiał użyć siły? - Z minuty na minutę, myślałam, że oszaleję. Bliskie spotkanie z nim, sprawiło, iż czuję się strasznie. Boję się, trzęsę, łzy się zbierają w moich oczach.
- Nigdzie z tobą nie idzie, do cholery! Przestań! - Wybuchł Matt, będąc już kompletnie zdenerwowanym.
- Jesteś tego całkowicie pewny? - Zapytał go, wyciągając przedmiot zza swojego paska.
Broń.
Cholerna spluwa.
To tylko sen.
Powiedzcie mi, że to tylko sen. Tak skończy się moje życie? Jako osiemnastolatka, która chciała zwyczajnie skończyć szkołę, prowadzić normalne życie, mieć chłopaka, lecz zamiast tego ma na głowie gangi, niebezpieczeństwo, śmierć na każdym kroku? Nie chcę tego. Czy nie będzie lepiej, jeśli odejdę razem z Dylanem? Moi przyjaciele i rodzina nadal będą prowadzić normalne życie, ja zniknę razem z nim. Przecież osoba mniej, to praktycznie to samo. To tak, jakby spośród dwustu pudełek, znikło jedno. Nikt tego nie zauważy.
Puściłam rękę bruneta, którą trzymałam do tej pory, ruszając w stronę wroga. Zdziwiony wzrok wszystkich skupił się na mnie, kiedy stawiałam krok, po kroku w Jego stronę. O'Brien już opuścił rękę.
W jednym momencie poczułam ucisk na nadgarstku, po czym zostałam ponownie przyciągnięta do Lockwood'a.
Broń ponownie zawisła w powietrzu.
- Puść ją, bo inaczej wysadzę samochód, zabiję ją, a później ciebie - wymamrotał chłopak.
- Matty, puść. Muszę to zrobić. Poddaję się, nie dam rady dłużej tego ciągnąć - wyrwałam się z jego ramion, po raz kolejny. - To bez różnicy, czy umrę teraz, czy za kilkanaście lat.
Zwróciłam się twarzą do swojego przyszłego mordercy.
- Mogę się chociaż z nimi pożegnać? - zapytałam, a uśmiech pojawił się na jego ustach.
- Jeżeli jest to twoje ostatnie życzenie, to tak - podeszłam do samochodu, przytulając zarówno Hope, jak i Victora, mówiąc, iż Matt im wszystko wyjaśni. Kierując się ku ostatniej osobie, jaką przytulę. Oplatając ramiona wokół jego talii, przycisnęłam go jak najmocniej do siebie.
- Będę tęsknić - zaczęłam szlochać.
- Obiecuję, że cię uratuję. Nigdy w to nie zwątp - wyszeptał do mojego ucha, następnie całując moje czoło.
Gdy miałam odchodzić, smuga światła pojawiła się za moimi plecami. Odwracając się, zakryłam ręką oczy, ponieważ inaczej bym oślepła. Jak na życzenie, moment później rażący strumień zgasł, więc mogłam wyostrzyć wzrok na osobę, wysiadającą z samochodu.
Luke Brooks.
To on, jakimś cudem dowiedział się, że coś jest nie tak i przyjechał. Dzięki Bogu.
- Higgins, czas mija - przywołał mnie do rzeczywistości głos.
Bliźniak trafił w moje objęcia tak szybko jak jego poprzednik.
- Co się dzieje? - jego pytanie zabrzmiało tuż przy moim uchu. Trochę się odsunęłam, żeby widzieć jego twarz.
- Odchodzę - odpowiedziałam ze łzami, ale uśmiechem. Odgarnęłam kilka kosmyków z jego twarzy.
- Co?! Nie możesz nas zostawić, Rana! - gdyby to było takie łatwe. Nie chcę ich zostawiać, naprawdę. Nie mam wyboru, przywracam im poprzednie życie.
- Tak będzie lepiej dla wszystkich - wytarłam ręką resztę łez. - Obiecaj mi, że znajdziesz sobie kogoś, będziesz żyć normalnie. Tak, gdyby mnie tutaj w ogóle nie było.
- Nie potrafię ci tego obiecać - ponownie w tyle odezwał się chłopak, pośpieszając mnie, przez co nie zdążyłam odpowiedzieć mu.
Nogi same zaprowadziły mnie do największego koszmaru. Dwóch innych mężczyzn spięło moje ręce, następnie zaprowadzając do samochodu.
Nie całą minutę później zjawił się Dylan, który zajął miejsce za kierownicą, ruszając w nieznaną mi stronę.
Pozostaje mi teraz tylko modlić się o szybką śmierć.
- Nigdzie z tobą nie idzie, do cholery! Przestań! - Wybuchł Matt, będąc już kompletnie zdenerwowanym.
- Jesteś tego całkowicie pewny? - Zapytał go, wyciągając przedmiot zza swojego paska.
Broń.
Cholerna spluwa.
To tylko sen.
Powiedzcie mi, że to tylko sen. Tak skończy się moje życie? Jako osiemnastolatka, która chciała zwyczajnie skończyć szkołę, prowadzić normalne życie, mieć chłopaka, lecz zamiast tego ma na głowie gangi, niebezpieczeństwo, śmierć na każdym kroku? Nie chcę tego. Czy nie będzie lepiej, jeśli odejdę razem z Dylanem? Moi przyjaciele i rodzina nadal będą prowadzić normalne życie, ja zniknę razem z nim. Przecież osoba mniej, to praktycznie to samo. To tak, jakby spośród dwustu pudełek, znikło jedno. Nikt tego nie zauważy.
Puściłam rękę bruneta, którą trzymałam do tej pory, ruszając w stronę wroga. Zdziwiony wzrok wszystkich skupił się na mnie, kiedy stawiałam krok, po kroku w Jego stronę. O'Brien już opuścił rękę.
W jednym momencie poczułam ucisk na nadgarstku, po czym zostałam ponownie przyciągnięta do Lockwood'a.
Broń ponownie zawisła w powietrzu.
- Puść ją, bo inaczej wysadzę samochód, zabiję ją, a później ciebie - wymamrotał chłopak.
- Matty, puść. Muszę to zrobić. Poddaję się, nie dam rady dłużej tego ciągnąć - wyrwałam się z jego ramion, po raz kolejny. - To bez różnicy, czy umrę teraz, czy za kilkanaście lat.
Zwróciłam się twarzą do swojego przyszłego mordercy.
- Mogę się chociaż z nimi pożegnać? - zapytałam, a uśmiech pojawił się na jego ustach.
- Jeżeli jest to twoje ostatnie życzenie, to tak - podeszłam do samochodu, przytulając zarówno Hope, jak i Victora, mówiąc, iż Matt im wszystko wyjaśni. Kierując się ku ostatniej osobie, jaką przytulę. Oplatając ramiona wokół jego talii, przycisnęłam go jak najmocniej do siebie.
- Będę tęsknić - zaczęłam szlochać.
- Obiecuję, że cię uratuję. Nigdy w to nie zwątp - wyszeptał do mojego ucha, następnie całując moje czoło.
Gdy miałam odchodzić, smuga światła pojawiła się za moimi plecami. Odwracając się, zakryłam ręką oczy, ponieważ inaczej bym oślepła. Jak na życzenie, moment później rażący strumień zgasł, więc mogłam wyostrzyć wzrok na osobę, wysiadającą z samochodu.
Luke Brooks.
To on, jakimś cudem dowiedział się, że coś jest nie tak i przyjechał. Dzięki Bogu.
- Higgins, czas mija - przywołał mnie do rzeczywistości głos.
Bliźniak trafił w moje objęcia tak szybko jak jego poprzednik.
- Co się dzieje? - jego pytanie zabrzmiało tuż przy moim uchu. Trochę się odsunęłam, żeby widzieć jego twarz.
- Odchodzę - odpowiedziałam ze łzami, ale uśmiechem. Odgarnęłam kilka kosmyków z jego twarzy.
- Co?! Nie możesz nas zostawić, Rana! - gdyby to było takie łatwe. Nie chcę ich zostawiać, naprawdę. Nie mam wyboru, przywracam im poprzednie życie.
- Tak będzie lepiej dla wszystkich - wytarłam ręką resztę łez. - Obiecaj mi, że znajdziesz sobie kogoś, będziesz żyć normalnie. Tak, gdyby mnie tutaj w ogóle nie było.
- Nie potrafię ci tego obiecać - ponownie w tyle odezwał się chłopak, pośpieszając mnie, przez co nie zdążyłam odpowiedzieć mu.
Nogi same zaprowadziły mnie do największego koszmaru. Dwóch innych mężczyzn spięło moje ręce, następnie zaprowadzając do samochodu.
Nie całą minutę później zjawił się Dylan, który zajął miejsce za kierownicą, ruszając w nieznaną mi stronę.
Pozostaje mi teraz tylko modlić się o szybką śmierć.
*Matt*
- Co ci to da, że ją będziesz miał? - tępo wlepiałem wzrok w wroga.
- Satysfakcję zabrania tobie kogoś, kto sprawia ci szczęście oraz jest dla ciebie ważny, wtedy gdy ty zabrałeś mi Suzanne parę lat temu - wziął głęboki wdech. - Chcę, żebyś cierpiał, jak ja tamtego wieczoru.
Pociągnąłem za spust, kiedy nagle pojawiła się jego siostra, osłaniająca go własnym ciałem. Strzał przestrzelił jej ciało na wylot, pozostając w środku. Dziewczyna zaczerpnęła ostatni oddech, upadając na kolana. O'Brien w ostatniej chwili złapał ją, tuląc do siebie jak małe dziecko. Przez chwilę był zbyt sparaliżowany, aby wiedzieć, co się stało, lecz zaraz zaczął szlochać, krzyczeć, wołać imię. Jej imię.
Obserwowałem wszystko, ale otrząsając się, wsiadłem na motocykl, odjeżdżając.
- Pamiętasz, prawda? - zaśmiał się, typowym dla niego zwyczajem. - Nie bój się, zaopiekuję się nią dobrze.
Luke cały czas stał obok mnie, przyglądając się scenie rozgrywającej przed chwilą.
- Matt, jak mogłeś jej pozwolić odejść? Upadłeś na mózg?! - wręczyłem mu kluczyki pojazdu, w którym znajdowali się Victor z Hope.
- Rób, co mówię. Odwieź ich na lotnisko, upewniając się, że odlecą. Ja biorę twój, jadę za nim, dzwonię po resztę. Potem dam ci dalsze instrukcje - niemal popchnąłem go, sam niewiele wolniej wsiadając.
***
Staliśmy na stacji paliw oddalonej zaledwie pięćset metrów od kryjówki Dylana.
- Okej, powtarzam po raz ostatni. Zajmujecie swoje miejsca, telefony zaczną dzwonić, wchodzimy i osłaniamy Jamesa. On z kolei przejmuje Ranę, uciekając jak najszybciej do Jeep'a, po czym odjeżdża na lotnisko. Nie ma czasu na porażki - każdy po kolei przeładował broń, udając się na wyznaczone miejsca. Nim dotarłem do swojego, dostałem MMS'a.
- Okej, powtarzam po raz ostatni. Zajmujecie swoje miejsca, telefony zaczną dzwonić, wchodzimy i osłaniamy Jamesa. On z kolei przejmuje Ranę, uciekając jak najszybciej do Jeep'a, po czym odjeżdża na lotnisko. Nie ma czasu na porażki - każdy po kolei przeładował broń, udając się na wyznaczone miejsca. Nim dotarłem do swojego, dostałem MMS'a.
(Tłum. "Jesteśmy w drodze".)
Uśmiechnąłem się sam do siebie, kontynuując bieg. Docierając do głównych drzwi budynku, rozejrzałem się na boki. Z lewej Daniel, z prawej Beau. W momencie zapiszczenia telefonów, rozwaliłem drzwi wykopem, kolejno wyciągając pistolety.
Zaskoczeni przyjaciele chłopaka nie zdążyli czegokolwiek zrobić, ponieważ zostali unieruchomieni na różne sposoby, przez moich przyjaciół. Brunetka zareagowała podobnie. James jeszcze czekał, by wypełnić swoje zadanie.
- Załatwmy to tutaj i teraz, Dylan. Nie wtrącaj jej w to - wycelowałem w niego, bez problemu.
- Zróbmy to chociaż jak za dawnych czasów - opróżnił swój model z magazynku, rzucając pustą broń bez naboi. Powtórzyłem po nim, chcąc jak najszybciej to zakończyć. Pozostała część uczestników wiedziała, że nie mogą się mieszać. To coś, co musimy we dwójkę rozwiązać.
- Mam jedną prośbę - spojrzałem w jego oczy - bij mnie do upadłego. Ja nie będę się bronić.
Oczy Higgins prawie wyszły z orbit, słysząc moją prośbę. Kiwnąłem do niej głową, uspokajając.
- Nie - zaprzeczył, uśmiechając się chytrze. - Bez obrony nie ma zabawy.
Podszedł do mnie, uderzając z pięści w twarz, a kiedy upadłem, zaczął kopać w brzuch. Czułem, jak wszystkie wnętrzności zmieniają swoje miejsce. Złapałem go za kostkę, pociągając, przez co, upadł. W tym czasie, ja wstałem robiąc to, czego ja doświadczyłem minutę temu.
Kilka minut później, tarzaliśmy się po glebie, okładając pięściami.
To był ten moment. Yammouni niezauważalnie przechwycił Ranę, uciekając do wyjścia, ale...
- Dylan, ona ucieka! - krzyknął jeden z jego gangu, za co miałem ochotę go zabić. Oboje zwróciliśmy wzrok w tamtą stronę. Przeciwnik wykorzystując moją nieuwagę, zadał mi ponownie cios w okolice żeber, sam powstając oraz chwytając naładowaną spluwę. Sam traciłem przytomność, ze względu na potężne uderzenie, lecz zdążyłem usłyszeć krzyk Rany.
- Luke! - a później ogarnęła mnie ciemność.
***
Budząc się, nie wiedziałem, co mnie czeka. Wywiezienie na odludzie, szpital, przywiązanie do krzesła, a to jedna dziesiąta tego, co przyszło mi do głowy. Tak, czy siak, nie obawiałem się tego, ponieważ przy bólu, jaki obecnie odczuwałem, wolałbym umrzeć jak najszybciej.
Otworzyłem oczy, pochłaniając rzeczywistość. Rozejrzałem się po budynku, rozpoznając twarze. Jedyną osobą, która nie była związana, byłem ja. Z tego, co zauważyłem, to byłem oparty o ramię Tristana po lewej, a po prawej siedział James. Moja próba powiedzenia czegokolwiek skończyła się zachłyśnięciem powietrza, co wywołało kaszel. Wszyscy jak na zawołanie skupili swoją uwagę na mnie.
- Poklepałbym cię po plecach, ale mam związane dłonie - rzucił żartem Yamounni. Chwyciłem się za żebra, bo każdy niekontrolowany ruch, zarówno jak ten kontrolowany, skutkował ogromnym bólem.
- Gdzie ona jest? - ledwo wykrztusiłem, patrząc po innych. Jeden po drugim, nie wiedzieli, co powiedzieć. Zobaczyłem też brak Luke'a. - I gdzie Luke?
- Matt, oni... - "te" słowa nie potrafiły przejść Jai'owi przez gardło, w jego oczach dostrzegłem łzy. Beau zdobył się na odwagę i wymówił wyjaśnienie, którego oczekiwałem.
- Oni ich zabrali jakieś trzy godziny temu.
***
Witam! :)
Wow, nie było mnie tutaj ponad pięć tygodni! Ale już wyjaśniam, co się ze mną działo :)
Zacznijmy od początku.
Moja wena dosyć szybko wyparowała po poprzednim rozdziale, za każdym razem, kiedy przysiadałam do komputera, zatrzymywałam się i nie potrafiłam złożyć jednego zdania chociażby.
ALE JESTEM! :D
Co oznacza, nowe rozdziały, częściej.
Co ja gadam... ZOSTAŁY TYLKO 3 ROZDZIAŁY + EPILOG DO KOŃCA TEJ CZĘŚCI! :)
Tak, tak... znowu zmieniam >_< Po prostu nie potrafiłabym ciągnąć tej fabuły dłużej, bo nie byłoby nic ciekawego.
Ale dobra.
Pytanka:
- Jak oceniacie rozdział?
- Tęskniliście za rozdziałami?
- Jakie uczucia wywołał ten rozdział w was?
- Będziecie chętni na II część?
- Ulubiona scena?
- Ulubiony cytat?
I TYLE! :D
ROZDZIAŁ = 10 KOMENTARZY.
WRACAM NA STAŁE,
WIĘC LICZĘ NA WASZE KOMENTARZE
I OPINIE.
DO KOLEJNEGO ROZDZIAŁU!
~Wasza Autorka.
PS.W KOLEJNYM ROZDZIALE WIELE AKCJI, WIĘC OCZEKUJĘ WASZYCH OPINII I KOMENTARZY B|
poniedziałek, 28 lipca 2014
Rozdział Dwudziesty Drugi.
Zapraszam.
*Rana*
*Nadal jest ten sam dzień,
tzn. wieczór, jaki był w poprzednim
rozdziale*
Resztę wieczoru spędziliśmy z Marcelem na omawianiu wszystkich "za" i "przeciw", w sprawie castingu. Ostatecznie, czyli po jakiś dwóch godzinach rozmowy ustaliliśmy, że pójdę z nim. Cyfry zegarka elektronicznego wskazywały godzinę dwudziestą drugą, gdy chłopak postanowił wrócić do domu. Pożegnałam się z nim jedynie przytuleniem i życzeniem dobrej nocy. Przekręciłam zamek w drzwiach, dobrze wiedząc o tym, że wszyscy są w łóżkach. Odsuwając delikatnie żaluzję, sprawdziłam obecność Beau'a. Siedział w samochodzie, jedząc jakiegoś fast - food'a. Może powinnam mu zanieść coś lepszego?
Nie myślałam nad tym długo, tylko popędziłam do kuchni, by przygotować kilkanaście kanapek. Nie mam pojęcia jak wytłumaczę mamie, iż taka ilość chleba znikła, ale raz się żyje.
Z zapakowaną, papierową torbą oraz butelką napoju, ruszyłam w stronę Brooks'a. Gdy zapukałam w jego szybę, ten się uśmiechnął.
- Pomyślałam, że przyda ci się coś lepszego, niż te puste jedzenie. - Powiedziałam wręczając mu torbę. Zdziwiony odebrał ode mnie podarunek
- Wielkie dzięki. - Ugryzł kawałek jednej z porcji. - Cholera, smakują jak kanapki mojej mamy. Dawno ich nie jadłem.
W głowie pojawiło się wiele myśli o ich matce. Jaka jest, jak wygląda, czy nadal żyje. Wszystkie jednak mogły się okazać być w czasie przeszłym, więc wolałam nie zaczynać tematu, możliwe że, bolesnego.
- Podwieziesz mnie? - Ledwo powstrzymywałam śmiech, podczas konsumowania posiłku przez Beau'a.
- Gdzie? - Popatrzył na mnie jak na idiotkę. No tak, kto po godzinie policyjnej, gdziekolwiek się wybiera? Rana Higgins.
- Do Matta, to pilne. - Chłopak przeżuł do końca, po czym odstawił resztę.
- Rana, posłuchaj. Nie wkręcaj się aż tak w sprawy gangu. Musisz normalnie funkcjonować, jeść, pić, oddychać, spać, uczyć się. - Westchnął, patrząc na mnie. - Ale skoro już, to wsiadaj.
Uśmiechnęłam się, kierując na drugą stronę pojazdu. Wsiadłam do środka, zapięłam pas, rozpoczynając rozmowę z kierowcą.
***
- Nie mam zamiaru zapłacić ci za coś, co spieprzyłeś! Miałeś załatwić tylko fałszywki, nic więcej! - Krzyczał Matt do telefonu, gdy tylko weszliśmy do środka. Zdziwiłam się, lecz wolałam nie interweniować. Sądzę, że jeśli opowiem mu o sytuacji z dnia dzisiejszego, to podniesie to jego nerwy jeszcze bardziej. Spojrzałam na Jamesa, podchodząc do niego bliżej.
- Temu co jest? - Zajęłam miejsce na krześle obok, zaczynając się kręcić.
- Jest taki od rana. Ciągle gdzieś dzwoni, opieprza osobę po drugiej stronie, rzuca czymś, tak w kółko. - Z Yammouni'm zaprzyjaźniłam się od razu, po pierwszej rozmowie. Był wyluzowany, żartował z wielu rzeczy, ale potrafił zachować powagę, gdy musiał. Wiele mi opowiedział o swoim życiu, związanym z gangiem i tym normalnym, oraz powody, dla których opuścił rodzinną Australię na rzecz przyjaciół. Sam mówił, że wie o tym, jakie to trudne odnaleźć się we wszystkich sprawach, o których wcześniej się nie wie, bo jakiś czas temu on też przez to przechodził. - A poza tym, dowiedział się, że kumpel, u którego miał załatwiony nocleg wyprowadza się ze Stanów.
- Jasna cholera, mam wszystkiego dosyć! - Matt opadł na sofę zdenerwowany, ale nie dziwię mu się, każdy przeżywa nerwowy okres w swoim życiu.
- Hej Matty? - Ze zdenerwowania przygryzłam wargę.
- Taa? - Skierował swój zmęczony wzrok na mnie.
- Czy... czy Beau ci mówił? - Słowa wypłynęły z moich ust.
- O sytuacji w szpitalu? Tak, mówił. - Moje ręce zaczęły się trząść. - Chodź tu.
Przeniosłam się z krzesła, siadając obok chłopaka. Przykryłam nas kocem, ponieważ temperatura w pomieszczeniu, była nie najwyższa. Od kiedy Steven został postrzelony, zbliżyliśmy się do siebie, lecz nie tylko. Nasze relacje po prostu wzrosły na wyższy poziom.
Dowiedziałam się mnóstwa rzeczy, na przykład, że Hope od początku wiedziała o wszystkim. Byłam na nią zła, choć to już przeszło. Nie umiem się na nią długo gniewać.
Objął mnie ramieniem, po czym rozpoczął monolog.
- To było twoje pierwsze takie spotkanie z nim, nie licząc tego w uliczce. Przepraszam za to, że nie było mnie z tobą. Wiesz już, dlaczego ci to zaproponowałem? Żebyś nigdy więcej się z nim nie spotkała. Ty, Hope i Victor wyjedziecie, Marcel pójdzie na casting, a my zajmiemy się unicestwieniem Dylana.
- Nie przepraszaj, nie masz za co. Ile będzie trwał ten cały wyjazd? Nie wiem, co powiedzieć rodzicom. - Nim się obejrzałam, James i Brooks wrócili, zasiadając na poprzednich miejscach.
- Myślę, że..
W jednej chwili usłyszeliśmy huk, zaraz po tym, rozbijające się szkło. Jedna z większych szyb została wybita, odłamki leżały wszędzie. Przedmiotem, które spowodowało wypadek, był kamień owinięty papierem. Jako pierwsza otrzęsłam się, podniosłam go, po chwili odczepiając kartkę.
- Zapamiętaj, zawsze jestem krok przed tobą. Twoje piekło, to dopiero początek. - Odczytałam zapiski, w trakcie czego, moje ręce niekontrolowanie zatrzęsły się. Nie wiedziałam, do czego O'Brien jest zdolny, w każdym razie mogłam potwierdzić jedną rzecz, nie był zdrowy na umyśle.
*Tristan*
Nina Nesbitt. Byliśmy w związku przez dwa miesiące, jednak nasza różnica wieku, która wynosiła siedem lat, sprawiła, że zerwaliśmy tak szybko, jak się związaliśmy. Można rzec, iż w stosunku do siebie byliśmy bardziej kochankami, niżeli chłopakiem i dziewczyną. Zerwaliśmy rozmawiając na spokojnie, zostając przyjaciółmi. Przez kolejne dwa lata utrzymywaliśmy kontakt, aż pewnego razu Nina pochwaliła się wieścią o wyjeździe na studia. Stamtąd wysyłaliśmy sobie listy, prowadziliśmy również rozmowy telefoniczne, które nie odbywały się za często, ze względu na różne strefy czasowe. Z czasem po prostu kontakt zanikał, aż znikł całkowicie, nasze drogi się rozeszły.
Dzisiejsze spotkanie sprawiło, że nasze drogi ponownie się skrzyżowały, odnawiając przyjaźń. Na całe szczęście nie musiałem niczego zatajać czy ukrywać przed nią, ponieważ wiedziała. Wiedziała o wszystkim, co się działo. Dlaczego? Ona mnie wciągnęła w to wszystko, pomijając fakt, iż odeszła wraz z znalezieniem chłopaka. Chciała dla niego najlepiej, mnie zostawiając pod skrzydłami jednych z lepszych gangów w Seattle.
Z rozmyśleń wyrwał mnie dzwonek telefonu.
- Tristan, przyjeżdżaj szybko do magazynu! - Usłyszałem, zanim zdążyłem porządnie przyłożyć słuchawkę do ucha. Zdziwiony, odpaliłem samochód, wyjeżdżając sprzed kamienicy.
Całą drogę zastanawiałem się, co mogło się zdarzyć. Nie możemy mieć chociaż jednego, cholernego dnia wolnego?
Wchodząc do budynku powiedziano mi rzecz, która utrudniła wykonanie naszego planu.
Musimy go zrealizować szybciej, niż planowaliśmy.
*Rana*
Kilka dni dzielących nas od balu minęły szybko. Już jutro miał się on odbyć, więc przygotowania szły pełną parą. Sekcja dekoracyjna została zwolniona zarówno z dzisiejszych lekcji, jak i jutrzejszych. Marcel, jako iż do niej należy, załatwił nam także zwolnienie. Jednak są jakieś przywileje posiadania swojego byłego chłopaka za przyjaciela. Oczywiście, to nie to, że go wykorzystuję. Po prostu, akurat to był przypadek.
Z kim idę? Do dzisiejszego ranka nie wiedziałam, ale Styles zadzwonił, ustalając wraz ze mną wszystko. Czysto, przyjacielskie wyjście.
- Higgins! Wróć na Ziemię i podaj te pudełko! - Jedna z przewodniczących nie miała dla nas litości, lecz lepsze to, niż siedzenie na lekcjach.
- Się robi, szefowo. - Mruknęłam pod nosem, a Hope, będąca blisko mnie, to usłyszała.
- Jest dla ciebie wredna, bo podoba jej się Marcel, chociaż on patrzy i jest zainteresowany tylko tobą. - Zagadnęła.
- Nawet jeśli, to przez najbliższy czas nie mam zamiaru się z nim związywać. - Po podaniu pudełka Sally, pomogłam Shelley dmuchać balony.
- Rana? Masz jutro przed balem wolny dom? - W pewnym momencie Hope zapytała. Chwilę pomyślałam, odpowiadając.
- Nie wiem, nawet jeśli, to...?
- Może weźmiemy Tay'ę i przygotujemy się razem? - Rozejrzałam się po sali, szukając wcześniej wspomnianej dziewczyny, kiedy doszła do mnie wiadomość, iż nie chciała pomagać w organizowaniu czegoś, w czym nie będzie uczestniczyć. Aby jakoś ją zaskoczyć, namówiłyśmy wraz z czerwono - włosom Jai'a, by zaprosił dziś po szkole Tay na bal.
Nie jestem pewna, czy ta dwójka czuje cokolwiek więcej do siebie, choć nie raz można zauważyć jak flirtują pomiędzy sobą.
- To nie taki zły pomysł. Prócz tego, tak myślę... weźmy też Rose. - Jednocześnie wyszukałyśmy ciemnobrązowych włosów, wieszających ogromny baner z powitaniem. Zanim moja przyjaciółka zdążyła zaprzeczyć, ja znajdowałam się przy Andrew.
- Cześć Rose! - Trochę za entuzjastycznie przywitałam ją.
- Em, hej? - Odwzajemniła nieśmiało uśmiech, który posłałam w jej kierunku.
- Idziesz na bal? - Zeszła z drabiny, aby lepiej się nam rozmawiało. Pokiwała głową.
- Jako jedna z organizatorek, muszę. - Jej styl bycia wesołą, udzielił się nawet mi.
- W takim razie, chcesz się z nami przygotować do niego?
- "Nami"? - Zrobiła cudzysłów w powietrzu, na znak niewiedzy.
- Ja, Hope i Taya. - Bez zastanowienia zgodziła się, ciesząc jak dziecko, które dostało lizaka.
*Luke*
Moja przed ostatnia lekcja, była dla mnie tak zwanym "okienkiem".
Zaraz po dzwonku na tę o to "lekcję" poszedłem do swojej szafki. Postanowiłem nie nosić zbędnych paru kilogramów, najwyżej zabiorę tylko potrzebne przybory do nauki, a resztę zostawię. Otwierając metalowe drzwiczki prostokąta, wypadł z niego mały liścik. Odrobinę zaskoczony podniosłem go, wpakowałem plecak do środka, sam oddalając się w stronę sali gimnastycznej. Złożony był na cztery części, tej samej wielkości, co zmusiło mnie do rozwinięcia. Czarny atrament układał się w kilka zdań, niby nie zwiastował nic złego, a jednak.
Zaraz po dzwonku na tę o to "lekcję" poszedłem do swojej szafki. Postanowiłem nie nosić zbędnych paru kilogramów, najwyżej zabiorę tylko potrzebne przybory do nauki, a resztę zostawię. Otwierając metalowe drzwiczki prostokąta, wypadł z niego mały liścik. Odrobinę zaskoczony podniosłem go, wpakowałem plecak do środka, sam oddalając się w stronę sali gimnastycznej. Złożony był na cztery części, tej samej wielkości, co zmusiło mnie do rozwinięcia. Czarny atrament układał się w kilka zdań, niby nie zwiastował nic złego, a jednak.
Jesteś lepszy od nich i dobrze o tym wiesz.
Możesz dołączyć do nas, to jednorazowa propozycja.
Nie zmarnuj okazji, dołącz do naszego gangu.
Jutro o północy przy magazynach
~Dylan.
Wytrzeszczyłem oczy, wciąż spoglądając na słowa. Zgiąłem kartkę, chcąc ją zniszczyć, chociaż po zastanowieniu, służyłaby za dobry dowód. Przyśpieszyłem kroku, mijając klasy, przebywając korytarze. Musiałem znaleźć się jak najszybciej w sali gimnastycznej. Popchnąłem drzwi, wchodząc do środka. Przeskanowałem wzrokiem całe pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Zobaczyłem dwie znane mi dziewczyny, śmiejące się przy dmuchaniu balonów. Nim się obejrzałem, stałem przy ich stoliku.
- Gdzie jest Matt? - Zapytałem, przerywając ich wesołą sielankę.
- Powiedział, "skoro i tak mam zwolnienie, to wolę załatwić ważniejsze sprawy". - Wyciągnąłem telefon, modląc się, żeby Lockwood odebrał. - Coś się stało?
Rana posłała mi zmartwione spojrzenie. Kiedy jedynie usłyszałem pocztę głosową, zasiadłem obok niej.
- Nie chcę wam zawracać tym głowy, akurat ter - Telefon zaczął brzęczeć w mojej kieszeni. -Matt?
- Zerwij się z ostatniej, mamy coś ważnego do załatwienia we dwójkę. Będę po ciebie za dziesięć minut. - Rozłączył się.
- Rana? Z kim idziesz na bal? - Przygryzłem wargę w geście zdenerwowania.
- Z Marcelem, czysto przyjacielskie spotkanie. - Zarówno moje ręce, jak i ręce Hope zgięły się w pięści. - Ej, spokojnie Luke.
- Jak mamy być spokojni, skoro, do jasnej cholery idziesz z nim?! - Ledwo powstrzymywałem wybuch. Brunetka położyła swoje dłonie na moich, by choć trochę mnie uspokoić, ale ja nie zrzuciłem. - Wiesz co? Chciałem cię zaprosić. Wiem, to nie najlepszy sposób, ale nie rozumiem, jak możesz iść z nim? Nie jest ciebie warty, nigdy nie był, skoro cię zdradził. Tyle w temacie!
Wybiegłem ze szkoły, nie patrząc za siebie. Jedyne, czego teraz chciałem, to wyładować swoją złość.
- Gdzie jest Matt? - Zapytałem, przerywając ich wesołą sielankę.
- Powiedział, "skoro i tak mam zwolnienie, to wolę załatwić ważniejsze sprawy". - Wyciągnąłem telefon, modląc się, żeby Lockwood odebrał. - Coś się stało?
Rana posłała mi zmartwione spojrzenie. Kiedy jedynie usłyszałem pocztę głosową, zasiadłem obok niej.
- Nie chcę wam zawracać tym głowy, akurat ter - Telefon zaczął brzęczeć w mojej kieszeni. -Matt?
- Zerwij się z ostatniej, mamy coś ważnego do załatwienia we dwójkę. Będę po ciebie za dziesięć minut. - Rozłączył się.
- Rana? Z kim idziesz na bal? - Przygryzłem wargę w geście zdenerwowania.
- Z Marcelem, czysto przyjacielskie spotkanie. - Zarówno moje ręce, jak i ręce Hope zgięły się w pięści. - Ej, spokojnie Luke.
- Jak mamy być spokojni, skoro, do jasnej cholery idziesz z nim?! - Ledwo powstrzymywałem wybuch. Brunetka położyła swoje dłonie na moich, by choć trochę mnie uspokoić, ale ja nie zrzuciłem. - Wiesz co? Chciałem cię zaprosić. Wiem, to nie najlepszy sposób, ale nie rozumiem, jak możesz iść z nim? Nie jest ciebie warty, nigdy nie był, skoro cię zdradził. Tyle w temacie!
Wybiegłem ze szkoły, nie patrząc za siebie. Jedyne, czego teraz chciałem, to wyładować swoją złość.
*Hope*
- Hope! Proszę cię, no! Odezwij się do mnie! - Chciałam jej wygarnąć, powiedzieć, co mi leży na sercu. Nie chcę, żeby skończyła jak w związku z Chrisem. Możliwe, iż Marcel nie wiedział, co robił, ale sam nienawidził Sashy, to po co z nią rozmawiał?
- Jesteś głupia, skoro z nim idziesz, Rana. Popełniasz ten sam błąd. W przeciwieństwie do Marcela, Luke'owi albo Mattowi zależy. Zależy na tobie. Nie jestem na ciebie zła, ale.. popatrz też na innych, nie tylko przez różowe okulary "zakochania" na Styles'a. O nic więcej nie proszę. - Przytuliłam ją. - Widzimy się później.
- Nie kocham go. Właściwie, to nie wiem, co do niego czuję. Przez najbliższy czas, jedynie czego chcę, to odpocząć. Chcę prowadzić to stare, nudne życie. - W pełni ją rozumiałam, chciałabym tego samego.
- Wracajmy już, muszę jeszcze dzisiaj iść do lekarza. - Wsiadłyśmy do samochodu Victora, który odwiózł naszą przyjaciółkę do jej domu, a my pojechaliśmy do mojego.
*Matt*
Zajechałem pod szkołę, widząc czekającego już, Luke'a. Ledwo się zatrzymałem, a Brooks już zdążył wsiąść do samochodu. Odjechałem, zaczynając konwersację.
- O co chodzi? Jeszcze więcej problemów? - Pogrzebał chwilę w plecaku, po chwili wyciągając z niego świstek papieru.
- Masz. - Chłonąłem zdania, jedno po drugim. Były dwie opcje. Jest taki głupi, bo myślał, że Brooks mi tego nie pokaże lub tego właśnie chciał, byśmy wiedzieli oraz też poszli.
- Zjawimy się tam razem. Nie chcesz odejść, prawda? - Zgniotłem kartkę, wyrzuciłem przez okno i przyśpieszyłem.
- Nie ma mowy, obiecałem ją chronić, ogółem ci pomóc. Nigdzie się nie wybieram. - Między nami zapadła cisza. On myślał, ja także. O czym on, tego nie mam pojęcia, natomiast ja, o tym pieprzonym wyjeździe. Fałszywe dowody wraz z paszportami odbieram jutro, apartament załatwiłem dzisiejszego ranka. Bilety możemy kupić w każdej chwili, więc akurat o to się nie martwię. Jedyna rzecz, o którą się martwię to znajomi. Wielu z nich zgodziło się pomóc mi w unicestwieniu O'Brien'a, kilku odmówiło, jednak kilkanaście osób nadal nie zastanowiło się. - Idzie na bal z Marcelem.
Chłopak wyrwał mnie z rozmyśleń, przez co o mało nie padłem na zawał.
- Rana? - Dopytałem, zajeżdżając pod magazyn.
- Tak. Obraziłbyś się, gdybym ją zaprosił? - Jeszcze chwilę zostaliśmy w środku, dokańczając rozmowę.
- Dlaczego miałbym? Nie chodzę na bale. A poza tym, ja będę wszystko przygotowywał na nasze spotkanie z przyjacielem. - Zaśmiałem się, wychodząc z samochodu.
***
Dochodziła osiemnasta, gdy Rana, Hope i Victor przekroczyli próg budynku. Przywitali się z każdym, następnie zajmując miejsca. Opowiedziałem im dokładnie, co się stało oraz wyjaśniłem, jak zamierzamy to załatwić.
- Chcesz przyśpieszyć wyjazd do jutra? Czy cię pojebało do reszty?! - Krzyknęła Rana, kiedy usłyszała moje plany.
- Jeśli mamy okazję zniszczyć Dylana, to właśnie teraz. Spakujcie się już jutro, na balu będzie do dwudziestej trzeciej. Wolę mieć pewność, że będziecie cali. - Wytłumaczyłem.
- Ile będziemy musieli tam być? - Sam nie miałem pewności. Wszystko będzie trwało. Co im odpowiedzieć?
- Nie mam pojęcia. Wrócicie, kiedy po was przyjedziemy z Tristanem. - Widziałem po Ranie, że nie chciała jechać. Nie była pewna tego, czy chce opuścić miasto. Nie wiedziała, nastąpiło to zbyt szybko.
- Jeśli mamy okazję zniszczyć Dylana, to właśnie teraz. Spakujcie się już jutro, na balu będzie do dwudziestej trzeciej. Wolę mieć pewność, że będziecie cali. - Wytłumaczyłem.
- Ile będziemy musieli tam być? - Sam nie miałem pewności. Wszystko będzie trwało. Co im odpowiedzieć?
- Nie mam pojęcia. Wrócicie, kiedy po was przyjedziemy z Tristanem. - Widziałem po Ranie, że nie chciała jechać. Nie była pewna tego, czy chce opuścić miasto. Nie wiedziała, nastąpiło to zbyt szybko.
*Rana*
Kolejnego dnia, nie chciałam zbyto iść do szkoły. Miałam dość wszystkiego. Z samego rana, zadzwoniłam do Hope i Tay'i. Powiedziałam dziewczynom, by przyszły po szkole do mnie wraz z Jannet oraz Rose.
Nie całą minutę, po rozmowie z przyjaciółkami, wybrałam kontakt Marcela, wystukując kilka zdań.
Wysłać mu SMS'a, czy zadzwonić? Z jednej z strony lepiej zadzwonić, a z drugiej..
Czemu jestem taka niezdecydowana? Bez namysłu wcisnęłam zieloną słuchawkę, przyłożyłam telefon do ucha, czekając, aż chłopak odbierze.
- Rana, mam zaraz trening, to nie może poczeka.. - Nie zdążył dokończyć, bo mu przerwałam.
- Zgadzam się. Pójdę z tobą na ten bal, Luke. - Przez chwilę, po drugiej stronie panowała cisza.
- Cieszę się. Nawet bardzo, będę o siódmej. - Czy się cieszyłam? Najwyraźniej tak, ponieważ uśmiech mnie nie opuszczał.
Teraz kolejna sprawa do załatwienia.
Wyjazd.
Póki mama jest jeszcze w domu, porozmawiam z nią o tym.
***
- Powtórz, jeszcze raz. Że gdzie wyjazd? - Mama niezbyt się ucieszyła, niestety nie mam wyboru.
- Ja, Hope i Victor jedziemy, raczej lecimy do Miami na kilka dni. Nasza koleżanka zaprosiła nas. Nie bój się, wrócimy przed świętami. - No tak, święta za niecały tydzień, my wyjeżdżamy.
- Kiedy? - Patrzyła tępo w podłogę. Była zawiedziona moim zachowaniem, zawsze ją uprzedzałam.
- Dzisiaj, po balu. - Westchnęła.
- Okej, jedź. Wracaj szybko. - Pożegnała się ze mną, bo nie będzie miała mnie okazji już zobaczyć. W takich właśnie momentach, uświadamiałam sobie, jak ważna dla mnie jest. Kochałam ją, nie wiem, co bym bez niej zrobiła. Nie raz pomagała mi, radziła, po prostu przy mnie była.
- Kocham cię! - Zawołałam za nią, gdy wychodziła do pracy.
Następne kilka godzin spędziłam na pakowaniu się. Jedna torba całkowicie mi starczy, ponieważ za dużo rzeczy mi nie jest potrzebnych. Plecak wzięłam za bagaż podręczny, do którego spakuję mniejsze pierdoły. Po tym całym balu, będę miała pół godziny, żeby się przebrać, zabrać rzeczy i być gotową na przyjazd.
Nim się obejrzałam, zabrzmiał dzwonek do drzwi, oznajmiający przybycie dziewczyn.
Na samym początku zajęłyśmy się Tayą. Poprawie rzecz ujmując.. to ona zajęła się samą sobą. Po zrobieniu makijażu, ułożeniu sobie włosów i ubraniu się, wyglądała pięknie. To samo mogę powiedzieć o Hope, Rose oraz Jannet.
Ja w porównaniu do reszty, wyglądałam zwyczajnie. Czarno - biała sukienka, buty, marynarka i kilka dodatków. Trochę makijażu, według mnie był zbędny, fryzurą natomiast był zwykły "kłos".
Rose jest nieśmiała, bardzo. Trzeba ją bardziej poznać, co w pewnym sensie udało się dziś nam.
Wyrobiłyśmy się w ostatniej chwili. Jako pierwszą odebrał Rose, Marcel, który zdziwiony był moim widokiem. To znaczy, tak mi się wydawało.
Kolejna osoba, która nas opuściła to Jannet. Przyjechał po nią jakiś chłopak ze szkoły, niestety nie znałyśmy go.
Jakieś dziesięć minut później przyjechał ostatni już samochód. Wysiadły z niego cztery osoby; Matt, Jai, Luke, Victor. Tego ostatniego nie raz widziałam w garniturze, ale bliźniacy? Wow.
Każdy z każdym się przywitał, kiedy Matt poprosił mnie na osobności, dokładniej; do mojego pokoju.
- Masz. - Wręczył mi nowy telefon, nie odpakowany, jeszcze w pudełku. - Korzystajcie z niego, gdy już tam będziecie.
- Matt? Co będzie z resztą? Z naszymi przyjaciółmi, rodziną? - Odebrałam od niego pudełko, chowając je do torby podróżnej.
- Posłuchaj mnie. Dzisiejszej nocy chcemy tylko go złapać. Od jutra zaczynają się zjeżdżać moi znajomi, którzy mi pomogą. Między innymi właśnie, będą pilnować naszych rodzin i reszty. Nie martwcie się o to. - Przytulił mnie dosyć mocno. - A teraz zbierajmy się, nie chcesz chyba się spóźnić na tą imprezę?
Uwielbiałam jego śmiech. Nie śmiał się często, częściej uśmiechał, ale słysząc go, nieważne jaki twój dzień był zły, stawał się radosny.
***
Bawiliśmy się naprawdę super. Minęła już dwudziesta druga, wytańczyłam się za wszystkie czasy. Nie było osób, z którymi nie tańczyłam, no chyba, że ze znajomymi Sashy. Zaskoczyłam samą siebie, bo zgodziłam się także na taniec z Chrisem, co jest u mnie nowością.
Po tych wszystkich szybkich utworach, nadszedł czas na wolną piosenkę. Dołączyłam do odpoczywającej przy stoliku Hopey. Nie mogła się przemęczać, więc co jakiś czas robiła sobie przerwę. DJ włączył piosenkę Ed'a Sheeran'a - Kiss Me.
*Włącz piosenkę*
- Mogę prosić do tańca? - Luke przerwał naszą rozmowę. Z chęcią chwyciłam jego rękę, a ten zaprowadził nas na parkiet.
Położyłam jedną rękę na jego ramieniu, drugą chwyciłam jego rękę. Kołysaliśmy się powoli, delikatnie w rytmie głosu Ed'a.
*Włącz piosenkę*
- Mogę prosić do tańca? - Luke przerwał naszą rozmowę. Z chęcią chwyciłam jego rękę, a ten zaprowadził nas na parkiet.
Położyłam jedną rękę na jego ramieniu, drugą chwyciłam jego rękę. Kołysaliśmy się powoli, delikatnie w rytmie głosu Ed'a.
- Dlaczego zdecydowałaś się pójść ze mną? - Wyszeptał.
- Chciałam rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. Gdybym poszła z Marcelem, nigdy bym nie zakończyła tego. To coś ciągałoby się za mną, przynosząc cierpienie, czyż nie? - Odpowiedziałam.
- Miałem podobnie. Kiedyś pewna dziewczyna omotała mnie sobie wokół palca, później zdradzała, ja wybaczałem i wracałem. Musimy powiedzieć w końcu "stop". - Przeniosłam ręce na jego szyję, uważnie go słuchając.
- Rozumiem. To samo jest z tym wyjazdem. Nie chcę wyjeżdżać, za bardzo będę tęsknić. Za Tayą, Jannet, Jai'em, Skipem, Jamesem, Mattem, Tristanem, Tobą.. - Wtuliłam się w jego zagłębienie.
- Minie szybko, to tylko parę dni. Dla waszego bezpieczeństwa. - Kontynuował.
- A wy? Co z waszym bezpieczeństwem? - Odsunęłam się delikatnie, by móc spojrzeć w jego oczy.
- Rana, my nie jesteśmy amatorami tylko zawodowcami. - Wróciliśmy do stolika, po skończeniu piosenki, a ja nadal myślałam. Kiedyś musi być ten pierwszy raz, by popełnić błąd. - Zbierajmy się już, będziecie mieli więcej czasu, na cokolwiek tam chcecie.
Pominę czas, kiedy przebierałam się, ponieważ nie sądzę, że opisanie tego jest potrzebne.
Tak czy siak, spakowana, przebrana i gotowa do drogi, czekałam przed domem z torbą u boku na przyjaciół. Paliłam spokojnie papierosa, zastanawiając się, czy aby na pewno, mam wszystko. Raczej tak, podpowiadał mi rozum.
Czarny mini van podjechał, ja zgasiłam niedopałek, zabrałam bagaż, usiadłam z tyłu obok przyjaciółki.
***
- Co jest do cholery? - Zapytałam samą siebie, gdy prostopadle do naszego samochodu, stały dwa inne. Matt zatrzymał pojazd, wysiadając z niego, lecz zostawiając na "chodzie".
Po małej chwili dopiero uświadomiłam sobie, kto tam stał.
Dylan.
***
Dzień dobry! Tak dzień, bo... piszę to o czwartej nad ranem...
Co o rozdziale? Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Rozdziału nie było prawie MIESIĄC, co mnie załamało..
Niestety. Każdego dnia zabierałam się do pisania, ale napisałam dwa zdania, przeczytałam je kilkukrotnie i skasowałam, bo stwierdziłam, że to się nie nadaje. Chyba się wypalam.
Mam nadzieję, że dam radę dokończyć to FF. Jeszcze tylko 13 rozdziałów + epilog, dwutygodniowa przerwa i kolejna część lub nowe FF! :)
Ogółem uważam, że ten rozdział jest... nijaki. Trochę #RattMoment <Rana+Matt> oraz troszkę #LanaMoment <Luke+Rana>
Kto z was shippuje kogo? :)
A teraz pytankaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
- Jak oceniasz rozdział?
- Ulubiony cytat?
- Ulubiona scena?
- Scena urocza/smutna/zabawna/dziwna?
- I tak jak wyżej, kogo Shippujesz? :>
CZYTASZ = KOMENTUJESZ.
10 KOMENTARZY LUB ZBLIŻONA
LICZBA = KOLEJNY ROZDZIAŁ
DZIĘKUJĘ.
Subskrybuj:
Posty (Atom)