sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział Siedemnasty.



CZYTASZ = KOMENTUJESZ.

Rozdział dedykowany m.in. Nessie,
@Jannet_1D oraz Adzie.
Dziękuję Wam za to, że jesteście
i mnie wspieracie.

Rozdział może zawierać wulgaryzmy.

Muzyka I




*Taya*



Pip. Pip. Pip. - Ten denerwujący dźwięk usłyszałam, gdy odzyskałam świadomość. Jego odgłos sprawił, że moja głowa doznała uczucia, tak zwanego "przeszywania" lub "wbijania się szpilek". Nie chcecie poczuć czegoś takiego, wierzcie mi.
Przez okropny ból, nie tylko w czaszce, ale również w większości mojego ciała, wydałam z siebie głośny jęk, co bardziej podchodziło pod cichy krzyk, co, kto woli.
Otworzyłam oczy, które po chwili odruchowo przymknęłam, nie będąc przyzwyczajoną do białego koloru. "Opanował" większą część pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Ramy okien, łóżko wraz z pościelą, drzwi, futryny okien i drzwi. Jedynym wyjątkiem były ściany, które zostały pomalowane na kolor bardzo bladej żółci? A może to był kremowy? Sama nie wiem.
W tej samej chwili do pokoju wszedł mężczyzna w białym kitlu, a w ręce trzymał teczkę. Za dość dużym oknem zauważyłam rodziców, Sashę, Chrisa oraz jeszcze kilka innych osób.
- Jak się pacjentka czuje? - Zapytał, sprawdzając stan mojej kroplówki.
- Gdzie ja jestem? Albo raczej, co ja tutaj robię do cholery? - Delikatnie podniosłam głos, będąc zdezorientowaną w obecnej sytuacji.
- Proszę spokojniej, nie może pani wykonywać teraz zbyt gwałtownych ruchów. Możliwe, że nie pamiętasz niektórych zdarzeń, ponieważ byłaś pijana. Próbowałaś popełnić samobójstwo, skacząc do zbyt zimnej wody. Doszło do wychłodzenia organizmu, inaczej rzecz ujmując, dostałaś szoku termicznego, który spowodował kilku dniową śpiączkę. Gdyby ten chłopak cię nie uratował, teraz nie byłabyś tu z nami. - Odrzekł siadając na moim łóżku. Zaczęłam łączyć wszystkie fakty. Wypiłam zbyt wiele, poszłam nad rzekę, skoczyłam, ktoś mnie uratował. Ale kto? Później wszystko jak przez mgłę. 
- A co jeśli właśnie o to mi chodziło? Jeśli właśnie chciałam się zabić? - Łzy zaczęły wypływać z moich oczu, mocząc twarz oraz poduszkę.
- Co ty mówisz dziecko? - Przysiadł się bliżej mnie. - Posłuchaj. Rozumiem, że jest ci ciężko bez siostry, brakuje ci jej. Twoja mama powiedziała mi o tym, co się stało. Nie możesz się załamywać. Wiem dokładnie, co czujesz. Gdy byłem zaledwie w twoim wieku, albo nawet miałem mniej lat, straciłem trzy siostry i brata w jednym dniu. Zginęli podczas strzelaniny na lotnisku w Heathrow. Wracali z pobytu u babci w Stanach, niestety nigdy nie wrócili. Przeżywałem to samo co ty. Jestem lekarzem od kilkunastu lat, widziałem wiele rzeczy, rozmawiałem z wieloma osobami. Wiesz, co powie ci osoba chora na raka? Że chciałaby nadal żyć, że chciałaby porozmawiać z każdym przyszłym samobójcą, aby szanował swoje życie, która ma. Jedna dziewczynka, którą spotkałem, raz powiedziała mi bardzo mądrą rzecz, "samobójcy to anioły, które chcą wrócić do domu, ale Bóg dał im drugą szansę, aby mogły zostać na ziemi, lecz nie wszystkie z niej korzystają". - Rozmowa z nim uświadomiła mi wiele rzeczy. Westchnęłam. - Dla nich - wskazał palcem na okno, za którym znajdowali się moi najbliżsi - znaczysz więcej niż myślisz. Pomyśl nad tym. - Poklepał mnie po ręce, uśmiechając się i kierując się do wyjścia.
- Proszę pana. - Zwróciłam jego uwagę. - Bardzo dziękuję. I... mogę mieć jedną prośbę? - Podniosłam się delikatnie.
- Oczywiście. 
- Niech nie wpuszcza pan na razie moich rodziców. Tylko tą blondynkę. Nikogo więcej. - Wzięłam głęboki wdech, spoglądając na okno. Lekarz wyszedł z pokoju, a po chwili pojawiła się w nim Sasha. Podbiegła do mnie, delikatnie przytulając i wypłakując się w ramię.
- Prze... - 
- Zanim zaczniesz przepraszać, powiem ci tylko tyle; nie rób tego. Ważne, że żyjesz. Dzięki bogu, że Chris wtedy tam był. - Odpowiedziała, siadając na krześle obok łóżka. Chris? To on mnie uratował? Przed straceniem przytomności, usłyszałam czyiś głos i to na pewno nie był on.
- Podziękuj mu ode mnie. Zrobisz coś dla mnie? - Coś dużo tych próśb jak na jeden dzień.
- Cokolwiek chcesz.



*Narracja trzecioosobowa*



- Evans, gdzieś ty do cholery był? - Zaczął od progu brunet na widok Tristana.
- Załatwiłem to i tamto. - Położył na stole, średniej wielkości, plastikowe pudło. 
- Masz wszystko? - Wszyscy podeszli do nowego obiektu zainteresowania.
- Yup, najlepsze co mógł mi dać i dodatkowo mnóstwo amunicji. - Rozsiadł się na krześle.
- Działo się dzisiaj coś ciekawego? - Brązowo - włosy przeglądał broń, którą dostał w prezencie od znajomego.


- Właściwie, to raczej spokojny dzień, bo nadajnik niczego... - Loczek, sprawdził urządzenie. - Kurwa mać! Ten pierdolony sprzęt padł! - "Szef" spojrzał z przerażeniem na chłopaka. 
- Chyba sobie, kurwa, żartujesz! - Z wściekłością podszedł do niego. Zabrał przedmiot, czyniąc dokładnie tą samą czynność co jego przyjaciel wcześniej, a następnie rzucił nim o ścianę. - James, namierz ją. Teraz!
- Już się robi. - Yammouni jak najszybciej tylko potrafił, wciskał klawisze czarnej klawiatury. - Więc... teraz.. biegnie? - Ponownie sprawdził wszystkie dane, które wpisał, jednak okazały się one poprawne. - Jest w lasach Bricks, ucieka przed czymś.
- Lub kimś. - Dokończył za niego. - Tristan, Beau, Daniel, zbierajcie się. Jedziecie ze mną. Jai, Luke, James, zostajecie. Ktoś musi pilnować terenu.

***

- Jesteście już niedaleko. - Z telefonu mówił James. - Za najbliższym zakrętem jest parking. Zaparkujcie samochód tam, jeden niech zostanie, a reszta kieruje się w stronę północnego wyjścia z lasu na polanę. - Wydał instrukcje.
- Jesteś pewny? - Mruknął nadal naładowany adrenaliną chłopak. Jednak była myśl, która również znalazła się w jego głowie. Jak jej wytłumaczy, że ją znalazł?
- W stu procentach. Do później. - Rozłączył się.
Samochód został zaparkowany na praktycznie pustym parkingu. W tych okolicach rzadko kto bywał, a szczególnie nocą.
- Skip, zostań. Pozostali.. - Nagle na drodze pojawiło się kilka ścigaczy, które chwilę później zniknęły w ciemnościach lasu. - Kurwa! Yammouni, zgłoś się. - Włączył radio, które połączyło go z radiem znajdującym się w magazynie.
- Zauważyłem. Nie mają szans jej znaleźć. Oni będą szukać dziewczyny po całym terenie lasu, a wy macie wyznaczony kierunek. Ruszcie tyłki to będziecie szybciej. Teraz.

***

- Słyszycie to? - Wszyscy przystanęli na moment. W oddali wydawał odgłosy pracujący silnik ścigacza, powoli zbliżającego się do grupy. - Przygotujcie broń. Pozbawimy go opon. Za drzewa. - Pojazd był co raz bliżej. Chłopak, prowadzący go mijał drzewa, rozglądając się. W pewnym momencie usłyszał strzał, przebijający oponę Hondy Fireblade. W porę reagując, zeskoczył, zyskując zaledwie kilka siniaków. Zobaczył jak jednoślad rozbija się o drzewo. Zdezorientowany, stał nie ruchomo, dopóki kilka metrów przed nim nie pojawiło się kilka osób, mniej więcej w jego wieku. Jeden z nich, który najpewniej był mężczyzną wyciągnął przed siebie rzecz, odbierając mu życie.



***
Polana, do której zmierzali członkowie gangu nazywała się Polaną Centralną, ponieważ łączyła wszystkie cztery wyjścia lasu. Pokonali już duży obszar terenu w stronę wymienionego wcześniej miejsca, a dziewczyny nadal nie znaleźli. Mimo tego, siedemnastolatek nadal mówił im, że ona także zmierza w tym samym kierunku. Jedyne, co go dziwiło to, to, że poruszała się z wielką jak na człowieka prędkością. Zostały im ostatnie cztery metry, które po pokonaniu ich, ukazały ogromną przestrzeń. W połowie, miejsce to, przecinała rzeka, która płynęła przez całe miasto Mystic Falls. Na środku stała drobna osoba. Rana. Najwyraźniej przystanęła by móc zaczerpnąć powietrza. Odwróciła się w stronę trójki. W dziwnym geście, rozłożyła ręce, a po chwili zaczął wiać silny wiatr. Na drzewach, przy których stali, wisiały sznury, wyglądające na przyszłe miejsce śmierci samobójców. Jeden sznur zaczepił się o Beau'a, a gałąź, przez wiatr, pociągnęła go do góry, powodując brak dopływu tlenu. Chłopak zaczął się dusić, więc jego towarzysze chcieli mu pomóc. Drugie drzewo "widząc" plany pozostałej dwójki, szybko złapało w swoje sidła Tristana. 
Brunet, jako jedyny wolny, po raz pierwszy nie wiedział co zrobić. Był w pułapce.
Nie minęła chwila, a wszystko rozpłynęło się. To był zwyczajny sen. 


***
- Matt! Do cholery, dajcie tą wodę! - Usłyszał chłopak, a po chwili się obudził pod wpływem zimnej wody. - Nareszcie!
- Pojebało was? - Jęknął, kierując się w stronę szafki. Wyjął z niej suchy t-shirt i założył go na siebie.
- Rzucałeś się po całym materacu, więc musieliśmy. - Przypomniał mu się sen.
- Gdzie jest Tristan?! - Krzyknął.
- Jest na zewnątrz. Wraz z Luke'iem wyciągają sprzęt z samochodu. Czemu pytasz? - Ruszył jak najszybciej na zewnątrz, ignorując nawoływania towarzyszy. Tak, jak też Daniel wcześniej poinformował go, rozpakowywali pudła. 
- Evans! Gdzie ona jest?! Miałeś jej pilnować! - Chwycił chłopaka za bluzę i przyparł do pojazdu.
- Ej, ej, ej, spokojnie. Lockwood, dobrze się czujesz? - Luke próbował odciągnąć wściekłego osiemnastolatka, lecz adrenalina znajdująca się w jego żyłach na to nie pozwalała.
- Stary, Rana jest bezpieczna. - Lokowany odpowiedział zdezorientowany.
- Nie prawda! Nadajnik się zepsuł! - Delikatnie rozluźnił uścisk. Chłopak skorzystał z sytuacji, wyrwał się, a następnie odsunął, wyciągając z kieszeni uprzednio wspomniane urządzenie.
- Widzisz? Działa. Cokolwiek ci się śniło, było złudzeniem. Jest cała i zdrowa. - Matt westchnął, przepraszając. Wrócił do budynku. Potrzebował snu, ostatnie nocne nie były zbyt przyjemne.




*Rana*


- Kurde, wszystko jest takie urocze. Nigdy nie sądziłam, że będę musiała się zastanawiać nad wyborem takich rzeczy. - Zaśmiała się Hope. Byliśmy aktualnie w centrum handlowym, rozglądając się za mebelkami dla dziecka. Ja, moja mama i czerwono - włosa wybrałyśmy się na zakupy. Marcel i Victor też byli z nami, ale wiedząc co się szykuje, wywinęli się i poszli do pierwszego lepszego sklepu sportowego. Hope ubrała się jak zawsze, czyli na luzie. Bluzka, spodnie w czerwono - czarną kratę, bluza, którą pożyczył jej Victor, kilka bransoletek i glany. Moja mama natomiast, w typowy dla niej styl. Niebieska bluzka, sweter, jeansy, botki, torba i kurtka. A ja? Więc... Miałam na sobie czarną bokserkę, koszulę moro, skórzaną kurtkę, glany, jeansy i kilka bransoletek. Nie przesadzałam, prawda?
- Tak to właśnie jest przy dziecku. Trzeba wybrać miliony rzeczy, które i tak nie będą później potrzebne. - Wyszłyśmy już z trzeciego sklepu. Nie wiedziałam, że będziemy musiały wchodzić do każdego...
Przy jednym ze sklepów zobaczyłam Luke'a i Jai'a. Serio? Akurat teraz musieli tutaj być? Pomyślałam. Przez to, że się zamyśliłam, wpadłam na kogoś, a rzeczy trzymane przez niego, upadły na podłogę.
- Przepraszam, zagapiłam się. - Pomogłam tej osobie pozbierać wszystkie rzeczy. Był nią chłopak, dość wysoki o brązowych włosach. Skądś go kojarzyłam.
- Nic się nie stało, Rana.
Skąd on mnie znał? Czyli to pewne, że oboje się znamy, ale ja go nie pamiętam.
- Widzę, że mnie nie pamiętasz. Steven, chodzimy razem na angielski. - Przedstawił się. No racja, siedzi w ławce obok mnie.
- No tak. Przepraszam jeszcze raz. - Podałam mu jego rzeczy, wstając. Był miłym chłopakiem, nie wnioskuję tego na podstawie dzisiejszego spotkania.
- A ja mówię jeszcze raz, nic się nie stało. Do zobaczenia w szkole. - Uśmiechnął się. - Zapomniałbym. Uważaj na tych nowych, Brooks'ów. Nie są tacy, jacy ci się wydają.
- Um, okej. Do zobaczenia. - Odwzajemniłam. W kieszeni spodni poczułam wibracje. Wyciągnęłam z niej telefon, na wyświetlaczu pojawił się napis "Marcel". 
- Gdzie jesteś? Wszyscy cię szukamy. 
- A gdzie wy jesteście? Zaraz do was przyjdę. - Rozejrzałam się wokół siebie. Nikogo znajomego.
- Oni już wracają do samochodu, ja czekam na ciebie. Jestem przy windach. - Możecie mi wierzyć lub nie, ale Marcel zmienił się. Jest bardziej pewny siebie, inaczej się ubiera. No, z charakteru tylko jest bardziej pewny siebie, a tak, to wszystkie cechy nadal są na swoim miejscu. Chyba.

***
- Marcel, jedziesz do domu czy do nas? - Zapytała mama w drodze powrotnej. Spojrzałam na niego, a on na mnie. Posłałam mu uśmiech, na który zareagował tak samo.
- Jeśli nie ma pani nic przeciwko, to z chęcią się wybiorę się do was. - Nadal zastanawiałam się nad słowami Stevena. Nie są tacy, jacy ci się wydają. Muszę go o to zapytać.
Prócz tego, przed snem chciałabym poczytać znów mój pamiętnik.
Wsłuchiwałam się w rozmowę tej dwójki na temat tego, jakie imię wybrać dla dziecka. Zabawne.
Znajdując się już w moim pokoju, nawiązaliśmy rozmowę.
- Skoro jesteśmy teraz sami, to w końcu mogę cię o coś zapytać. - Zaczął. - Masz ochotę pójść ze mną na bal zimowy? Jest za dwa tygodnie i całkowicie zrozumiem jeśli odmówisz, bo.. - Przerwałam mu, całując go.



- Dobrze się czujesz? Marcel, jestem twoją dziewczyną, oczywiście, że z tobą pójdę. - Zaśmiałam się na jego pytanie. 
- Różnie bywa. - Dołączył do mnie.

***

Gdy chłopak opuścił mój pokój na stałe, odprowadziłam go, a następnie ponownie wróciłam do pokoju. Powędrowałam ku szafie, otwierając ją. Wyciągnęłam z jej dna czarny notes. Ponownie ją zamknęłam i usiadłam na łóżku.
Westchnęłam, przebiegając palcami po włosach. Przeczytać?
Otworzyłam zeszyt, szukając odpowiedniej strony.

Wpis 38.
07.11.2012

Pamiętniku.
Dzisiaj się pokłóciliśmy. Znowu.
Hope zauważyła blizny. Mam przejebane. Rozmawiała z moją mamą. Za kilka dni zaczynam leczenie. Oni nie widzą tego, co widzę ja. Uważają, że Chris źle na mnie wpływa, ale to nie prawda. Kocham go, a on mnie? Chyba tak.

Pamiętam tą kłótnię. Każdy szczegół.
Weszłam do szkoły. Stał tam, przy swoich kolegach z drużyny. Wzdychając, skierowałam się do swojej szafki szkolnej. Czekała przy niej Hope z Mattem. Spuściłam głowę, poprawiłam plecak i naciągnęłam rękawy.
- Rana, nie widzisz tego, jak on cię olewa? Tylko cię krzywdzi. Jest z tobą, bo jesteś jedną z popularniejszych dziewczyn w szkole. - Powiedziała Hope, gdy otwierałam szafkę.
- Skoro jestem "jedną z popularniejszych", to dlaczego nie wybrał innej? - Wyciągnęłam książki i piórnik, po czym schowałam do torby.
- Hm, niech no pomyślmy, bo chce cię zaciągnąć do łóżka? Tak jak to zrobił z każdą inną? - Do rozmowy dołączył się Matt.
- Fajnie tylko, że tego nie zrobił, a jesteśmy razem ponad osiem miesięcy. - Trzasnęłam drzwiczkami, odchodząc od moich przyjaciół.
- Do cholery jasnej, Higgins zatrzymaj się! - Dziewczyna nie dawała za wygraną i pociągnęła mnie. - Dobrze wiesz, że chcemy tylko twojego dobra. On nie jest odpowiednim chłopakiem dla ciebie. Chris cię niszczy, wykańcza psychicznie. 
Spojrzałam w jego kierunku. To była prawda, ale mimo tego, ja go kochałam. Nie potrafiłam zostawić.
- Możesz to teraz zakończyć. Wszystko, co cię z nim łączy. - Brunet potarł moje ramię. Nie chcąc przeszkadzać blondynowi, wysłałam mu SMS'a.


Niemal natychmiastowo dostałam odpowiedź.


Spojrzałam na blondyna, który kiwnął głową w stronę wyjścia. Ruszyłam za nim, czując na sobie wzrok nie tylko zazdrosnych dziewczyn, ale i przyjaciół.
Wyszliśmy, siadając na starym murku. Z kieszeni wyjęłam paczkę niebieskich LM'ów, wyciągnęłam jednego papierosa, którego odpaliłam. 
- O czym chciałaś porozmawiać? - Zapytał, stając pomiędzy moimi nogami i kładąc ręce na biodrach. Chłopak wyjął dawkę nikotyny z moich rąk, zaciągnął się, a dym wypuścił z ust, dzieląc się ze mną.
- Boli mnie to, wiesz? - Unikałam jego wzroku, bo wiem, że jeśli spojrzałabym na niego, to nie skończyłoby się dla mnie za dobrze. Kończąc palić, zgasiłam filter, którego wyrzuciłam na ziemię. - Boli mnie, że mnie olewasz, że koledzy są ważniejsi, nawet, że nie masz pieprzonej chwili, aby do mnie podejść na przerwie.
- Rana... - Zaczął, lecz nie pozwoliłam mu dokończyć.
- Nie, Chris. To..
- Nie! Nie kończ! Proszę, pozwól mi to naprawić, naprawdę cię kocham i chcę z tobą być. Przepraszam. - Wtulił się we mnie niczym małe dziecko w matkę, przepraszając. Wtedy zauważyłam pod szkołą Hope i Matta, którzy obserwowali całą sytuację. Pokiwałam przecząco głową w ich kierunku. Oparłam brodę na głowie blondyna i pozwoliłam łzom, spływać po policzkach.

Ominęłam kilka wpisów i przeczytałam kolejny.

Wpis 45.
14.11.2012

Pamiętniku.
Szczerze? Mam wszystkiego dosyć. Wszyscy przeprowadzali ze mną szczere rozmowy. Lecz to mi nic nie daje.
Hope rozmawiała z Chrisem, widziałam ich. On wyglądał na zdziwionego.

Cieszę się, że to wszystko się skończyło.
A co do Stevena, to dowiedziałam się, że mieszka obok mnie. Odłożyłam zeszyt na parapecie. Spal go. Nie będzie ci więcej potrzebny. Podpowiedziała mi moja intuicja. Włożyłam pierwsze lepsze trampki, założyłam bluzę, schowałam do kieszeni telefon i zapalniczkę, a zeszyt chwyciłam w ręce. 
Już po chwili spacerowałam ulicą. Postanowiłam wybrać się na boisko szkolne. Będąc jakieś kilkanaście metrów od ustalonego celu, zobaczyłam braci Brooks'ów i trzech innych chłopaków, grających w koszykówkę.
Zdecydowałam jednak minąć ich i wybrać jakieś inne miejsce. Zanim jednak to zrobiłam, naciągnęłam na głowę kaptur.
- Zapraszamy do nas! - Krzyknął jeden z nich. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jesteś głupia. Wpakujesz się w coś i Tristan cię nie uratuje.  
- Nie skorzystam. - Przybliżyłam się. Cała paczka zaprzestała grania.
- My jednak nalegamy. - Zaśmiał się chłopak bardzo podobny do Luke'a i Jai'a. - Moglibyście przedstawić koleżankę.
- To jest Rana. Rana, to jest nasz starszy brat Beau, przyjaciel Daniel, inaczej Skip i James, chodzi do klasy niżej. - Przedstawił Jai.
- Miło mi poznać, oryginalne imię. - Najstarszy z braci podał mi rękę, którą uścisnęłam. Dlaczego miałam wrażenie, że on mnie znał?
- Mów to mojej mamie, z pewnością nie była trzeźwa, gdy mi je nadawała. - Przewróciłam oczami. Wszyscy zaśmiali się.
- Masz ochotę z nami zagrać? - Wahałam się nad odpowiedzią.
- Właściwie to...
- Nie może, bo wybiera się ze mną na obiecany spacer. - Nagle znikąd pojawił się Steven.
- Potrafi za siebie decydować. - Widać, że chłopak podniósł ciśnienie Luke'owi.
- Brooks, jest okej. Obiecałam mu spacer, a ja obietnic dotrzymuję. - Wstawiłam się za mojego wybawiciela. - Do zobaczenia.



*Narracja trzecioosobowa*



-Wzmocniłeś nadajniki? - Matt rozmawiał z Jamesem na temat urządzeń i ich ulepszeń, gdy Beau postanowił wkroczyć.
- Ja bym się nie obawiał tego czy nadajniki są mocne. Mam przypuszczenia, kto jest naszym wrogiem. - Zaczął.
- Możesz mnie oświecić, jakie są twoje propozycje?
- Steven. Steven McQueen. - Odpowiedział. - Ostatnimi czasy często kręci się wokół niej. Zawsze, gdy my jesteśmy w pobliżu, on wkracza.
- Sprawdziłeś go? - Brunet skierował się do Yammouni'ego.
- Tak, czyste konto, od dziecka mieszka w mieście, jest jej sąsiadem. - Lockwood zmęczony opadł na fotel.
- Mamy nowy problem.


***
SIEMANECZKO MIŚKI! Więc tak. Jest 2.00 w nocy, a właściwie po drugiej, haha xd
Soł. Mamy nowy szablon, jak wam się podoba? :) MATT SIĘ UJAWNIŁ :O Co do rozdziału, to uważam, że jest BEZNADZIEJNY I CHOLERNIE NUDNY. Doprawdy.
Mam do Was prośbę. Wpadnijcie na bloga @husaria1698. Dziewczyna naprawdę pisze cudownie i szkoda by było, gdyby jej talent się zmarnował :) Tutaj jest link.
ROZDZIAŁ:
- Co wy o nim sądzicie?
- Wasza ulubiona scena?
- Ulubiony cytat z tego rozdziału?

KOMENTARZE:
YAY! Nareszcie się zmotywowaliście :] Ale to nie koniec.
Wierzcie mi, czytam każdy komentarz :)

PS. DZIĘKUJĘ AGNIESZCE ZA POMAGANIE W PISANIU, A SZCZEGÓLNIE ZA PODSUWANIE POMYSŁÓW CO DO DANEJ SCENY :D

10 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ.
Niestety, przez jakiś czas tak musi być.
I'm sorry.

A tutaj Steven! :)
Nie jest on postacią główną, ale
przez jakiś czas będzie obecny.


Do następnego, trzymajcie się ciepło,
~Pajka.

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział Szesnasty.



CZYTASZ = KOMENTUJESZ.

Rozdział dedykowany Martynie, 
która obchodziła urodziny w poniedziałek.
Wszystkiego Najlepszego słońce!

Występują sceny nieodpowiednie
dla niektórych osób. Zanim zacznie
się taka scena - pojawi się informacja.
Również pojawi się, gdy się skończy.
+ mogą również pojawić się 
wulgaryzmy.

Muzyka I + Efekt.
(Polecam włączyć)


*Taya*



To już dzisiaj. Pożegnamy ją. Nie zasłużyła na tą śmierć, nie była niczemu winna.
Owszem, jak każdy popełniała błędy, ale jesteśmy ludźmi. Nic na to nie poradzimy.
Patrząc w okno, obserwowałam dzisiejszą pogodę. Deszcz nie przestawał padać już od kilku dni, a do tego dochodziła nie najwyższa temperatura. Już niedługo zacznie się grudzień, więc powoli musimy się dostosowywać do takiej pogody, czekając na gorsze warunki. Minęło zaledwie kilka dni od tamtego incydentu. Nie radziłam sobie. Przez cały ten czas nie było mnie w szkole, podobnie jak Sashy. Może to nie odpowiednie, ale śmierć mojej siostry zbliżyła nas do siebie. A Rana? Rozmawiałam z nią raz.
-Taya! Czekaj! - Wołała za mną brunetka.
- O, cześć. Rana, przepraszam, ale śpieszę się.. - Próbowałam zbyć ją i ominąć rozmowę, ale ona i tak by nie odpuściła.
- Wiem, co się stało. Na prawdę mi przykro. Wiem, że to tylko puste słowa, ale tak doprawdy jest. Nie chcę cię okłamywać. Chcę tylko powiedzieć, że nie ważne, która będzie godzina, jaki dzień czy pora, zawsze możesz do mnie przyjść, zadzwonić czy napisać. - Wytłumaczyła, a mi momentalnie w oczach pojawiły się łzy. Była niesamowitą osobą, nie często się takie zdarzają. Jest jak skarb.
- Cholernie ci dziękuję. - Przytuliłam ją, wypłakując się w ramię. (...)
Oddalając się od okna, podeszłam do krzesła, na którym miałam przygotowane wcześniej ubrania. Nie zostało mi wiele czasu. Przebrałam się w czarną koszulę z białym kołnierzem oraz czarne spodnie. Włosy związałam w kucyk, na rękę nałożyłam kilka bransoletek, a na palec, pierścionek. Do kieszeni spodni włożyłam wyciszony telefon, a na stopy włożyłam buty z delikatnym obcasem. 
- Tay, gotowa? - Do pokoju weszła moja mama.
- Um, tak. - Odpowiedziałam patrząc na nią.
- Chodź, musimy już iść. - Ubrałam czarną kurtkę, wzdychając i wychodząc z pokoju.


*Sasha*



-Sasha, Chris zaraz będzie, pośpiesz się! - Usłyszałam głos mojego taty dochodzący z dołu. Nawet nie wiedziałam, czy dam radę tam pójść. Musisz. 
Musiałam. Zaczęłam ubierać białą koszulę, czarne spodnie. Na górę zarzuciłam także czarny sweterek. Włosy upięłam, dekorując je wstążką w kolorze białym z czarnymi kropkami, która była związana w kokardę. Wykonałam delikatny jak na mnie makijaż, zabierając ze sobą torebkę i wkładając koturny.


*Narracja trzecioosobowa*



Cmentarz Mystic Falls. To tutaj zebrała się dzisiaj większość miasta, aby pożegnać Mayę Smith. Znajomi ze szkoły, nauczyciele, przyjaciele, rodzina byli obecni. Niebo płakało razem z żałobnikami, współczując im. Pasterz, będący przy uroczystości pożegnalnej, rozpoczął swą mowę, wraz z ustawieniem trumny obok miejsca, w którym miała za chwilę się pojawić. 
- Żegnamy dzisiaj wspaniałą córkę, siostrę, kuzynkę, wnuczkę, przyjaciółkę, znajomą i uczennicę, Mayę Smith. Odkąd pamiętam, była to porządna dziewczyna. Miła, uczynna. Zmarła będąc w ciężkim stanie, przez wypadek samochodowy. Nie zawiniła niczym. Módlmy się za tą córkę bożą, aby zaznała spoczynku po śmierci.


*Trzy tygodnie później, 
drugi tydzień grudnia 2013*


*Hope*


- Victor, proszę... - Łkałam, nie potrafiąc się opanować.
- Nie, Hope! Powinnaś powiedzieć mi od razu o takim czymś, a nie jakiś czas później! - Zakryłam twarz dłońmi.
- Myślisz, że to dla mnie łatwe?! Mam osiemnaście lat, szkołę do skończenia i dziecko w drodze! - Przekrzykiwaliśmy się z sekundy na sekundę co raz bardziej.
- Mam tego dosyć, okej?! Zróbmy... zróbmy sobie przerwę. - Powiedział, mentalnie uderzając mnie w twarz.
- Vic... - Próbowałam to jakoś odwrócić.
- Hope, niedługo. Jakiś czas, aby poukładać sobie wszystko. Obiecuję.
Powróciło do mnie wspomnienie rozmowy z przed trzech tygodni. Mówił, obiecywał, a nadal nie spełnił obietnic. Każdy dzień bez niego, tworzył jeszcze większą pustkę w środku. A czekać? Czekać będę dalej, bo odpuścić nie mam zamiaru. 
Nawet moja mama lepiej przyjęła tą wiadomość lepiej.
- Musimy porozmawiać. - Mruknęłam z naciskiem na pierwsze słowo.
- Słońce, nie mam teraz cza.. - Nie skończyła.
- Jestem w ciąży. - Długopis, który trzymała w ręce wypadł, jej głowa podniosła się, kierując wzrok w moim kierunku. Wstała od biurka i podeszła do mnie, wtulając się. Chwilę później, odsunęła się.
- Będzie dobrze. Damy radę. - Uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłam.
- Dziękuję.
Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam, co teraz będzie. Mama okropnie się nakręciła na to, że będzie babcią. A Victor? Mijał mnie na korytarzach, nawet nie patrząc. Cały czas był zamyślony. Matt, Rana, Marcel wiedzieli, miałam potrzebę powiedzenia im. To znaczy, Rana wcześniej wiedziała, ale oni nie. Matty? Zachowywał się od dłuższego czasu dziwnie, ale gdy mu powiedziałam, zaczął się bardziej o mnie troszczyć, co było dziwne. 
Teraz, siedziałam przed telewizją "oglądając" film. Większość przegapiłam, myśląc. Sięgnęłam po telefon, sprawdzając go. Dziesięć nieodebranych połączeń i pięć wiadomości. Wszystko od Victora.


Nagle sobie przypomniał? Prychnęłam i rzuciłam telefon na sofę, wstając z niej. Zebrałam wszystkie naczynia, chcąc włożyć je zmywarki. Po wykonaniu czynności, zadzwonił dzwonek. Podeszłam do drzwi, przekręcając zamek. Za drzwiami stał mokry chłopak. Otworzyłam szerzej drzwi, wpuszczając go. 
- Nie odbierałaś telefonów, więc musiałem przyjechać. - Zdjął z głowy kaptur.
- Nagle sobie przypomniałeś? Jeśli zrobiłeś to tylko z wyrzutów sumienia to możesz...
- Nie! Nie zrobiłem tego z litości, czy wyrzutów. Kocham cię, okej? Kocham ciebie i te dziecko, które masz w sobie. Chcę z wami spędzić życie. Nie z nikim innym. Przepraszam, że przez ten cały czas zachowywałem się jak... - Przerwałam mu, całując go. Oplotłam ręce na jego szyi, a on położył swoje na moich biodrach.
- Ja ciebie też kocham. Nie rób tego więcej. - Wtuliłam się w niego, będąc wreszcie szczęśliwą.
Czyżby zaczął się okres szczęścia? 


*Marcel*


W pokoju panowałaby ciemność, gdyby nie dwie lampki, jedna na biurku, a druga na stoliku nocnym. Byłoby także cicho, lecz w tle włączona była piosenka Thirty Seconds To Mars Do or Die. Wraz z dziewczyną leżeliśmy na łóżku. Wpatrywaliśmy się w sufit, co chwilę wybuchając śmiechem. Rana miała naprawdę cudowny śmiech. Spojrzałem na nią, uśmiechając się. Cieszę się, że ją mam.
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - Mruknąłem jej do ucha.
- Możliwe.. - Zaczęła się śmiać. Po chwili spoważniała, przybliżając się do mnie. Podparłem się łokciem, zbliżając drugą dłoń do jej policzka, po czym zacząłem go gładzić. Zamknęła na chwilę oczy, oddając się przyjemnej czynności. Chwilę później, poczułem czyjeś usta na swoich. Całowały z delikatnością, a ja każdy pocałunek oddawałem. Nie ważne, ile razy bym się z nimi stykał, za każdym razem były tak samo przyjemne. Przerwałem czynność, potrzebując zaczerpnąć powietrza. 

W tym momencie pojawi się scena nieodpowiednia dla niektórych osób. Jeśli nie chcesz jej czytać, zacznij, dopiero, gdy pojawi się drugi czerwony napis, oznaczający koniec tej sceny. Nie wpływa ona w żaden sposób na fabułę.

Zszedłem z pocałunkami na jej szyję i obojczyki. Odsunąłem włosy brunetki, aby mieć lepszy dostęp do wymienionych wcześniej części ciała. Nie mogąc się powstrzymać, zostawiłem kilka malinek na szyi, po czym od razu wróciłem do ust. Nasz pocałunek stawał się co raz bardziej namiętny, a atmosfera wzrastała. Zdjąłem jej koszulkę, którą rzuciłem na podłogę, pozostawiając Ranę w samym biustonoszu. To, co między się nami działo w obecnej chwili, było czymś nierealnym, o czym nawet nie marzyłem kilka miesięcy temu. Teraz, to ona przejęła inicjatywę i zdjęła moją koszulkę. Odpięła moje spodnie, zdejmując je oraz przy okazji zahaczając o bokserki, wywołując u mnie jęk.
- Twoi rodzice.. - Wyjęczałem, nie potrafiąc się powstrzymać.
- Nie ma ich. - Przerwała, całując moje usta. Pozostając w bokserkach, przewróciłem ją na plecy, rozpinając guziki jej spodni. Obsypując pocałunkami jej brzuch, usłyszałem kilka jęków, wydostających się z jej ust. Chwilę później, zdjąłem biustonosz, który miała na sobie oraz dolną część bielizny. 
- Kocham cię. - Wyszeptałem prosto w jej usta, które później pocałowałem. W tym samym czasie wchodząc w nią. Poruszałem się jak na pierwszy raz delikatnie, próbując nie zaszkodzić sobie, zarówno jak i dziewczynie. 
W całym pokoju, można było usłyszeć nasze jęki, które się ze sobą mieszały. Uczucie przyjemności, które z każdą chwilą wzrastało, było wyczuwalne. Jeszcze chwila i będziemy szczytować.
Tak też się stało. Po wszystkim, opadliśmy zmęczeni na łóżku, a ja oplotłem Ranę ramieniem.

Teraz, kończy się scena nieodpowiednia dla niektórych osób. Dalej, możesz czytać.


*Rana*


Obudziłam się rano w bardzo dobrym nastroju. Poczułam na biodrze, rękę, która należała do Marcela. Jeszcze spał, więc postanowiłam zrobić nam śniadanie. Moich rodziców nie było, ponieważ wyjechali z Alice, na jakiś zlot psychoterapeutów. Beznadzieja.
Włożyłam na siebie jego koszulkę, mając nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko. Prócz tego, założyłam na siebie spodnie, długie, bo robiło się zimno. Zeszłam na dół, kierując się w stronę kuchni. Z szafki wyciągnęłam rzeczy potrzebne do zrobienia kanapek, a następnie wykonałam je.

***

- Dziękuję za dzisiejszą noc. - Powiedziałam chłopakowi, znajdując się w szkole. Staliśmy przy mojej szafce, wybierając się za chwilę na swoje zajęcia.
- To raczej ja powinienem ci podziękować. - Pocałował mnie w policzek. 
- Wpadniesz też dzisiaj? Wiesz, rodzice wracają dopiero w piątek. - Zaśmiałam się, a on mi wtórował.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. - Dzwonek zadzwonił, powiadamiając nas, że pora na lekcję. Niechętnie pożegnałam się z chłopakiem i ruszyłam w stronę odpowiedniej klasy. Hope dzisiaj nie było, bo musiała iść na jakieś badania, więc na lekcjach będę się nudzić. Nadal nie wierzę w to, że ja i Marcel, zaszliśmy tak daleko. W drodze do sali, minęłam Tayę, która od czasu pogrzebu, spędza przerwy samotnie. Staram się do niej dosiadać, ale to nic nie daje, bo i tak jest cicha. Zamknęła się po prostu w sobie. Potrzebuje czasu. Dziś była ubrana w czarne spodnie, tego samego koloru bluzkę z białym motywem nuty oraz biało - czarną marynarkę. Na stopach widniały czarne, wysokie converse, na rękach, w uszach, oraz na szyi, biżuteria, a na plecach jej plecak. 
Weszłam do sali, po czym zajęłam moje stałe miejsce. Jako, iż miałam teraz lekcję wychowawczą, nie wyciągałam żadnych książek, i jedyne co mi pozostało, to poczekać na wychowawcę, a najlepiej na koniec lekcji.
O wilku mowa. Nauczyciel wszedł do klasy, witając się z nami.
- Witam was, mam nadzieję, że dzień mija dobrze. - Jak zawsze radosny i przepełniony entuzjazmem pan Brainhood, rozpakował się, a następnie rozdał nam nasze sprawdziany sprzed tygodnia. Moja ocena, co prawda, była zadowalająca, ale pewnie stać mnie na więcej.
Piętnaście minut po dzwonku, ktoś zapukał do sali. Wysoki chłopak, o czarnych włosach z blond pasemkiem był naszym nowym uczniem, a miał na imię Luke. Wraz z nim, dołączył do naszej klasy również jego brat bliźniak, Jai. Luke i Jai Brooks'owie. Ten pierwszy wyglądał na chłopaka, jakby to powiedzieć... dupka. Możliwe, że taki nie jest, ale to tylko moje wrażenie. Po ich prezentacji, mieli zająć miejsca. Luke, planował usiąść ze mną, ale zdążywszy zorientować się, co planuje, położyłam plecak na miejscu Hope. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jego niezadowoloną minę. Niech się uczy, że ze mną łatwo nie jest.

***

Po lekcji postanowiłam wymienić książki wraz z zeszytami. Nie zastałam jednak przy szafce nikogo z przyjaciół, co oznaczało, że byli zajęci. Wyjmując potrzebne przedmioty, poczułam czyjąś obecność.
- Ani kroku dalej. - Ubiegłam go, odwracając się.
- Niezła jesteś. - Poprawił swoje włosy oraz plecak na ramieniu.
- Trzeba ćwiczyć, przed takimi jak ty. - Wolałam patrzeć na szafkę, niżeli na niego.
- To co, ty, ja i kino? Dziś wieczór? - Naprawdę chciało mi się śmiać, z tego co robił. Kątem oka zauważyłam, że Marcel idzie w naszą stronę. Spakowałam wszystko, zamknęłam drzwiczki na kod, odwracając się po raz kolejny w jego stronę.
- Niestety, musisz znaleźć sobie kogoś innego, bo ja jestem zajęta. - Na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. - Ale nie bój się, w tej szkole jest mnóstwo dziewczyn, które przelecisz po pierwszym spotkaniu. 
Zbliżyłam się do bruneta, aby pocałować go na oczach Luke'a. Może to chamskie, ale cóż, musi wiedzieć na czym stoi. 
- Rana! - Usłyszałam czyiś głos za plecami. Kilka sekund później ten 'ktoś' był przy nas, ściskając mnie. Hope.
- Miało cię nie być cały dzień. Czego się dowiedziałaś? - Przegadałyśmy całą przerwę. Hope najprawdopodobniej będzie miała bliźniaki, więc trochę roboty przy nich będzie. Z jednym z bliźniaków Brooks, nie rozmawiałam do końca dnia. Victor zapewne zajmował się swoją dziewczyną na każdej przerwie, a Marcel pomagał Jannet w ogarnięciu całego budynku szkoły. Uczęszcza tu już trochę czasu, lecz jest tak zakręcona, że jeszcze nie pamięta wielu rzeczy.
Na ostatniej przerwie szukał mnie Matt. Wyszliśmy przed budynek szkoły, a później usiedliśmy na murku, jak za dawnych czasów. Wyciągnął z kieszeni spodni paczkę Marlboro i skierował w moją stronę.
- Chcesz? - Zapytał. W małych ilościach nie zaszkodzi. Wzięłam jedną sztukę, którą podpaliłam zapaliczką chłopaka.
- Coś się stało? - Odwdzięczyłam mu się też pytaniem.
- Nie, bynajmniej nie sądzę. - Odpowiedział. Coś go gryzło.
- Nadal masz mi to za złe? - Próbowałam nie nawiązywać kontaktu wzrokowego, ale on najwyraźniej też nie.
- Nie będę ci tego miał za złe tak długo, dopóki tego znowu nie zrobisz, czyli nigdy. - Oboje wybuchliśmy śmiechem, chociaż nie powinniśmy. Zabrzmiał ten cholerny dźwięk, niszcząc miłą atmosferę.
- Muszę lecieć, wiesz, ostatnią lekcję mam z Reyes'em. Zabije mnie jeśli się spóźnię.
- Rozumiem, leć. - Niedopałek rzuciłam na ziemię, przygniatając butem. 
Odgłos nadjeżdżającego samochodu zbliżał się co raz bliżej. Czarna furgonetka zbliżała się do mnie, a ja ani drgnęłam. Samochód zatrzymał się obok mnie, a po chwili już byłam nieprzytomna i związana w środku.


*Taya*

(koniecznie włącz)

Jak zawsze, po szkole wróciłam do domu. Pierwszym moim celem było spakowanie kilku rzeczy. Do torby spakowałam butelkę oraz telefon. Wyszłam z domu, zapominając zabrać jakiegokolwiek cieplejszego ubrania. Powoli się ściemniało, ponieważ niestety ze szkoły wróciłam po 18. Niestety, zajęcia dodatkowe nie pomagają mi. 
Kilka kolejnych godzin spędziłam na zapijaniu smutków, nie odbieraniu telefonów rodziców i użalaniu się nad sobą. Teraz planowałam coś większego. 
Udałam się nad największą i najgłębszą rzekę w mieście. Most, na którym stałam był solidnie wykonany. Ludzie patrzyli się na mnie z pogardą, żalem, współczuciem. No tak, nastolatka, ale pełnoletnia, kompletnie pijana zwiedza miasto. Prychnęłam, przenosząc się na barierkę. Zakończę to dzisiaj, skacząc. Przecież tylko uwolnię się od bólu i będę tam z nią. Wdech, wydech. Powtórz kilka razy. Chcesz tego, musisz to zrobić, to ci ulży, mówiłam do siebie. 
Puszczając się metalowego prętu, służącego za barierkę, słyszałam krzyki, które po chwili nie miały dla mnie znaczenia. Spadałam w dół, czując się wolną. Byłam wolna. Po wpadnięciu do wody, nie czułam nic. 
Ukojenie. 
Spokój. 
Cisza.
Delikatne bicie serca.
Nagle ktoś mnie pociągnął. Wyrwał mnie z oazy. 
Nie! Nie! Ja nie chcę! Chcę tam wrócić! Do jasnej cholery, kimkolwiek jesteś, zostaw mnie!
- Już jest okej, spokojnie, shh.. 


***
SIEMANO! Co tam porabiacie misiaczki? Kocham Was :D 
No to sprawy rutynowe:
- Komentarze: Pod 15 rozdziałem 6 komentarzy... serio? Chcecie, żebym zawiesiła bloga? No okej.

Ps. Zamówiłam szablon i już zaniedługo
można będzie się go spodziewać :)

Dobra, tu macie członków gangu:

Jai Brooks.


Luke Brooks.


Beau Brooks.


Daniel Sahyounnie.


James Yammouni.


PRZEPRASZAM, ŻE TO ROBIĘ, ALE MUSZĘ.

Jeśli pod tym postem, nie będzie co najmniej
10 komentarzy - nie będzie nowego rozdziału.
Muszę mieć pewność, że ktoś to czyta.
Wybaczcie.
Możecie komentować nawet anonimowo,
bo jest taka opcja.
(Pamiętaj o podpisaniu się, wtedy)