niedziela, 30 marca 2014

Rozdział Piętnasty.



JEŚLI PRZECZYTAŁEŚ/AŚ
ROZDZIAŁ, SKOMENTUJ.
NAWET ANONIMOWO.

Rozdział ten jest
kontynuacją poprzedniego,
ponieważ akcja toczy się
tego samego dnia.

Muzyka I



*Narracja trzecioosobowa*



Brązowo - włosy chłopak opiera się o czarnego SUV'a, który stoi zaparkowany przed magazynem służącym obecnie za kryjówkę jego gangu. Każdy, kto do niego należał, był przyjacielem chłopaka. Pięciu chłopaków, pochodzenia australijskiego, którzy mieli zaraz pojawić się na spotkaniu, także byli jego przyjaciółmi. Od najmłodszych lat przyjaźnili się, lecz gdy na jakiś czas ich paczka się rozpadła, oni wrócili w swoje rodzinne strony, Tristan wyjechał do matki, a brunet zainteresował się ponownie nauką. Zaczął uczęszczać do trzeciej klasy miejscowego gimnazjum, gdzie poznał swoich obecnych przyjaciół. Teraz łączy szkołę i obowiązki gangu. Nie ma innego wyboru.
Na parking przed budynkiem podjechał samochód. Czarny Jeep Grand Cherokee zatrzymał się niecałe cztery metry od SUV'a tego samego koloru. Dziewiętnastoletni brunet dotychczas stał z opuszczoną głową, a ręce wsadził do kieszeni czarnych jeans'ów. Wraz z przybyciem samochodu, jego głowa podniosła się i pojawił się na niej delikatny uśmiech. Z Jeep'a pierwszy wysiadł Beau Brooks. Wysoki chłopak o brązowych włosach, umięśnionym ciele i wielu tatuażach. Jest najstarszy ze swojego rodzeństwa i gangu, ma 20 lat. Nie jedna dziewczyna wzdycha na jego widok.
Kolejną osobą, był jego młodszy brat Luke. Ciemno - brązowe włosy z pasmem koloru blond miał zaczesane do góry, idealnie pasowały do osiemnastolatka. Również był wysoki, ale miał o wiele mniej tatuaży w porównaniu do swojego brata. 
Następny był Jai Brooks. Jest bliźniakiem Luke'a. Między nimi jest zaledwie kilka różnic. Jai'owi brakuje blond pasemka. Poza tym każdy z nich patrzy inaczej na niektóre rzeczy czy sprawy oraz mają odrobinę różne charaktery. Tylko odrobinę.
Daniel Sahyounie. Często inaczej nazywany też Skip. Troszkę niższy od swoich przyjaciół, ale nadal wysoki, farbowany blondyn. Włosy również zaczesane miał ku górze. Skończył dziewiętnaście lat.
I ostatni chłopak, który opuścił pojazd to James. James Yammouni to najmłodszy członek ekipy. Skończył siedemnaście lat. Mimo tego, że jest najmłodszy wiekiem, to najwyższy wzrostem. Włosy podobnie jak u bliźniaków były nastawione do góry, a ich odcień przechodził z ciemnego brązu na czarny.
Cała piątka szła w kierunku bruneta. 
- Kopę lat, stary. - Przywitał się Beau podając rękę chłopaku.
- Was też miło jest widzieć. - Brakowało tu tylko Evansa i wszyscy byliby w komplecie. Mniejsza.
Niepełna paczka przywitała się, a następnie przenieśli się do magazynu, aby rozpocząć pracę.

***

- Mam już dla was robotę. - Rozpoczął bez przeszkód.
- Konkretne zadania dla każdego? - Zadał pytanie James sprawdzając system monitoringu i bezpieczeństwa. 
- Jak na razie nic takiego. Głównie ochrona i trzeba odebrać kilka rzeczy. - Chłopak przejrzał kilka dokumentów, które chwilę później wylądowały w tekturowych teczkach. 
- Przydzieliłeś już zadania czy masz zamiar dopiero to zrobić? - Każdy przeglądał broń z ciekawości lub po prostu rozglądał się po pomieszczeniu.
- Właściwie to wszystko jest już rozdzielone. Ci, którzy dostaną adres danej osoby oraz jej dane, mogą od razu zaczynać pracę. W razie czegokolwiek, dzwońcie. - Wytłumaczył. - Beau ty masz pod ochroną Hope. Jai, zajmiesz się Jannet. Skip, masz dwie osoby, a kogo to się przekonasz. Wiem, że nie macie bladego pojęcia o kim mówię, ale zaraz sami zobaczycie. - Mruknął, rozdając odpowiednie teczki. - James, ty zostajesz. Jesteś mi potrzebny tutaj. Luke, ty natomiast dostaniesz inną robotę. Reszta, do pracy. - Wszyscy zabrali się za swoje zadania, a jeden z bliźniaków siedział na krześle obok Yammouni'ego, czekając na swoje zadanie.
- Więc? Co muszę zrobić? - Był przygotowany na wszystko, bo powiedzmy sobie szczerze, w tej branży trzeba.
- Najpierw, odbierzesz dla nas broń. Standardowo od Adams'a. Później, unicestwisz pewną osobę. - Wręczył Brooks'owi namiary handlarza.
- Okej, już się za to biorę. - Pożegnał się i wyszedł, a nad Mystic Falls zaczęły zbierać się czarne chmury, nie oznaczające niczego dobrego. 




*Taya*



- Tay, stój! - Krzyczała moja siostra za mną, od kiedy wybiegłam ze sklepu. Zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych, wraz z kilkunastoma innymi osobami. 
- Nie. Rozumiesz, że Sasha przegina? Te wszystkie jej plany są chore! Rana nic takiego jej nie zrobiła, a ona chce zniszczyć jej związek! - Światło zmieniło się na zielone, a cały tłum ludzi starał się przedostać na drugą stronę. Deszcz zaczął padać z nieba, tak nagle, że nikt nawet się tego nie spodziewał. Popatrzyłam w górę i jedyne co z siebie wydusiłam to cholera, po czym przeszłam na drugą stronę. Odwróciłam się po raz ostatni w stronę mojej siostry.
- Maya, jeśli chcesz to śmiało. Przyjaźń się dalej z nią, ale ja nie mam zamiaru dalej siedzieć w tym. Rezygnuję. - Wzruszyłam ramionami. Chciałam odejść, lecz usłyszałam pisk opon, a chwilę potem krzyk. Krzyk mojej siostry. Z niesamowicie wielką szybkością podbiegłam do niej, a sprawca uciekł z miejsca zdarzenia. Maya leżała na jezdni całkiem nieprzytomna. Nie mogłam w to uwierzyć. Wokół niej powoli pojawiała się krew. Kolejne wydarzenia minęły jakby w sekundę. 
Mój płacz.
Karetka.
Reanimowanie Mai.




*Rana*



- Rana! Do ciebie! - Usłyszałam krzyk mojej mamy z dołu, więc zbiegłam jak najszybciej mogłam. W drzwiach zobaczyłam Tristana. Moje oczy przybrały wielkość piłek do ping ponga. To znaczy, mówił, że przyjdzie jutro, ale myślałam, że żartuje.
- Cześć. - Przywitał się chłopak. Teraz totalnie mnie zamurowało. No nic, pozostaje mi udawanie, że to mój kolega.
- Um.. cześć. Wejdź. - Wskazałam ręką, zamknęłam drzwi i zaprowadziłam go do swojego pokoju. - Zaczekaj tutaj. Zaraz wrócę. - Powiedziałam, po czym ponownie wróciłam na dół.
- To jakiś kolega? - Zapytała moja mama, gotując obiad.
- Taa. Obiecałam wytłumaczyć mu kilka rzeczy i tyle. - Wzięłam sok, dwie szklanki.
- Nie martw się, nie będę wam przeszkadzać, bo zaraz wybieram się do lekarza. - Cholera. Czyli ja i Tristan zostaniemy sami w domu. Zajebiście. 
- Cudownie... - Zapowiadał się ciekawy dzień.

***

- Jestem. - Położyłam szklanki na biurku wraz z sokiem.
- A ja jestem tylko na chwilę. Chciałem porozmawiać. - Wiercił się przez chwilę na łóżku. Włączyłam delikatnie muzykę. - Co ty... - Nie dokończył.
- Powiedziałam jej, że będziemy się uczyć. Zawsze, gdy się z kimś uczę, to mam włączoną muzykę, bo to wtedy nas zagłusza. - Dokończyłam.
- Okej. Wracając. Będę potrzebował twojego telefonu. Nie na długo. Do wieczora powinienem ci go oddać. - Popatrzałam na niego jak na idiotę.
- Że niby ja mam ci oddać mój telefon? Jeszcze mnie nie pojebało. - Założyłam ręce na piersi.
- Chcemy tylko namierzyć nadawcę tego SMS'a. Nic więcej. Obiecuję. - Podniósł rękę w geście przysięgi.
- Ugh, no dobra, ale do wieczora ma być u mnie! - Postawiłam warunek, zmieniając piosenkę.
- Będzie. Nie martw się o to. Prócz tego, nie wychodź po zmroku sama gdziekolwiek, a najlepiej będzie jeśli wieczorami zostawać będziesz w domu. - Polecił.
- Postaram się. A i jacy my? - Tym razem to on spojrzał mnie jak jak na kosmitę.
- Co "my"? - Jego jedna brew powędrowała do góry.
- Powiedziałeś chcemy. Czyli nie jesteś sam. - Słyszałam jak mruknął kurwa pod nosem.
- Mówiłem ci już, nie wtrącaj się w to, Rana.
- Może chcę wiedzieć? Przecież mnie to też dotyczy! Głównie mnie! -Wstałam z krzesła, na którym siedziałam. On również.
- Ale to dla twojego bezpieczeństwa! Nie interesuj się tym i nie wtykaj w to nosa, bo nie zapłacisz za to tylko ty, ale też twoja rodzina, przyjaciele i znajomi. - Ostatnie zdanie wypowiedział już o wiele ciszej. 
- Co masz na myśli? - Tym razem usiadłam obok niego na łóżku.
- Nie mogę ci za wiele powiedzieć. Powiem ci tyle, że gdy ja się dowiedziałem o tym wszystkim oraz gdy w to wszystko wszedłem, straciłem każdą mi bliską osobę. - Spuścił głowę w dół, a w jego głosie usłyszałam smutek. - Teraz... teraz została mi tylko matka. Gdybym w porę nie przyjechał wtedy... nie chcę wiedzieć, co by się stało. - Popatrzył przed siebie. 
- Przepraszam. - Szturchnęłam go delikatnie ramieniem. On jedynie się zaśmiał delikatnie.
- Nie musisz. Nie masz za co. Po prostu ten temat... - 
- Taa, rozumiem. Nie tłumacz się. - Teraz to ja się zaśmiałam.
- Dobrze, powiedziałem to co miałem, powoli muszę się zbierać, bo jestem umówiony z jednym takim. Do zobaczenia, księżniczko - Zabrał mój telefon z półki. 
- Do zobaczenia jeszcze dzisiaj, złodzieju! - Rzuciłam w niego poduszką, lecz trafiłam w drzwi, które się już zamykały. 



*Jannet*



- To ostatnie pudła. Już możesz iść sobie odpocząć, frajerze. - Podałam pudełka mojemu kuzynowi śmiejąc się z niego.
- Wypraszam sobie, ale to nie ty wnosiłaś na samą górę kilkanaście pudeł na raz! - Buntował się. Już wiem, co Rana w nim widzi.
- Narzekasz. Masz jakieś plany na dzisiaj? - Zagadnęłam, idąc za nim.
- Właściwie to tak. Zaraz wybieram się do biblioteki poszukać kilku książek. - Odpowiedział.
- Spoko. Ja się chyba dzisiaj rozpakuję, a potem kto wie? - Odłożyłam lampkę nocną na kartonach stojących w pokoju. Mój telefon za wibrował, pokazując nazwę Rana. Od razu odebrałam.
- Słucham? - Przyłożyłam telefon do ucha, patrząc jak Marcel wzdycha i opada na łóżko.
- Cześć, Jannet. - Chłopak znalazł jakieś wielki punkt zainteresowania w jednym z pudeł, bo chwilę później bawił się futrzaną piłką. 
- Hej! Co tam? - Włożyłam telefon pomiędzy ucho, a ramię, aby móc otworzyć drzwi balkonowe.
- W sumie nic, chciałam zapytać, kiedy będziesz w mieście? - Zadając to pytanie, uświadomiła mnie w tym, że ten debil jej tego nie powiedział.
- Właściwie, to już jestem. - Zaśmiałam się delikatnie.
- Naprawdę? Zapomniał, prawda? - Zaczęłam się śmiać jeszcze bardziej.
- Yup. Wpaść do ciebie? - Usłyszałam drapanie pazurów po drzwiach, więc otwarłam je. Do pokoju wszedł jeden z moich pupili. Pierwszy, czyli ten, który jest tutaj z nami, to Max. Jest owczarkiem niemieckim. Drugi, to pies tej samej rasy, Roxie. Są rodzeństwem i różni ich jedyne to, że Roxie jest spokojna. Natomiast Max to bardzo żywiołowy pies. 
- Jeśli tylko chcesz, to jasne. - Odpowiedziała. 


***

- Wchodź. Zabiję go za to, że mi nie powiedział. - Rana zaprowadziła mnie do swojego pokoju, w którym już bywałam nie raz. - Jak przeprowadzka? - Usiadłyśmy na jej łóżku wgłębiając się w rozmowę. Po jakimś czasie, zeszła ona na temat balu szkolnego. 
Co prawda, naukę w miejscowej szkole zaczynałam dopiero za dwa tygodnie, po tej przerwie, więc jeszcze o tym nie myślałam.
- Idziesz? - Było to bardziej niż pewne, że będę musiała przypomnieć Marcelowi o zaproszeniu niej.
- Nie mam bladego pojęcia. - Odparła. - To raczej nie dla mnie. 
- Jak to nie dla ciebie? Przecież to zwykły bal. Nic takiego, sukienki, tańce, muzyka, fajna zabawa. - Stwierdziłam.
- Nie powiedziałam "nie", nie powiedziałam "tak". To znaczy, mama i tak siłą wyśle mnie na ten bal. - Wybuchnęła śmiechem.
- Ale jakby nie patrzeć, to dobrze. - Dołączyłam się do niej. Po pokoju rozniósł się dźwięk, który miałam ustawiony za sygnał wiadomości. Odczytałam ją i ze zrezygnowaniem westchnęłam.
- To moja mama. Muszę wracać.
- Okey, odprowadzę cię.




*Narracja trzecioosobowa*


Samochód wjechał na teren budynku. Z wozu wysiadł Luke, trzymając w rękach karton. Zamknął drzwi, poprawiając swoje włosy. Udał się w stronę wielkich, żelaznych drzwi. Popchnął je, wchodząc do środa. Zobaczył w pomieszczeniu dwie osoby, James'a i bruneta. Odłożył na stół przedmiot.
- I jak? - Mruknął ciemnowłosy, nie podnosząc wzroku znad kartek papieru. 
- Wszystko załatwione. - Usiadł obok Yammouni'ego.
- Co zrobiłeś z dowodem? - Zaciekawił się.
- Na złomowisku podpaliłem. Niezłe fajerwerki. - Zaczął się śmiać. Na twarz James'a wskoczył jedynie delikatny uśmiech.




*Marcel*



Wracałem z biblioteki, będąc szczęśliwym posiadaczem kilku książek z serii Władca Pierścieni. Planowałem odwiedzić moją dziewczynę. Mijałem ulice miasta, zbliżając się do celu. Byłem na odpowiedniej ulicy, kiedy zauważyłem niebieskie włosy mojej kuzynki. Wychodziła właśnie z domu Higginsów. 
- Gdzie się wybierasz? - Zatrzymałem ją na chwilę.
- Aktualnie? Do domu. Mama mnie potrzebuje. - Uśmiechnęłam się. Pokiwałem głową i odpowiedziałem.
- Pozdrów ją, do zobaczenia. - Pożegnaliśmy się. Kilkanaście metrów dalej, dzwoniłem do drzwi. Otworzyła mi je siostra brunetki, Alice. Wpuściła mnie, kierując do kuchni. Poinformowała mnie, że jej siostra znajduje się tam, wyręczając jej mamę w sprzątaniu. Stojąc w progu, przyglądałem się, jak porusza się przy zmywaniu naczyń oraz układaniu ich w odpowiednich szafkach. Mając na sobie zwykłe dresy i odrobinę za dużą koszulkę, która jeszcze niedawno należała do mnie, wyglądała równie uroczo, co zawsze, a nawet bardziej. Gdy stała przez chwilę przy zlewie, podszedłem do niej. Oplotłem swoje ręce wokół jej talii, przez co spięła się, ale chwilę później się rozluźniła. 



- Tęskniłem. - Wyszeptałem do jej ucha.



*Taya*


Siedziałam już od kilku godzin na niewygodnym, plastikowym krzesełku. Wraz ze mną byli jeszcze rodzice. Mama płakała co chwilę, w porównaniu do mnie. Mi już brakowało łez. 
Stan zdrowia mojej siostry był uznawany za krytyczny. Nasze życie jest krótkie. Ona mogła w każdej chwili umrzeć. Od urodzenia, prawie nigdy się nie kłóciłyśmy, a jeśli już, to o coś błahego. 
Sasha. Ta wredna suka, nawet się tutaj nie pojawiła. Od zawsze bardziej się przyjaźniły, sama nie wiem, czemu. O wilku mowa. Jak na zawołanie wybiegła z windy. Wstałam, gdy ta była bliżej.
- Co z nią? Przeżyje? - Widać, że powstrzymywała łzy. Ja jedynie pokręciłam głową, zanosząc się po raz setny dzisiaj płaczem. Przytuliła mnie, co było wielkim zaskoczeniem, po czym sama zaczęła płakać. A uwierzcie mi, płacząca Sasha, to nie częsty widok. 

***

Cała aparatura zaczęła wydawać z siebie okropnie głośne dźwięki w postaci piszczenia. W jednym momencie do sali Mai zbiegło się kilku lekarzy i pielęgniarek. Biegali w tę i z powrotem, jakby nie potrafili zapanować nad sytuacją. Przez szybę widziałam, jak próbują wznowić pracę jej serca, lecz po chwili zrezygnowali. Jeden z lekarzy powiedział coś do pielęgniarki, a ona to zanotowała. 
Nie wiedziałam co miałam teraz zrobić. Moja siostra nie żyje. Maya nie żyje. W szoku moją uwagę przykuł chłopak, który siedział po przeciwnej stronie korytarza. Miał na głowie kaptur. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, co się stało. Oparłam się o ścianę, po której zjechałam płacząc. 


Gdy znowu rozejrzałam się po korytarzu wszyscy płakali. Mama w objęciach taty, Sasha wtulona w Chris'a, który przyszedł niedawno. Lecz on zniknął.


***
HEEEEEEEEEEEEEEJ! Rozdział z opóźnieniem, ale jest! :) 
Szczerze? Średnio mi się podoba, ale ocenę zostawiam wam! :D Jakoś tak ostatnio mam dużo weny i pisanie jakoś mi idzie, haha :) Jeśli chcecie zdjęcia nowych/starych członków gangu - piszcie. ZAPRASZAM DO ZAKŁADKI "BOHATEROWIE". ZOSTAŁA ONA ZAKTUALIZOWANA :) KOCHAM WAAAAAAAAAAAAAAAS! <3

Ps. Martynka, przepraszam, że nie ma tej sceny, którą tak chciałaś, ale w najbliższych rozdziałach będzie :D

Ps2. KOCHAM WAS MOCNO <3 

Ps3. Haha, jest prawie druga w nocy, a ja piszę tą notkę xD


CZYTASZ = KOMENTUJESZ.
DLA CIEBIE CHWILA DŁUŻEJ,
DLA MNIE OGROMNA MOTYWACJA.
POŚWIĘĆ MINUTKĘ NA NAPISANIE GO.
MOŻE BYĆ NAWET ANONIMOWO, ALE
PODPISZ SIĘ I WAŻNE, ŻE BĘDZIE :)
CHCĘ PO PROSTU WIEDZIEĆ, CZY KTOŚ
CZYTA BLOGA.


~Autorka. 

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział Czternasty.



JEŚLI PRZECZYTAŁEŚ/AŚ
ROZDZIAŁ, SKOMENTUJ.
TO DLA MNIE WAŻNE.
NAWET ANONIMOWO.





*Marcel*




Na jak długo byliśmy tym 
razem bezpieczni? Na jedną
godzinę, jedną noc czy może
na cały tydzień?*

Po tym bardzo realistycznym śnie, pierwsze co zrobiłem to próbowałem się dodzwonić do Rany. Dzwoniłem po raz kolejny i usłyszałem znów to samo.
- Osoba, do której dzwonisz ma wyłączony telefon bądź jest poza zasięgiem sieci... - Rozłączyłem się i zdesperowany pociągnąłem za końcówki włosów. Musiałem za wszelką cenę sprawdzić, czy wszystko jest z nią w porządku i czy jest bezpieczna. Ubrałem pierwszą lepszą bluzę, która leżała na krześle, po czym wyszedłem na balkon. Zszedłem po pergoli, która ze względu na nadchodzącą zimę była pusta. Czym szybciej ruszyłem w stronę jej domu.

***

Będąc przy jej domu zwolniłem, ponieważ musiałem zachować ciszę. Jak najszybciej dostałem się do ogródka, a z niego na jej balkon. Najpierw sprawdziłem, czy zostawiła drzwi balkonowe otwarte, bo niestety były zasłonięte i nic przez nie nie widziałem. Miałem rację, ponieważ delikatnie popchnąłem drzwi, które się same otworzyły. Odsłoniłem jedną część zasłon, po czym zamknąłem znowu drzwi. Pokój był pusty, a na jej stoliku paliła się jedynie lampka. To niemożliwe. Jak ten sen był możliwy? Łzy niekontrolowanie cisnęły mi się do oczu oraz zaczęło mi brakować powietrza. Wyszedłem ponownie na balkon i oparłem się o barierkę, powoli płacząc. W pewnej chwili zaprzestałem, bo zauważyłem samochód podjeżdżający pod dom państwa Higgins. Niecałą minutę później zobaczyłem wychodzącą Ranę. Co do cholery? 



*Rana*


Wyszłam z samochodu, zamknęłam drzwi i skierowałam się w stronę domu. Całe moje ciało powoli drętwiało z zimna. Stojąc przy drzwiach, zdjęłam kaptur z głowy. Po chwilowym przeszukaniu wszystkich kieszeni, mogłam stwierdzić, że nie mam przy sobie kluczy. Najwyraźniej je zgubiłam. Rodzice mnie zabiją. Odsunęłam donicę, która stała obok drzwi, zabierając zza niej zapasowe klucze. Otworzyłam zamek i z powrotem wrzuciłam je na ich miejsce. Weszłam do środka, a stamtąd pokierowałam się prościusieńko do własnego pokoju. Otwierający się, drewniany prostokąt wydał z siebie delikatne skrzypnięcie, gdy otwarłam wejście do pokoju. Równie cicho zamknęłam go, lecz ponownie wydał z siebie uciążliwy dźwięk, na który przygryzłam wargę i ściągnęłam brwi. Odwróciłam się i zobaczyłam, że zasłony delikatnie powiewają na wietrze, co oznaczało, że wyjście jest otwarte. Niepewnie podeszłam do niej, rozsunęłam obie części, a moje serce przyśpieszyło. Na balkonie stał Marcel. Nie wierzyłam własnym oczom. Co on tutaj robi?
Otworzyłam drzwi, gestem ręki pokazując mu, że ma wejść. Gdy tylko zwróciłam się w jego stronę, chłopak przytulił mnie, a ja to odwzajemniłam. 



- Gdzie ty byłaś? Coś ci się stało? Co to był za samochód? - Potok pytań wypływał z ust mojego chłopaka. Pociągnęłam go za rękę w stronę łóżka, po czym usadowiłam go na nim.
- Zaczekaj, dobrze? Wiem, że to bardzo ważna rozmowa, ale najpierw muszę wziąć ten pieprzony prysznic, bo zamarznę. - Powiedziałam, dając mu przelotnego całusa w usta. 

***

Zakończyłam wszystkie czynności, które chociaż trochę pozwoliły mi się ogrzać i takim sposobem, kładłam się właśnie do łóżka. 
- Okej, więc.. wyszłam sobie na spacer, bo nie mogłam zasnąć i jestem cholernie głupia. Zabłądziłam, mój telefon się rozładował, a ja nie znałam okolicy. Szłam i w pewnym momencie spotkałam kolegę, który postanowił mnie podwieźć do domu. Cała historia. - Wytłumaczyłam.
- Naprawdę, to głupie zachowanie z twojej strony. Zawsze mogło ci się coś stać, wiesz o tym? Rana nie możesz już tak więcej robić. - Mruknął Marcel w moje włosy, leżąc dokładnie obok mnie. 
- Tak, wiem. - Podniosłam się do pozycji siedzącej. - Po prostu, ja większość swojego czasu od zawsze spędzałam na spacerach lub w lasach. Tam mogę się wyciszyć, odpocząć i na spokojnie pomyśleć. - Mówiłam, patrząc przed siebie. 
- Rozumiem. Ja od zawsze miałem tak z biblioteką czy także lasami. - Chłopak przybrał tą samą pozycję co ja i objął mnie ramieniem. Usiadłam naprzeciw niego.
- Mój tata dzisiaj pytał się, czy ze sobą sypiamy.. - Zaczęłam dość niezręcznie. Marcel jedynie spojrzał na mnie jak na kosmitę.
- Naprawdę? Co mu powiedziałaś? - Przysunął się bliżej mnie.
- Prawdę. Powiedziałam, że nie, bo to za wcześnie i nie mamy zamiaru się śpieszyć. - Opuściłam głowę, śmiejąc się. 
- Kocham Cię, wiesz? - Przyciągnął mnie do siebie, po czym znów położyliśmy się.
- Wiem, bo ja Ciebie też kocham. - Wtuliłam się w niego. Zasnęliśmy nawet nie wiedząc kiedy.



*Hope*



Wstałam po piątej rano, czując się cholernie źle. Nie przespałam większości nocy. Zasnęłam dopiero przed trzecią. Przepłakałam ją. Jeden moment, jedna decyzja, jeden test, dwie kreski. Siedząc na łóżku znowu zaczęłam płakać z bezsilności. 
Jestem w ciąży. 
Tak, to dziecko Victora, ale gdy on się o tym dowie, będzie chciał mnie zostawić. 
Nie mogę, nie chcę i nie potrafiłabym usunąć tego dziecka, ale też nie chcę go stracić. 

***

Późnym rankiem, czyli mniej więcej o dziesiątej postanowiłam porozmawiać z Raną. Mam nadzieję, że przynajmniej ona mi pomoże. Ubrałam się w najzwyklejsze przetarte jeans'y, szary t-shirt oraz bluzę w czarno - czerwoną kratę. Zeszłam na dół, gdzie ubrałam buty. 
- Gdzieś wychodzisz? - Zapytała moja mama wychodząc z kuchni. Średniego wzrostu 40-letnia kobieta z czarnymi włosami. Rozpuszczone sięgały jej  do ramion. Nie byłyśmy do siebie podobne, byłam bardziej podobna do ojca. Zawsze weekendy miała wolne, więc spędzała je do południa w domu lub na zakupach, a wieczory, w klubach. Chociaż nie zawsze. Wracając.
Wstała w progu, ze ścierką to znaczy, iż najprawdopodobniej robiła obiad.
- Tak. Idę do Rany. - Mruknęłam zawiązując sznurówki. 
- O której wrócisz? - Westchnęłam.
- Nie wiem. Jak wrócę, to wrócę. - Odwróciłam się w jej stronę.
- Pozdrów jej rodziców. - Wróciła do swoich poprzednich czynności, a ja skierowałam się w stronę domu mojej przyjaciółki. 

***

- Cześć, Hope. - Przywitał mnie tata Rany. Był dla mnie jak wujek i  bardzo często go tak nazywałam. 
- Dzień dobry. Jest może Rana w domu? - Wpuścił mnie do środka i przytaknął głową. Zdjęłam obuwie, udając się do odpowiedniego pokoju. Zapukałam. Słysząc "proszę" po prostu weszłam. Brunetka leżała na dywanie, głową do sufitu. Zapewne miała dzień typu "mam dosyć, zostawcie mnie w spokoju" czy "nie mam na nic ochoty". 
- Dobry ruda. - Podniosła się, zwracając swój wzrok na mnie. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam obok niej.
- Nie wiem czy taki dobry. Wręcz przeciwnie. - Przyjęłam jej poprzednią pozycję. 
- Co jest? Pokłóciłaś się z mamą czy Victorem? - Spojrzałam na nią. Miała zmartwiony wyraz twarzy za każdym razem, gdy miałam zły dzień lub po prostu nie zaczął się dobrze. Wyczuwała takie rzeczy. 
- Nie, nic z tych rzeczy. - Zdecydowałam się jednak usiąść. - To... coś o wiele gorszego. - Zaczęłam się rozglądać na wszystkie strony, próbując nie nawiązać kontaktu wzrokowego z Raną i nie rozpłakać się, chociaż oczy powoli zaczynały mnie piec. 
- Hope, co ty zrobiłaś? - Przyjaciółka przysunęła się bliżej mnie, po chwili chwytając za ręce. W tej chwili wybuchłam płaczem, którego nie mogłam opanować. Rana przytuliła mnie do siebie, delikatnie nas kołysząc. Próbowała uspokoić, ale nie wychodziło jej to. 
- Jestem w ciąży... - Wyszeptałam pomiędzy atakami płaczu. Dziewczyna mocniej mnie przytuliła, jednocześnie pozwalając wypłakać się.
Gdy trochę się uspokoiłam, odsunęłyśmy się od siebie. 
- On wie? - Wytarłam oczy rękawami bluzy.
- Nie. Sama dowiedziałam się dopiero wczoraj. Jeśli on się o tym dowie, zostawi mnie. - Nigdy nie rozmawialiśmy z Victorem na takie tematy. Byliśmy po prostu za młodzi. Z resztą nadal jesteśmy. Nie damy sobie rady. Został nam jeszcze rok szkoły. A moja matka? Wyrzuci mnie z domu. To zbyt pewne. 
- Kiedy mu powiesz? - Zadała kolejne pytanie.
- Chciałabym dzisiaj. Żeby być pewną na czym stoję. - Odpowiedziałam.
- Będzie dobrze. Jestem tego pewna słońce. On Cię kocha i nie zostawi. Vic taki nie jest, pamiętasz? - Podnosiła mnie na duchu. 
- Pamiętam, ale większość chłopaków takich jest, a gdy przychodzi co do czego, to uciekają i zostawiają. - Oparłam się plecami o łóżko. Westchnęłam z braku sił.
- Nie. On taki nie jest. A jeśli Cię zostawi, to osobiście skopię mu tyłek, chociaż wątpię w to, że to zrobi. - Zaśmiałam się delikatnie na jej wypowiedź.
 - Pójdę już. Muszę jeszcze z nim porozmawiać. - Wstałam z podłogi. 
- Powodzenia. I pamiętaj, zadzwoń jak pogadasz z nim. - Przytuliłyśmy się na pożegnanie, a ja musiałam przygotować się do cholernie ważnej rozmowy, która w pewnym sensie decydowała o mojej przyszłości.




*Narracja trzecioosobowa*



- Niezła kolekcja. - Zaczepił brunet, chwytając w dłoń najnowszą broń
- Nic wielkiego. Można powiedzieć, że to praktycznie nic. - Odparł Tristan, podchodząc do chłopaka z tabletem. 
- Nie bądź taki skromny. Odwaliłeś kawał dobrej roboty. - Pochwalił go.
- Whatever. - Mruknął. - Mam dla ciebie nową informację. - Chłopak przygryzł dolną wargę w zakłopotaniu.
- Jaką? - Jego przyjaciel podniósł brew.
- Więc... Hope jest w ciąży. - Brunet wypuścił z rąk trzymaną broń, która upadła na podłogę starego magazynu z hukiem.
- Co kurwa? W ciąży? - Nie dowierzał.
- Tak. Co zrobimy z tym faktem? - Tris podniósł dwururkę, która spadła na ziemię i odłożył ją wraz z urządzeniem na stół.
- Zakładamy jej silniejszą ochronę. Mamy szczęście, bo reszta dzisiaj wraca. - Westchnął brunet.
- Reszta? - Zdziwił się Evans.
- Brooks'owie, Sahyounie i Yammouni. - I nagle wszystkie wspomnienia wróciły. Od przedszkola, po gimnazjum. Niezapomniane akcje, za które nie raz płacili wolnością.
- Kogo będzie przydzielony do kogo? - Tablet ponownie wylądował w rękach chłopaka z delikatnymi lokami. Próbował nie okazywać radości z powrotu jego dawnych przyjaciół, lecz nie wychodziło mu to. 
- Czy to ma większe znaczenie? - Zaśmiał się.
- Wątpię. Um.. jest jeszcze jedna sprawa. - 
- Chcesz mnie jeszcze dobić Tristan? Śmiało. - Chłopak opadł na krzesło. 
- Nie, to raczej nie psuje planów. - Poprawił włosy. - Wczoraj Rana wybrała się na spacer, zabłądziła. Znalazła się w mojej dzielnicy, więc uznałem, że moim obowiązkiem będzie odwiezienie jej do domu. Tak też zrobiłem, a na koniec dowiedziałem się, iż dostała wiadomość od kogoś, kto napisał jej coś w stylu "wykonuj moje zadania albo tego pożałujesz". Ta osoba, dowiedziała się jakimś cudem, że jej mama jest w ciąży i ma na nas haka. - Wytłumaczył Tristan.
- Pierdolony skurwysyn. To on pożałuje, jeśli zrobi cokolwiek. - Chłopak wstał, wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, odpalił jednego i zaciągnął się. Po chwili wypuścił pierwszą chmurkę dymu nikotynowego. - Ale dobrze zrobiłeś. 
- Też byś się tak zachował w mojej sytuacji. - Spojrzał na godzinę w telefonie, która wskazywała 12:31. - Muszę lecieć. Umówiłem się z handlarzem sprzętu monitorującego na spotkanie. Widzimy się wieczorem.
- Do wieczora. - Pożegnali się, po czym brunet załadował broń.





*Taya*


Siedziałam sobie spokojnie w pokoju dopóki moja siostra nie przyszła i nie kazała się ubrać. Włożyłam na siebie pierwszy lepszy czerwony t-shirt, luźne spodnie dresowe i moje ulubione Nike. W razie potrzeby zabrałam ze sobą plecak, a będąc przed lustrem założyłam kurtkę skórzaną. Maya wyszła ubrana natomiast przeciwnie do mnie. Czarna spódnica, czerwona koszula gościły na niej, a na jej stopach czerwone buty na platformie. Jak zawsze była umalowana. 
- Gdzie my właściwie się wybieramy? - Usiadłam na sofie, będąc pewną, że jeszcze sobie na nią poczekam. Zostało jej jeszcze spakowanie swojej torebki, co jest dziwne, dzisiaj wyrobiła się szybciej lub po prostu wcześniej ją spakowała. 
- Jedziemy z Sashą na zakupy. - Rzuciła mi klucze do czarnej Hondy Accord
- I ja znowu mam robić za szofera? - Prychnęłam.
- Nie przesadzaj, zawsze z nami jeździłaś i nie było problemów. - Ubrała również skórzaną kurtkę i poprawiła włosy.
- Ugh, no dobra. - Zdenerwowana wyszłam z domu i odpaliłam samochód. Rozłożyłam jeszcze dach, ponieważ dziewczyny jak zawsze będą narzekać, że ich fryzury się zniszczą. Tak, więc wykonałam to co miałam, wsiadłam ponownie do pojazdu i włączając radio, czekałam aż Maya się ruszy. Dwie piosenki później raczyła się pojawić. Nie mówiłam już nic, tylko skierowałam się pod odpowiedni dom.

***

Na chodniku czekała już Sasha na której widok czasami miałam ochotę zwymiotować. Zdecydowanie ubierała się zbyt często na różowo. Tym razem miała na sobie różową bokserkę, na to różowy sweter, zwykłe jeans'y, czarne koturny. Na zgięciu łokcia torebka, która też była różowa, szyję zdobił naszyjnik z literką C, który dostała od Chris'a na ich rocznicę. 
- Hej! - Przywitała nas, zajmując miejsce z tyłu. Maya odwzajemniła jej powitanie, a ja jedynie mruknęłam coś pod nosem.


***

Po kilku godzinach spędzonych na wędrowaniu ze sklepu do sklepu, miałam dość. Kolejny sklep, a ja już miałam ochotę rzucić się na podłogę. Sasha zaczęła przeglądać sukienki na pierwszym lepszym wieszaku.
- Wiecie, mam pewien plan. - Rozpoczęła.
- Jaki? - Zadałam to pytanie z czystej grzeczności.
- Z Marcela zrobił się fajny chłopak, a on jest z tą suką, więc może zniszczymy ich związek? - Ją już chyba do końca pojebało. Co jak co, ale w tym momencie naprawdę się wkurwiłam.
- Sasha, dobrze się czujesz? To już przegięcie. - Wstałam z fotelu i wychodząc dodałam jeszcze. - Nie wiem co się z tobą stało, ale teraz naprawdę jesteś pojebana.

***
*Cytat z książki "U-38" autorstwa Max'a Valentiner'a.
HELLO! Jak tam u Was miśki? Mi się rozdział no nawet podoba :) Mam nadzieję, że komentarzy będzie wiele, bo naprawdę proszę Was tylko o to. To zajmuje naprawdę niewiele czasu. PISZCIE CO O NIM SĄDZICIE! :D 

PS. Tak, dzisiaj tak krótko xD
JEŚLI PRZECZYTAŁEŚ/AŚ ROZDZIAŁ
ZOSTAW PO SOBIE KOMENTARZ.
DLA CIEBIE - CHWILA
DLA MNIE- MOTYWACJA, WIELKA MOTYWACJA.
NIE PROSZĘ KOCHANI O ZBYT WIELE.


TAK, WIĘC CZYTASZ = KOMENTUJESZ.


~Autorka.