Ważna notka pod rozdziałem
Zapraszam.
Dedykacja specjalna dla osób,
które komentują. To Wy dajecie
mi motywację, aby pisać każdy,
kolejny rozdział. Jestem Wam
wdzięczna za wszystko, bo jakby
nie patrzeć, to również wasza zasługa,
że ten blog istnieje :)
Komentujcie! :)
Muzyka I
Piosenka trochę dziwna,
przyznaję, ale gdy przeczytacie
tekst - zrozumiecie.
*Rana*
Kolejnego dnia, po spotkaniu z przyjaciółmi Matta? Tak mogę ich nazwać? W każdym razie, następnego dnia byłam zbyt zmęczona, żeby iść do szkoły. Pomijając choroby, chodzę do szkoły codziennie, więc jeśli raz poproszę mamę, abym mogła zostać w domu, to nic się nie stanie. Nie miałam żadnych zastrzeżeń jeśli chodzi o szkołę, uczęszczałam do niej, bo, po pierwsze musiałam, a po drugie, ponieważ moi przyjaciele również tam byli. Co prawda, oceny nie były jakieś wspaniałe, ale były przeciętne. Zdarzyła się trójka, czasem dwójka, którą poprawiłam, ale narzekać, nie narzekałam.
Skoro wszystko ma się udać, porozmawiam z nią szczerze, zanim na dół zejdzie tata. Nie chcę, żeby wiedział o czymkolwiek. On jest zdolny do wszystkiego. Zeszłam jak najszybciej do kuchni, zastając mamę czekającą, aż jej kawa będzie gotowa, czyli stały widok. Czytała typowy szmatławiec opisujący lub krytykujący wygląd najsławniejszych gwiazd. Przed zamknięciem kolorowego pisma, w głowie zapadł mi nagłówek "One Direction poszukuje nowego członka!". Przeszłam od razu do rzeczy, nie owijając w bawełnę.
- Mamo? - Rozpoczęłam, kiedy kobieta na mnie spojrzała. Jej wzrok zawsze mnie powalał, najprawdopodobniej przez te wielkie, brązowe oczy.
- Coś się stało? Wyglądasz jakbyś nie spała całą noc. - Jak zawsze martwiła się o najmniejszą głupotę. Tak trochę jej się nie dziwię, bo nie widziała mnie długo. Nawet nie wie, o której wczoraj wróciłam, bo było to późno.
Podjechaliśmy samochodem pod mój dom, grubo po dwudziestej trzeciej. Gdy chciałam z niego wyjść, Matt chwycił mnie za rękę, wciągając z powrotem do środka.
- Obiecaj, że zastanowisz się nad moją propozycją. - Westchnęłam, kiwając głową.
- Obiecuję. Dobranoc. - Pożegnałam się, wracając do domu.
- Ziemia do Rany! - Z wspomnień wyrwała mnie rodzicielka.
- Um, tak. Chciałam zapytać, mogę dzisiaj zostać w domu? - Zapytałam niewyraźnie, patrząc na nią.
- Chcesz zostać akurat dzisiaj? - Spojrzała na mnie zdziwiona. Próbowałam sobie przypomnieć, co dzisiaj jest takiego, że miałabym pójść do szkoły. Niestety, nic nie wymyśliłam. - Urodziny Hope!
- Cholera jasna. - Złapałam się za głowę.
- Rozanelle Higgins! Słownictwo! - Nienawidziłam, kiedy używała mojego pełnego imienia. Urodziny Hope? Dzisiaj już jest piętnasty grudnia? Całkowicie zapomniałam.
- Przepraszam! Już lecę się przygotować! - Czmychnęłam do pokoju jak najszybciej. Ubrałam się, rozczesałam włosy, które zostawiłam rozpuszczone, założyłam buty. Na szczęście prezenty urodzinowe planowałam kilka miesięcy w tył, więc nie miałam problemu, najzwyczajniej wyciągnęłam pudełko z pod łóżka, zbiegłam na dół udając się do szkoły.
Droga do szkoły minęła nie najgorzej. Jeszcze przed pierwszą lekcją, zdążyłam złapać przyjaciółkę i wręczyć prezent.
- Sto lat! Najlepszego Hopey. - Zdezorientowana dziewczyna przytuliła mnie, jakby nie widziała mnie wieki.
- Dziękuję. Cieszę się, że cię widzę. - Uśmiechnęła się w moją stronę. Niecałą chwilę później, przyłączył się do nas Matt i Victor. Na końcu korytarza dostrzegłam bliźniaków Brooks, rozmawiających z James'em. Po wczorajszej rozmowie mam od każdego z grupy numer, aby w razie problemów, dzwonić bez zawahania.
- Ran? - Vic przywrócił mnie do porządku. Bynajmniej tak mi się zdawało, dopóki się nie odwróciłam. Stanęłam twarzą w twarz z osobą, której nie chciałam dzisiaj spotkać.
- Zostawimy was samych, do później. - Reszta zniknęła nim się obejrzałam. Moje buty były bardzo interesujące.
- Porozmawiamy na zewnątrz? - Zgodziłam się na jego propozycję, wychodząc szybko z budynku. Skierowałam się do znanego mi już miejsca.
- Przejdźmy do rzeczy. Mów, co chcesz powiedzieć, będziemy mieli to za sobą. - Starałam się nie rozpłakać. Cała ta sytuacja mnie przerastała. Gdy tylko spojrzałam na jego twarz, tamto wspomnienie wróciło.
- Przepraszam cię. Za wszystko, naprawdę. Przepraszam, bo obiecałem, że cię nie skrzywdzę, a stało się inaczej. Wiedz, że ja tego nie chciałem. Ona zrobiła to wbrew mojej woli, a ja.. powinienem się domyśleć, co kombinuje. - Nie chciałam mu wierzyć, ale w ciągu tych kilku miesięcy pokochałam go. Naprzeciw temu, co mówił mi umysł, postanowiłam mu wybaczyć.
- Mimo tego, iż nie powinnam, to ci wierzę. Jesteś dla mnie ważny, to prawda, lecz nie potrafię być znowu z tobą. Nie, po dwóch dniach. - Wytłumaczyłam schodząc z murku. Przytuliłam go z całej siły, gdy on powiedział..
- Nigdy nie chcę być z nikim innym, tylko z tobą.
- Mamo? - Rozpoczęłam, kiedy kobieta na mnie spojrzała. Jej wzrok zawsze mnie powalał, najprawdopodobniej przez te wielkie, brązowe oczy.
- Coś się stało? Wyglądasz jakbyś nie spała całą noc. - Jak zawsze martwiła się o najmniejszą głupotę. Tak trochę jej się nie dziwię, bo nie widziała mnie długo. Nawet nie wie, o której wczoraj wróciłam, bo było to późno.
Podjechaliśmy samochodem pod mój dom, grubo po dwudziestej trzeciej. Gdy chciałam z niego wyjść, Matt chwycił mnie za rękę, wciągając z powrotem do środka.
- Obiecaj, że zastanowisz się nad moją propozycją. - Westchnęłam, kiwając głową.
- Obiecuję. Dobranoc. - Pożegnałam się, wracając do domu.
- Ziemia do Rany! - Z wspomnień wyrwała mnie rodzicielka.
- Um, tak. Chciałam zapytać, mogę dzisiaj zostać w domu? - Zapytałam niewyraźnie, patrząc na nią.
- Chcesz zostać akurat dzisiaj? - Spojrzała na mnie zdziwiona. Próbowałam sobie przypomnieć, co dzisiaj jest takiego, że miałabym pójść do szkoły. Niestety, nic nie wymyśliłam. - Urodziny Hope!
- Cholera jasna. - Złapałam się za głowę.
- Rozanelle Higgins! Słownictwo! - Nienawidziłam, kiedy używała mojego pełnego imienia. Urodziny Hope? Dzisiaj już jest piętnasty grudnia? Całkowicie zapomniałam.
- Przepraszam! Już lecę się przygotować! - Czmychnęłam do pokoju jak najszybciej. Ubrałam się, rozczesałam włosy, które zostawiłam rozpuszczone, założyłam buty. Na szczęście prezenty urodzinowe planowałam kilka miesięcy w tył, więc nie miałam problemu, najzwyczajniej wyciągnęłam pudełko z pod łóżka, zbiegłam na dół udając się do szkoły.
Droga do szkoły minęła nie najgorzej. Jeszcze przed pierwszą lekcją, zdążyłam złapać przyjaciółkę i wręczyć prezent.
- Sto lat! Najlepszego Hopey. - Zdezorientowana dziewczyna przytuliła mnie, jakby nie widziała mnie wieki.
- Dziękuję. Cieszę się, że cię widzę. - Uśmiechnęła się w moją stronę. Niecałą chwilę później, przyłączył się do nas Matt i Victor. Na końcu korytarza dostrzegłam bliźniaków Brooks, rozmawiających z James'em. Po wczorajszej rozmowie mam od każdego z grupy numer, aby w razie problemów, dzwonić bez zawahania.
- Ran? - Vic przywrócił mnie do porządku. Bynajmniej tak mi się zdawało, dopóki się nie odwróciłam. Stanęłam twarzą w twarz z osobą, której nie chciałam dzisiaj spotkać.
- Zostawimy was samych, do później. - Reszta zniknęła nim się obejrzałam. Moje buty były bardzo interesujące.
- Porozmawiamy na zewnątrz? - Zgodziłam się na jego propozycję, wychodząc szybko z budynku. Skierowałam się do znanego mi już miejsca.
- Przejdźmy do rzeczy. Mów, co chcesz powiedzieć, będziemy mieli to za sobą. - Starałam się nie rozpłakać. Cała ta sytuacja mnie przerastała. Gdy tylko spojrzałam na jego twarz, tamto wspomnienie wróciło.
- Przepraszam cię. Za wszystko, naprawdę. Przepraszam, bo obiecałem, że cię nie skrzywdzę, a stało się inaczej. Wiedz, że ja tego nie chciałem. Ona zrobiła to wbrew mojej woli, a ja.. powinienem się domyśleć, co kombinuje. - Nie chciałam mu wierzyć, ale w ciągu tych kilku miesięcy pokochałam go. Naprzeciw temu, co mówił mi umysł, postanowiłam mu wybaczyć.
- Mimo tego, iż nie powinnam, to ci wierzę. Jesteś dla mnie ważny, to prawda, lecz nie potrafię być znowu z tobą. Nie, po dwóch dniach. - Wytłumaczyłam schodząc z murku. Przytuliłam go z całej siły, gdy on powiedział..
- Nigdy nie chcę być z nikim innym, tylko z tobą.
- Nie powiedziałam, że nie ma szansy dla "nas". Po prostu nie teraz. - Posłałam w jego stronę uśmiech. Zabraliśmy swoje torby, po czym udaliśmy się do swoich klas na zajęcia.
A co z balem? Idę na niego z Marcelem, lecz tylko jako przyjaciele.
*Luke*
Siedziałem na stołówce wraz z Mattem, Jai'em i Jamesem, podczas dłuższej przerwy. Rozmawialiśmy na temat tego psychola O'Briena, aż w pewnym momencie podeszła do nas Rana. Uśmiechnąłem się w jej kierunku, co dziewczyna odwzajemniła.
- Byliście u Stevena? - Dosiadła się obok mnie, wszyscy pokiwali głowami na nie, zasmucając ją.
- Gdzie się wybierasz? - Zadałem jej pytanie, gdy od razu odeszła od naszego stolika. Przybliżyła się, po czym powiedziała.
- Hope i ja skończyłyśmy lekcje, a Victor się zrywa z nich, bo czerwona chce zrobić sobie pierwszy tatuaż. Później mam zamiar wybrać się do szpitala. - Zazdrościłem jej wytrzymałości. Zaledwie kilka dni temu chłopak ją zdradził, przyjaciel został postrzelony, a ona sama dowiedziała się o istnieniu jakiegoś gangu. Na miejscu dziewczyny, nie wytrzymałbym takiego czegoś. Byłoby tego za wiele.
Mimo tego, ona była silna. Jestem ciekaw, po kim to ma?
- Zadzwonię, w razie czego. Cześć! - I tak oto zniknęła. Czy mi się podobała? Owszem. Czy odbiłbym ją najlepszemu przyjacielowi? Nie ma mowy.
*Rana*
- Postanowiłaś zrobić tatuaż, ale nie wiesz jaki? Jesteś naprawdę głupia. - Odpowiedziałam, podczas oglądania rysunków w studiu tatuażu. Wiele z nich to prawdziwe dzieła, niektóre jednak wyglądają, choćby pięcioletnie dziecko je rysowało. Dosłownie.
- To był pomysł spontaniczny. Może ten? - Wskazała na ładne serduszko. Miało jakiś urok, to prawda, jednak nie jestem pewna, czy odpowiedni na pierwszą "dziarę".
- Czy ja wiem? Vic, ty też coś robisz? - Zagadałam zamyślonego chłopaka.
- Nie mam pojęcia. Możemy coś zrobić razem. - Objął swoją dziewczynę ramieniem. Zazdrościłam im związku. Są zaledwie nastolatkami, mają dziecko w drodze, a mimo tego są szczęśliwi. Wiele osób, nawet małżeństw, powinno brać z nich przykład.
Ostatecznie para zdecydowała się na zrobienie takich samych serc. Samo zrobienie tatuaży nie zajęło jakoś dużo czasu, przez co, od razu zawieźli mnie na teren szpitala.
Stojąc przed budynkiem, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Strach? Zaniepokojenie? Raczej nie. Czułam czyiś wzrok na sobie. Rozglądając się na każdą stronę, nie zauważyłam czegokolwiek, co byłoby podejrzane. Weszłam do budynku, kierując się w stronę wind. Znajdując się w jednej z nich, wybrałam numer trzy, na którym znajdował się McQueen. Drzwi się zamykały, aż w pewnym momencie ktoś włożył pomiędzy nimi rękę. Wysoki, ciemny blondyn przekroczył próg, uśmiechając się. Coś było w tym, że przeszły mnie zimne dreszcze. Nacisnął ten sam przycisk, co ja, następnie opierając się o ścianę.
- Nie mam pojęcia. Możemy coś zrobić razem. - Objął swoją dziewczynę ramieniem. Zazdrościłam im związku. Są zaledwie nastolatkami, mają dziecko w drodze, a mimo tego są szczęśliwi. Wiele osób, nawet małżeństw, powinno brać z nich przykład.
Ostatecznie para zdecydowała się na zrobienie takich samych serc. Samo zrobienie tatuaży nie zajęło jakoś dużo czasu, przez co, od razu zawieźli mnie na teren szpitala.
***
Muzyka IIStojąc przed budynkiem, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Strach? Zaniepokojenie? Raczej nie. Czułam czyiś wzrok na sobie. Rozglądając się na każdą stronę, nie zauważyłam czegokolwiek, co byłoby podejrzane. Weszłam do budynku, kierując się w stronę wind. Znajdując się w jednej z nich, wybrałam numer trzy, na którym znajdował się McQueen. Drzwi się zamykały, aż w pewnym momencie ktoś włożył pomiędzy nimi rękę. Wysoki, ciemny blondyn przekroczył próg, uśmiechając się. Coś było w tym, że przeszły mnie zimne dreszcze. Nacisnął ten sam przycisk, co ja, następnie opierając się o ścianę.
Starałam się nie patrzeć na niego, koncentrując się na denerwującej muzyce, włączanej zazwyczaj w windach. Jeśli melodia miała umilać czas w małym pomieszczeniu, robiła wręcz przeciwnie. Winda wydała z siebie charakterystyczny dźwięk, oznajmiając, że jesteśmy na odpowiednim piętrze. Chłopak przepuścił mnie w drzwiach, za co podziękowałam skinięciem głowy.
Będąc prawie przy pokoju przyjaciela, zauważyłam trzy zakapturzone postacie, wychodzące z jego miejsca zakwaterowania. Zwolniłam kroku, nie chcąc być zauważoną przez nich. Jednak, kiedy zniknęli za zakrętem, niemal sprintem pobiegłam, zobaczyć, czy coś się stało.
Na szczęście Steven leżał na łóżku, spokojnie śpiąc. Niestety, siadając na fotelu obok niego, uderzyłam przypadkiem łokciem o tacę, która wydała z siebie głośny trzask, przez co, obudził się.
- Przepraszam! Strasznie przepraszam! - Jak widać, humor mu dopisywał, ponieważ jedynie się zaśmiał.
- Nie masz za co. Cieszę się, że przyszłaś. - Rozmawialiśmy przez dłuższą chwilę. Dowiedziałam się, iż czuł się lepiej oraz przespał tutaj więcej czasu, niż kiedykolwiek indziej. Podczas rozmowy, często "odlatywałam" poprzez myślenie, kto tu był? W jednym momencie przeprosiłam bruneta, musząc się dowiedzieć tego.
Wybrałam się do rejestracji, gdzie zastałam kobietę, może kilka lat starszą ode mnie.
- Dzień dobry. - Przywitała się, wyglądając na osobę lubiącą swoją pracę.
- Dzień dobry. Chciałam się zapytać, kto odwiedził dzisiaj Stevena McQueen'a? - Zapytałam uprzejmie.
- Jest pani z rodziny?
- Jestem siostrą. - Skłamałam, inaczej nie zostałabym wpuszczona, więc musiałam.
- Z tego, co pamiętam, było ich trzech. Wszyscy wysocy, dwóch miało czarne włosy, a jeden był blondynem. Przedstawili się jako kuzyni. - Powiedziała, przez co zamarłam. Pochyliłam się delikatnie nad ladą, oddzielającą nas.
- Następnym razem, proszę od razu wzywać ochronę, dobrze? - Ledwo, co wyszeptałam. Kobieta, widząc moją reakcję skinęła, chwilę później się oddalając. Odwróciłam się, chcąc wrócić, ale strach całkowicie mnie sparaliżował. Przełykałam niespokojnie ślinę, bojąc się w tej chwili o własne życie.
- Nie ładnie to tak niszczyć moje plany. - Odezwał się Dylan O'Brien, opierając się o podwyższenie na ladzie. Wpatrywałam się w niego wystraszona, gdy ten dupek się uśmiechał.
- Co zrobiłeś z Beau? - Warknęłam. Powinien być gdzieś w szpitalu, ale nigdzie go tu nie widziałam.
- Ja? Nic, słońce. Zadzwoń do niego, skoro mi nie wierzysz. Śmiało. - Wyprostował się, czerpiąc zabawę z mojego strachu. Matt miał rację, jest psycholem. Przez moment rozważałam nad wysłaniem SMS'a, ale przecież równie dobrze, ktoś inny mógłby odpowiedzieć za niego. Drżącymi rękami wyciągnęłam telefon, odblokowałam go, wybrałam numer Brooks'a, czekałam. Jeden sygnał, drugi, wszystkiemu się przyglądał Dylan. Po trzecim sygnale, połączenie zostało nawiązane.
- Coś się stało? - Usłyszałam po drugiej stronie głos Beau'a. Całe szczęście.
- Idź do pokoju Stevena. Teraz. - Miałam nadzieję, iż przechytrzyłam tym O'Brien'a, chociaż myliłam się. Gdy spojrzałam w górę, zobaczyłam trzech pozostałych mężczyzn z wcześniej, dodałam tylko - I zadzwoń do Matta.
Cała czwórka zaśmiała się, po czym po prostu wyszła ze szpitala. Dziwniejszej sytuacji nie przeżyłam.
Zmierzałam przez korytarze, wracając po raz kolejny do pomieszczenia. Wbiegłam do niego jak burza, ledwo łapiąc oddech.
- Gdzie on jest?
- Kto? - Straszy z braci złapał moje ramiona.
- Matt! Miałeś po niego zadzwonić!
*Beau*
Przytuliłem Ranę do siebie, widząc w jakim jest stanie. Gdyby nie patrzeć, to jej pierwsze spotkanie z kimś naprawdę groźnym. Kołysałem ją delikatnie, powoli wychodząc na korytarz. Przystawiłem głowę do czoła dziewczyny.
- Posłuchaj. Widzisz tego chłopaka, na krześle, za moimi plecami? - Trochę się przesunęła, by dokładniej widzieć.
- Jechał ze mną w windzie. - Odpowiedziała.
- On jest z Dylanem. Jest jego przyjacielem. Musisz udawać, że wszystko jest w porządku. Ten akurat nie wie, jak wygląda Rana Higgins. - Wyszeptałem.
- Dlaczego nie zadzwoniłeś po niego? - Zmieniła temat.
- Wiedziałem, że nic ci nie zrobią. Nie w miejscu publicznym. - Potarłem jej ramiona, wprowadzając ponownie do pomieszczenia. - Steven zażyczył sobie wypis ze szpitala, jutro wieczorem już będzie u nas. Nie masz się, o co martwić.
*Rana*
Wieczór spędziłam w towarzystwie Styles'a. Oglądaliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Zeszłam na dół po napój. Będąc pod drzwiami, słyszałam kogoś śpiewającego piosenkę Eda Sheerana The A Team. Cicho weszłam do pokoju, lecz niestety nie zamknęłam go już tak cicho.
- Marcel, ty masz niesamowity głos. - Zdziwił się na moje wyzwanie.
- Co? Nie, nie, nie. Zwykła amatorszczyzna, nic, co byłoby warte słuchania. - Próbował się wykręcić. Wtedy coś mi się przypomniało. Nim się obejrzałam, znów siedziałam na łóżku z chłopakiem.
- Masz iść na ten casting. Rozumiemy się? - Pokazałam mu informację o zbliżającym się castingu One Direction.
- Pogrzało cię do reszty? - Krzyknął.
- Właśnie nie. I to ja cię tam zaprowadzę.
*Narracja trzecioosobowa*
Śnieg zdążył opanować ulice Mystic Falls zaledwie w kilka godzin. Blondynka, która dzień wcześniej przyjechała do miasta, zakwaterowała się w motelu oraz zwiedziła parę miejsc z dawnych lat. Wieczorem postanowiła zrealizować swój główny cel tej wizyty. Autobusem zajechała na przystanek najmniej oddalonego od wyznaczonego miejsca. Powolnym krokiem wysiadła z środku transportu. Obrała odpowiedni kierunek, rozpoczynając spacer po "starych śmieciach".
Każde miejsce, które minęła, miało swoją historię, wspomnienie z lat jej dzieciństwa. W tej uliczce przeżyła swój pierwszy pocałunek, w tym sklepie poznała przyjaciółkę, tam upadła wracając z pierwszej imprezy, na której się upiła. Dorastała na tej dzielnicy wraz z rodzeństwem, które nawzajem się nienawidziło. Lecz to nie była taka typowa nienawiść, jaka się przejawia w okresie dojrzewania. Tutaj chodziło o prawdziwą nienawiść, przez co ich rodzina się rozpadła.
Był jeden wyjątek. Ona. Jako najmłodsza z całej czwórki, zawsze starała się pogodzić, nie chciała rozpadu tego wszystkiego. I, gdy przyszło, co do czego, to ona zaopiekowała się matką. Nikt inny.
Skręciła w odpowiednią uliczkę, która skierowała ją do kamienicy. Gdy znajdowała się przed mieszkaniem, które było jej celem, zapukała.
Drzwi otworzyła kobieta po sześćdziesiątce. Miłe rysy twarzy, lekko przysiwiałe włosy, czy ubrania w kolorowe kwiaty dodawały jej uroku.
- Nino, cieszę się, że już jesteś. Wejdź. - Nina Nesbitt, tak miała na imię. Z zawodu kelnerka w restauracji samego Gordona Ramsay'a. Prywatnie, panna Nesbitt miała dziecko w drodze i narzeczonego. Tego wieczoru przyjechała, by zabrać swoją matkę, a raczej zaproponować jej przeprowadzkę do córki.
- Mamo, nie jestem tu bez powodu, wiesz? - Obie zajęły miejsce na starej, w niektórych miejscach podziurawionej już, sofie.
- Zdaję sobie sprawę. Coś się stało? - Zaniepokoiła się.
- Chcę, byś się do mnie przeprowadziła. Na stałe. - Oznajmiła, uśmiechając się w myślach.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. - Sześćdziesięciolatka zaczęła marudzić.
- Tak, to jest dobry pomysł. Zgódź się. - Ich konwersację przerwał dzwonek do drzwi.
*Tristan*
Wróciłem do domu, lecz zanim wszedłem do swojej kamienicy, wybrałem tą drugą, aby dostarczyć paczkę z poczty dla "babci". Od kiedy wprowadziłem się na tą dzielnicę, od razu zaprzyjaźniłem się z panią Nesbitt. Nie raz opowiadała mi historie ze swojego życia, ale jeszcze częściej mówiła o swojej córce, Ninie. Byłem ciekawy jak wygląda. Nie liczyłem na nic, bo wiedziałem, co posiada. Narzeczonego, dziecko w drodze.
Pokonałem schody na ostatnie piętro, następnie dzwoniąc do mieszkania. Chwilę odczekałem, czarny prostokąt otworzył się ukazując osobę dobrze mi znaną.
- Nina. - Wyszeptałem ze zdziwieniem.
***
Hey, hi, hello! Witam w 21 rozdziale!
Rozdział pisany podczas braku internetu. Niestety.
Cóż, tak trochę krótki według mnie ;____; Ale nic nie poradzę, fabuła sama mi się tak rozkłada.
Co do opowiadania - miało być ok. 45 rozdziałów, ale gdy tak wszystko wyliczyłam, zdałam sobie sprawę, że nie dam rady pociągnąć go aż tak długo. Nasza nie miłosna historia powoli się kończy, bo będzie rozdziałów TYLKO 35. Niestety.
Jedyne, co mogę powiedzieć na pocieszenie to: OFICJALNIE BĘDZIE DRUGA CZĘŚĆ.
Nie wiem kiedy, ale będzie :D
STUKNĘŁO NAM PONAD 10 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ! DZIĘKUJĘ WAM, ZA TO, ŻE JESTEŚCIE!
Screen robiony kilka dni temu.
Podjarka na 100000%!
Kolejna sprawa!
Rybnik. Moja przyjaciółka jest wielką fanką Green Day. Słucha ich, ale niestety nie miała jeszcze szansy ich zobaczyć. Pomóżcie spełnić jej marzenie i zagłosujcie tutaj na Green Day! Prooooszę! Spełnicie w połowie również moje marzenie, bo nie obraziłabym się, gdybym pojechała na ten koncert. Jeden klik, dziękuję!
Drogi Czytelniku.
Czytasz to? Bardzo się cieszę. Dziękuję Tobie, za każde wyświetlenie, komentarz, przeczytane słowo. Wiele dla mnie znaczysz. Mimo, że pewnie Cię nie znam, to cię kocham. Czytający tego bloga, są jedną rodzinką, czyż nie? No właśnie.
Dziękuję osobom, które wchodzą tutaj, czytając i komentują. Komentują regularnie, czy nie - ważne, że to robicie i dajecie mi siłę do pisania następnego posta z bazgrołkami.
Thank You so much.
Kocham Was!
Mimo, że pod poprzednim było 8 komentarzy, to dziękuję.
DOBIJCIE POD TYM ROZDZIAŁEM DO 10 KOMENTARZY - BĘDZIE NIESPODZIANKA.
Nasze podstawowe pytanka :)
- Ulubiony cytat?
- Ulubiona scena?
- Scena urocza/zabawna/która przyprawiła cię o ciarki/ewentualnie smutna?
- Moment, który zapadł Ci w pamięci?
- Jak oceniasz ogółem rozdział?
Dziękuję za przeczytanie,
pozdrawiam, kocham,
~Autorka.
Pierwsza! Wie idę czytać :)
OdpowiedzUsuńWiedziałam.. rozdział jak zawsze cudowny. jej będzie druga cześć, nawet nie wiesz jak się cieszę. Di następnego x
UsuńWybacz, nie zagłosuję na Green Daya, bo do Rybnika (też jestem z tych okolic) mają sosy przyjechać :)
OdpowiedzUsuńRozdział... hmm... muszę wybierać te najlepsze momenty? Cały rozdział mi się podoba...
Nina wydaje mi się ciekawą postacią, której uda się namieszać w nadchodzących wydarzeniach. Ale jak namieszać to nie wiem. Po prostu coś mi mówi, że bez powodu byś nie wprowadzała tej postaci.
Zdecydowanie podobają mi się tatuaże Hope i Vic'a. A to zdanie: ,,Są zaledwie nastolatkami, mają dziecko w drodze, a mimo tego są szczęśliwi. Wiele osób, nawet małżeństw, powinno brać z nich przykład" jest po prostu idealne.
Dylan O'Brien. Ugh, co za żul spod żabki! ,,Cześć jestem Dylan, postrzeliłem ci znajomego, ciebie chcę zabić i zniszczyć wszystkich dookoła ciebie. A tak w ogóle to ładną mamy dzisiaj pogodę, prawda?" Irytujący człowiek.
Czekam na next i życzę ci dużo weny, ach no i jaram się jak konopie na Jamajce na myśl o 2. części :)
@husaria1698
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPajuniu zadziwiasz mnie <3 rozdział zajebisty :*
OdpowiedzUsuńwyobraziłam sobie scenę jak Hope i Vic wybierają sobie tatuaż i mnie to bardzo rozbawiło <3
moment który na pewno zapadnie w pamięci? to stanięcie twarzą w twarz z Dylanem menda z niego..
i wgl zastanawiam się co może takiego zrobić ta cała Nina xd
ale pewnie masz już swój plan a ja to z ciebie wyciągnę <3
ogólnie to jak zawsze wspaniale i liczę że kiedyś wydasz książkę ;**
czekam na nexta :* i masz mnie tu informować o wszystkim jak wyjadę :(
ps. aż mi się oczy zaszkliły jak przeczytałam to na końcu!!
DZIĘKUJĘ ZA CHĘĆ SPEŁNIENIA MOJEGO MARZENIA <3 JESTEŚ NAJLEPSZA <3
I MOJE MARZENIE SIĘ SPEŁNI JEŻELI I TY TAM ZE MNĄ BĘDZIESZ :( <3
TO BĘDZIE NAJLEPSZYM WYDARZENIEM W MOIM ŻYCIU, ZOBACZYĆ UKOCHANY ZESPÓŁ I ŚWIĘTOWAĆ TO Z UKOCHANĄ OSOBĄ <3
Przeczytałam cały rozdział! :) Świetny blog :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! NIE mogę doczekać się następnego xx
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział, jak i cały blog *-*
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do Liebster Award!
Więcej informacji u mnie:
http://rebel-fanfiction.blogspot.com/2014/07/liebster-awards.html
Gratuluję!
Paulina, po pierwsze super rozdzial (jak zawsze) po drugie, czekam na zajebanie styles' a xD a po trzecie czekam na scene z Raną i Matt'em . :DD
OdpowiedzUsuń