poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział Dwudziesty Drugi.


Zapraszam.



*Rana*



*Nadal jest ten sam dzień,
tzn. wieczór, jaki był w poprzednim
rozdziale*

Resztę wieczoru spędziliśmy z Marcelem na omawianiu wszystkich "za" i "przeciw", w sprawie castingu. Ostatecznie, czyli po jakiś dwóch godzinach rozmowy ustaliliśmy, że pójdę z nim. Cyfry zegarka elektronicznego wskazywały godzinę dwudziestą drugą, gdy chłopak postanowił wrócić do domu. Pożegnałam się z nim jedynie przytuleniem i życzeniem dobrej nocy. Przekręciłam zamek w drzwiach, dobrze wiedząc o tym, że wszyscy są w łóżkach. Odsuwając delikatnie żaluzję, sprawdziłam obecność Beau'a. Siedział w samochodzie, jedząc jakiegoś fast - food'a. Może powinnam mu zanieść coś lepszego?
Nie myślałam nad tym długo, tylko popędziłam do kuchni, by przygotować kilkanaście kanapek. Nie mam pojęcia jak wytłumaczę mamie, iż taka ilość chleba znikła, ale raz się żyje.
Z zapakowaną, papierową torbą oraz butelką napoju, ruszyłam w stronę Brooks'a. Gdy zapukałam w jego szybę, ten się uśmiechnął. 
- Pomyślałam, że przyda ci się coś lepszego, niż te puste jedzenie. - Powiedziałam wręczając mu torbę. Zdziwiony odebrał ode mnie podarunek
- Wielkie dzięki. - Ugryzł kawałek jednej z porcji. - Cholera, smakują jak kanapki mojej mamy. Dawno ich nie jadłem.
W głowie pojawiło się wiele myśli o ich matce. Jaka jest, jak wygląda, czy nadal żyje. Wszystkie jednak mogły się okazać być w czasie przeszłym, więc wolałam nie zaczynać tematu, możliwe że, bolesnego.
- Podwieziesz mnie? - Ledwo powstrzymywałam śmiech, podczas konsumowania posiłku przez Beau'a. 
- Gdzie? - Popatrzył na mnie jak na idiotkę. No tak, kto po godzinie policyjnej, gdziekolwiek się wybiera? Rana Higgins.
- Do Matta, to pilne. - Chłopak przeżuł do końca, po czym odstawił resztę.
- Rana, posłuchaj. Nie wkręcaj się aż tak w sprawy gangu. Musisz normalnie funkcjonować, jeść, pić, oddychać, spać, uczyć się. - Westchnął, patrząc na mnie. - Ale skoro już, to wsiadaj.
Uśmiechnęłam się, kierując na drugą stronę pojazdu. Wsiadłam do środka, zapięłam pas, rozpoczynając rozmowę z kierowcą.

***
- Nie mam zamiaru zapłacić ci za coś, co spieprzyłeś! Miałeś załatwić tylko fałszywki, nic więcej! - Krzyczał Matt do telefonu, gdy tylko weszliśmy do środka. Zdziwiłam się, lecz wolałam nie interweniować. Sądzę, że jeśli opowiem mu o sytuacji z dnia dzisiejszego, to podniesie to jego nerwy jeszcze bardziej. Spojrzałam na Jamesa, podchodząc do niego bliżej.
- Temu co jest? - Zajęłam miejsce na krześle obok, zaczynając się kręcić.
- Jest taki od rana. Ciągle gdzieś dzwoni, opieprza osobę po drugiej stronie, rzuca czymś, tak w kółko. - Z Yammouni'm zaprzyjaźniłam się od razu, po pierwszej rozmowie. Był wyluzowany, żartował z wielu rzeczy, ale potrafił zachować powagę, gdy musiał. Wiele mi opowiedział o swoim życiu, związanym z gangiem i tym normalnym, oraz powody, dla których opuścił rodzinną Australię na rzecz przyjaciół. Sam mówił, że wie o tym, jakie to trudne odnaleźć się we wszystkich sprawach, o których wcześniej się nie wie, bo jakiś czas temu on też przez to przechodził. - A poza tym, dowiedział się, że kumpel, u którego miał załatwiony nocleg wyprowadza się ze Stanów.
- Jasna cholera, mam wszystkiego dosyć! - Matt opadł na sofę zdenerwowany, ale nie dziwię mu się, każdy przeżywa nerwowy okres w swoim życiu.
- Hej Matty? - Ze zdenerwowania przygryzłam wargę.
- Taa? - Skierował swój zmęczony wzrok na mnie.
- Czy... czy Beau ci mówił? - Słowa wypłynęły z moich ust.
- O sytuacji w szpitalu? Tak, mówił. - Moje ręce zaczęły się trząść. - Chodź tu.
Przeniosłam się z krzesła, siadając obok chłopaka. Przykryłam nas kocem, ponieważ temperatura w pomieszczeniu, była nie najwyższa. Od kiedy Steven został postrzelony, zbliżyliśmy się do siebie, lecz nie tylko. Nasze relacje po prostu wzrosły na wyższy poziom.
Dowiedziałam się mnóstwa rzeczy, na przykład, że Hope od początku wiedziała o wszystkim. Byłam na nią zła, choć to już przeszło. Nie umiem się na nią długo gniewać.
Objął mnie ramieniem, po czym rozpoczął monolog.
- To było twoje pierwsze takie spotkanie z nim, nie licząc tego w uliczce. Przepraszam za to, że nie było mnie z tobą. Wiesz już, dlaczego ci to zaproponowałem? Żebyś nigdy więcej się z nim nie spotkała. Ty, Hope i Victor wyjedziecie, Marcel pójdzie na casting, a my zajmiemy się unicestwieniem Dylana. 
- Nie przepraszaj, nie masz za co. Ile będzie trwał ten cały wyjazd? Nie wiem, co powiedzieć rodzicom. - Nim się obejrzałam, James i Brooks wrócili, zasiadając na poprzednich miejscach.
- Myślę, że..
W jednej chwili usłyszeliśmy huk, zaraz po tym, rozbijające się szkło. Jedna z większych szyb została wybita, odłamki leżały wszędzie. Przedmiotem, które spowodowało wypadek, był kamień owinięty papierem. Jako pierwsza otrzęsłam się, podniosłam go, po chwili odczepiając kartkę.
- Zapamiętaj, zawsze jestem krok przed tobą. Twoje piekło, to dopiero początek. - Odczytałam zapiski, w trakcie czego, moje ręce niekontrolowanie zatrzęsły się. Nie wiedziałam, do czego O'Brien jest zdolny, w każdym razie mogłam potwierdzić jedną rzecz, nie był zdrowy na umyśle.


*Tristan*


Nina Nesbitt. Byliśmy w związku przez dwa miesiące, jednak nasza różnica wieku, która wynosiła siedem lat, sprawiła, że zerwaliśmy tak szybko, jak się związaliśmy. Można rzec, iż w stosunku do siebie byliśmy bardziej kochankami, niżeli chłopakiem i dziewczyną. Zerwaliśmy rozmawiając na spokojnie, zostając przyjaciółmi. Przez kolejne dwa lata utrzymywaliśmy kontakt, aż pewnego razu Nina pochwaliła się wieścią o wyjeździe na studia. Stamtąd wysyłaliśmy sobie listy, prowadziliśmy również rozmowy telefoniczne, które nie odbywały się za często, ze względu na różne strefy czasowe. Z czasem po prostu kontakt zanikał, aż znikł całkowicie, nasze drogi się rozeszły.
Dzisiejsze spotkanie sprawiło, że nasze drogi ponownie się skrzyżowały, odnawiając przyjaźń. Na całe szczęście nie musiałem niczego zatajać czy ukrywać przed nią, ponieważ wiedziała. Wiedziała o wszystkim, co się działo. Dlaczego? Ona mnie wciągnęła w to wszystko, pomijając fakt, iż odeszła wraz z znalezieniem chłopaka. Chciała dla niego najlepiej, mnie zostawiając pod skrzydłami jednych z lepszych gangów w Seattle. 
Z rozmyśleń wyrwał mnie dzwonek telefonu.
- Tristan, przyjeżdżaj szybko do magazynu! - Usłyszałem, zanim zdążyłem porządnie przyłożyć słuchawkę do ucha. Zdziwiony, odpaliłem samochód, wyjeżdżając sprzed kamienicy. 
Całą drogę zastanawiałem się, co mogło się zdarzyć. Nie możemy mieć chociaż jednego, cholernego dnia wolnego?
Wchodząc do budynku powiedziano mi rzecz, która utrudniła wykonanie naszego planu. 
Musimy go zrealizować szybciej, niż planowaliśmy.


*Rana*


Kilka dni dzielących nas od balu minęły szybko. Już jutro miał się on odbyć, więc przygotowania szły pełną parą. Sekcja dekoracyjna została zwolniona zarówno z dzisiejszych lekcji, jak i jutrzejszych. Marcel, jako iż do niej należy, załatwił nam także zwolnienie. Jednak są jakieś przywileje posiadania swojego byłego chłopaka za przyjaciela. Oczywiście, to nie to, że go wykorzystuję. Po prostu, akurat to był przypadek.
Z kim idę? Do dzisiejszego ranka nie wiedziałam, ale Styles zadzwonił, ustalając wraz ze mną wszystko. Czysto, przyjacielskie wyjście.
- Higgins! Wróć na Ziemię i podaj te pudełko! - Jedna z przewodniczących nie miała dla nas litości, lecz lepsze to, niż siedzenie na lekcjach.
- Się robi, szefowo. - Mruknęłam pod nosem, a Hope, będąca blisko mnie, to usłyszała.
- Jest dla ciebie wredna, bo podoba jej się Marcel, chociaż on patrzy i jest zainteresowany tylko tobą. - Zagadnęła.
- Nawet jeśli, to przez najbliższy czas nie mam zamiaru się z nim związywać. - Po podaniu pudełka Sally, pomogłam Shelley dmuchać balony.
- Rana? Masz jutro przed balem wolny dom? - W pewnym momencie Hope zapytała. Chwilę pomyślałam, odpowiadając.
- Nie wiem, nawet jeśli, to...?
- Może weźmiemy Tay'ę i przygotujemy się razem? - Rozejrzałam się po sali, szukając wcześniej wspomnianej dziewczyny, kiedy doszła do mnie wiadomość, iż nie chciała pomagać w organizowaniu czegoś, w czym nie będzie uczestniczyć. Aby jakoś ją zaskoczyć, namówiłyśmy wraz z czerwono - włosom Jai'a, by zaprosił dziś po szkole Tay na bal. 
Nie jestem pewna, czy ta dwójka czuje cokolwiek więcej do siebie, choć nie raz można zauważyć jak flirtują pomiędzy sobą.
- To nie taki zły pomysł. Prócz tego, tak myślę... weźmy też Rose. - Jednocześnie wyszukałyśmy ciemnobrązowych włosów, wieszających ogromny baner z powitaniem. Zanim moja przyjaciółka zdążyła zaprzeczyć, ja znajdowałam się przy Andrew.
- Cześć Rose! - Trochę za entuzjastycznie przywitałam ją.
- Em, hej? - Odwzajemniła nieśmiało uśmiech, który posłałam w jej kierunku.
- Idziesz na bal? - Zeszła z drabiny, aby lepiej się nam rozmawiało. Pokiwała głową.
- Jako jedna z organizatorek, muszę. - Jej styl bycia wesołą, udzielił się nawet mi.
- W takim razie, chcesz się z nami przygotować do niego?
- "Nami"? - Zrobiła cudzysłów w powietrzu, na znak niewiedzy.
- Ja, Hope i Taya. - Bez zastanowienia zgodziła się, ciesząc jak dziecko, które dostało lizaka.

*Luke*


Moja przed ostatnia lekcja, była dla mnie tak zwanym "okienkiem".
Zaraz po dzwonku na tę o to "lekcję" poszedłem do swojej szafki. Postanowiłem nie nosić zbędnych paru kilogramów, najwyżej zabiorę tylko potrzebne przybory do nauki, a resztę zostawię. Otwierając metalowe drzwiczki prostokąta, wypadł z niego mały liścik. Odrobinę zaskoczony podniosłem go, wpakowałem plecak do środka, sam oddalając się w stronę sali gimnastycznej. Złożony był na cztery części, tej samej wielkości, co zmusiło mnie do rozwinięcia. Czarny atrament układał się w kilka zdań, niby nie zwiastował nic złego, a jednak.


Jesteś lepszy od nich i dobrze o tym wiesz.
Możesz dołączyć do nas, to jednorazowa propozycja.
Nie zmarnuj okazji, dołącz do naszego gangu.
Jutro o północy przy magazynach
~Dylan.

Wytrzeszczyłem oczy, wciąż spoglądając na słowa. Zgiąłem kartkę, chcąc ją zniszczyć, chociaż po zastanowieniu, służyłaby za dobry dowód. Przyśpieszyłem kroku, mijając klasy, przebywając korytarze. Musiałem znaleźć się jak najszybciej w sali gimnastycznej. Popchnąłem drzwi, wchodząc do środka. Przeskanowałem wzrokiem całe pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Zobaczyłem dwie znane mi dziewczyny, śmiejące się przy dmuchaniu balonów. Nim się obejrzałem, stałem przy ich stoliku.
- Gdzie jest Matt? - Zapytałem, przerywając ich wesołą sielankę.
- Powiedział, "skoro i tak mam zwolnienie, to wolę załatwić ważniejsze sprawy". - Wyciągnąłem telefon, modląc się, żeby Lockwood odebrał. - Coś się stało?
Rana posłała mi zmartwione spojrzenie. Kiedy jedynie usłyszałem pocztę głosową, zasiadłem obok niej.
- Nie chcę wam zawracać tym głowy, akurat ter - Telefon zaczął brzęczeć w mojej kieszeni. -Matt?
- Zerwij się z ostatniej, mamy coś ważnego do załatwienia we dwójkę. Będę po ciebie za dziesięć minut. - Rozłączył się.
- Rana? Z kim idziesz na bal? - Przygryzłem wargę w geście zdenerwowania.
- Z Marcelem, czysto przyjacielskie spotkanie. - Zarówno moje ręce, jak i ręce Hope zgięły się w pięści. - Ej, spokojnie Luke.
- Jak mamy być spokojni, skoro, do jasnej cholery idziesz z nim?! - Ledwo powstrzymywałem wybuch. Brunetka położyła swoje dłonie na moich, by choć trochę mnie uspokoić, ale ja nie zrzuciłem. - Wiesz co? Chciałem cię zaprosić. Wiem, to nie najlepszy sposób, ale nie rozumiem,  jak możesz iść z nim? Nie jest ciebie warty, nigdy nie był, skoro cię zdradził. Tyle w temacie!
Wybiegłem ze szkoły, nie patrząc za siebie. Jedyne, czego teraz chciałem, to wyładować swoją złość.



*Hope*


- Hope! Proszę cię, no! Odezwij się do mnie! - Chciałam jej wygarnąć, powiedzieć, co mi leży na sercu. Nie chcę, żeby skończyła jak w związku z Chrisem. Możliwe, iż Marcel nie wiedział, co robił, ale sam nienawidził Sashy, to po co z nią rozmawiał?
- Jesteś głupia, skoro z nim idziesz, Rana. Popełniasz ten sam błąd. W przeciwieństwie do Marcela, Luke'owi albo Mattowi zależy. Zależy na tobie. Nie jestem na ciebie zła, ale.. popatrz też na innych, nie tylko przez różowe okulary "zakochania" na Styles'a. O nic więcej nie proszę. - Przytuliłam ją. - Widzimy się później.
- Nie kocham go. Właściwie, to nie wiem, co do niego czuję. Przez najbliższy czas, jedynie czego chcę, to odpocząć. Chcę prowadzić to stare, nudne życie. - W pełni ją rozumiałam, chciałabym tego samego. 
- Wracajmy już, muszę jeszcze dzisiaj iść do lekarza. - Wsiadłyśmy do samochodu Victora, który odwiózł naszą przyjaciółkę do jej domu, a my pojechaliśmy do mojego.


*Matt*


Zajechałem pod szkołę, widząc czekającego już, Luke'a. Ledwo się zatrzymałem, a Brooks już zdążył wsiąść do samochodu. Odjechałem, zaczynając konwersację.
- O co chodzi? Jeszcze więcej problemów? - Pogrzebał chwilę w plecaku, po chwili wyciągając z niego świstek papieru.
- Masz. - Chłonąłem zdania, jedno po drugim. Były dwie opcje. Jest taki głupi, bo myślał, że Brooks mi tego nie pokaże lub tego właśnie chciał, byśmy wiedzieli oraz też poszli.
- Zjawimy się tam razem. Nie chcesz odejść, prawda? - Zgniotłem kartkę, wyrzuciłem przez okno i przyśpieszyłem.
- Nie ma mowy, obiecałem ją chronić, ogółem ci pomóc. Nigdzie się nie wybieram. - Między nami zapadła cisza. On myślał, ja także. O czym on, tego nie mam pojęcia, natomiast ja, o tym pieprzonym wyjeździe. Fałszywe dowody wraz z paszportami odbieram jutro, apartament załatwiłem dzisiejszego ranka. Bilety możemy kupić w każdej chwili, więc akurat o to się nie martwię. Jedyna rzecz, o którą się martwię to znajomi. Wielu z nich zgodziło się pomóc mi w unicestwieniu O'Brien'a, kilku odmówiło, jednak kilkanaście osób nadal nie zastanowiło się. - Idzie na bal z Marcelem.
Chłopak wyrwał mnie z rozmyśleń, przez co o mało nie padłem na zawał.
- Rana? - Dopytałem, zajeżdżając pod magazyn.
- Tak. Obraziłbyś się, gdybym ją zaprosił? - Jeszcze chwilę zostaliśmy w środku, dokańczając rozmowę.
- Dlaczego miałbym? Nie chodzę na bale. A poza tym, ja będę wszystko przygotowywał na nasze spotkanie z przyjacielem. - Zaśmiałem się, wychodząc z samochodu. 

***

Dochodziła osiemnasta, gdy Rana, Hope i Victor przekroczyli próg budynku. Przywitali się z każdym, następnie zajmując miejsca. Opowiedziałem im dokładnie, co się stało oraz wyjaśniłem, jak zamierzamy to załatwić.
- Chcesz przyśpieszyć wyjazd do jutra? Czy cię pojebało do reszty?! - Krzyknęła Rana, kiedy usłyszała moje plany.
- Jeśli mamy okazję zniszczyć Dylana, to właśnie teraz. Spakujcie się już jutro, na balu będzie do dwudziestej trzeciej. Wolę mieć pewność, że będziecie cali. - Wytłumaczyłem.
- Ile będziemy musieli tam być? - Sam nie miałem pewności. Wszystko będzie trwało. Co im odpowiedzieć?
- Nie mam pojęcia. Wrócicie, kiedy po was przyjedziemy z Tristanem. - Widziałem po Ranie, że nie chciała jechać. Nie była pewna tego, czy chce opuścić miasto. Nie wiedziała, nastąpiło to zbyt szybko.



*Rana*


Kolejnego dnia, nie chciałam zbyto iść do szkoły. Miałam dość wszystkiego. Z samego rana, zadzwoniłam do Hope i Tay'i. Powiedziałam dziewczynom, by przyszły po szkole do mnie wraz z Jannet oraz Rose. 
Nie całą minutę, po rozmowie z przyjaciółkami, wybrałam kontakt Marcela, wystukując kilka zdań.


Wysłać mu SMS'a, czy zadzwonić? Z jednej z strony lepiej zadzwonić, a z drugiej..
Czemu jestem taka niezdecydowana? Bez namysłu wcisnęłam zieloną słuchawkę, przyłożyłam telefon do ucha, czekając, aż chłopak odbierze.
- Rana, mam zaraz trening, to nie może poczeka.. - Nie zdążył dokończyć, bo mu przerwałam.
- Zgadzam się. Pójdę z tobą na ten bal, Luke. - Przez chwilę, po drugiej stronie panowała cisza.
- Cieszę się. Nawet bardzo, będę o siódmej. - Czy się cieszyłam? Najwyraźniej tak, ponieważ uśmiech mnie nie opuszczał. 
Teraz kolejna sprawa do załatwienia.
Wyjazd.
Póki mama jest jeszcze w domu, porozmawiam z nią o tym. 

***
- Powtórz, jeszcze raz. Że gdzie wyjazd? - Mama niezbyt się ucieszyła, niestety nie mam wyboru.
- Ja, Hope i Victor jedziemy, raczej lecimy do Miami na kilka dni. Nasza koleżanka zaprosiła nas. Nie bój się, wrócimy przed świętami. - No tak, święta za niecały tydzień, my wyjeżdżamy.
- Kiedy? - Patrzyła tępo w podłogę. Była zawiedziona moim zachowaniem, zawsze ją uprzedzałam.
- Dzisiaj, po balu. - Westchnęła. 
- Okej, jedź. Wracaj szybko. - Pożegnała się ze mną, bo nie będzie miała mnie okazji już zobaczyć. W takich właśnie momentach, uświadamiałam sobie, jak ważna dla mnie jest. Kochałam ją, nie wiem, co bym bez niej zrobiła. Nie raz pomagała mi, radziła, po prostu przy mnie była. 
- Kocham cię! - Zawołałam za nią, gdy wychodziła do pracy.
Następne kilka godzin spędziłam na pakowaniu się. Jedna torba całkowicie mi starczy, ponieważ za dużo rzeczy mi nie jest potrzebnych. Plecak wzięłam za bagaż podręczny, do którego spakuję mniejsze pierdoły. Po tym całym balu, będę miała pół godziny, żeby się przebrać, zabrać rzeczy i być gotową na przyjazd.
Nim się obejrzałam, zabrzmiał dzwonek do drzwi, oznajmiający przybycie dziewczyn. 
Na samym początku zajęłyśmy się Tayą. Poprawie rzecz ujmując.. to ona zajęła się samą sobą. Po zrobieniu makijażu, ułożeniu sobie włosów i ubraniu się, wyglądała pięknie. To samo mogę powiedzieć o Hope, Rose oraz Jannet
Ja w porównaniu do reszty, wyglądałam zwyczajnie. Czarno - biała sukienka, buty, marynarka i kilka dodatków. Trochę makijażu, według mnie był zbędny, fryzurą natomiast był zwykły "kłos".
Rose jest nieśmiała, bardzo. Trzeba ją bardziej poznać, co w pewnym sensie udało się dziś nam.
Wyrobiłyśmy się w ostatniej chwili. Jako pierwszą odebrał Rose, Marcel, który zdziwiony był moim widokiem. To znaczy, tak mi się wydawało.
Kolejna osoba, która nas opuściła to Jannet. Przyjechał po nią jakiś chłopak ze szkoły, niestety nie znałyśmy go. 
Jakieś dziesięć minut później przyjechał ostatni już samochód. Wysiadły z niego cztery osoby; Matt, Jai, Luke, Victor. Tego ostatniego nie raz widziałam w garniturze, ale bliźniacy? Wow. 
Każdy z każdym się przywitał, kiedy Matt poprosił mnie na osobności, dokładniej; do mojego pokoju.
- Masz. - Wręczył mi nowy telefon, nie odpakowany, jeszcze w pudełku. - Korzystajcie z niego, gdy już tam będziecie.
- Matt? Co będzie z resztą? Z naszymi przyjaciółmi, rodziną? - Odebrałam od niego pudełko, chowając je do torby podróżnej.
- Posłuchaj mnie. Dzisiejszej nocy chcemy tylko go złapać. Od jutra zaczynają się zjeżdżać moi znajomi, którzy mi pomogą. Między innymi właśnie, będą pilnować naszych rodzin i reszty. Nie martwcie się o to. - Przytulił mnie dosyć mocno. - A teraz zbierajmy się, nie chcesz chyba się spóźnić na tą imprezę? 
Uwielbiałam jego śmiech. Nie śmiał się często, częściej uśmiechał, ale słysząc go, nieważne jaki twój dzień był zły, stawał się radosny.

***
Bawiliśmy się naprawdę super. Minęła już dwudziesta druga, wytańczyłam się za wszystkie czasy. Nie było osób, z którymi nie tańczyłam, no chyba, że ze znajomymi Sashy. Zaskoczyłam samą siebie, bo zgodziłam się także na taniec z Chrisem, co jest u mnie nowością. 
Po tych wszystkich szybkich utworach, nadszedł czas na wolną piosenkę. Dołączyłam do odpoczywającej przy stoliku Hopey. Nie mogła się przemęczać, więc co jakiś czas robiła sobie przerwę. DJ włączył piosenkę Ed'a Sheeran'a - Kiss Me.

*Włącz piosenkę*

- Mogę prosić do tańca? - Luke przerwał naszą rozmowę. Z chęcią chwyciłam jego rękę, a ten zaprowadził nas na parkiet.
Położyłam jedną rękę na jego ramieniu, drugą chwyciłam jego rękę. Kołysaliśmy się powoli, delikatnie w rytmie głosu Ed'a.



- Dlaczego zdecydowałaś się pójść ze mną? - Wyszeptał.
- Chciałam rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. Gdybym poszła z Marcelem, nigdy bym nie zakończyła tego. To coś ciągałoby się za mną, przynosząc cierpienie, czyż nie? - Odpowiedziałam. 
- Miałem podobnie. Kiedyś pewna dziewczyna omotała mnie sobie wokół palca, później zdradzała, ja wybaczałem i wracałem. Musimy powiedzieć w końcu "stop". - Przeniosłam ręce na jego szyję, uważnie go słuchając.
- Rozumiem. To samo jest z tym wyjazdem. Nie chcę wyjeżdżać, za bardzo będę tęsknić. Za Tayą, Jannet, Jai'em, Skipem, Jamesem, Mattem, Tristanem, Tobą.. - Wtuliłam się w jego zagłębienie.
- Minie szybko, to tylko parę dni. Dla waszego bezpieczeństwa. - Kontynuował.
- A wy? Co z waszym bezpieczeństwem? - Odsunęłam się delikatnie, by móc spojrzeć w jego oczy.
- Rana, my nie jesteśmy amatorami tylko zawodowcami. - Wróciliśmy do stolika, po skończeniu piosenki, a ja nadal myślałam. Kiedyś musi być ten pierwszy raz, by popełnić błąd. - Zbierajmy się już, będziecie mieli więcej czasu, na cokolwiek tam chcecie.
Pominę czas, kiedy przebierałam się, ponieważ nie sądzę, że opisanie tego jest potrzebne. 
Tak czy siak, spakowana, przebrana i gotowa do drogi, czekałam przed domem z torbą u boku na przyjaciół. Paliłam spokojnie papierosa, zastanawiając się, czy aby na pewno, mam wszystko. Raczej tak, podpowiadał mi rozum. 
Czarny mini van podjechał, ja zgasiłam niedopałek, zabrałam bagaż, usiadłam z tyłu obok przyjaciółki.

***

- Co jest do cholery? - Zapytałam samą siebie, gdy prostopadle do naszego samochodu, stały dwa inne. Matt zatrzymał pojazd, wysiadając z niego, lecz zostawiając na "chodzie".
Po małej chwili dopiero uświadomiłam sobie, kto tam stał.
Dylan.

***
Dzień dobry! Tak dzień, bo... piszę to o czwartej nad ranem...
Co o rozdziale? Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Rozdziału nie było prawie MIESIĄC, co mnie załamało..
Niestety. Każdego dnia zabierałam się do pisania, ale napisałam dwa zdania, przeczytałam je kilkukrotnie i skasowałam, bo stwierdziłam, że to się nie nadaje. Chyba się wypalam. 
Mam nadzieję, że dam radę dokończyć to FF. Jeszcze tylko 13 rozdziałów + epilog, dwutygodniowa przerwa i kolejna część lub nowe FF! :)

Ogółem uważam, że ten rozdział jest... nijaki. Trochę #RattMoment <Rana+Matt> oraz troszkę #LanaMoment <Luke+Rana>

Kto z was shippuje kogo? :)

A teraz pytankaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
- Jak oceniasz rozdział?
- Ulubiony cytat?
- Ulubiona scena?
- Scena urocza/smutna/zabawna/dziwna?
- I tak jak wyżej, kogo Shippujesz? :>


CZYTASZ = KOMENTUJESZ.
10 KOMENTARZY LUB ZBLIŻONA
LICZBA = KOLEJNY ROZDZIAŁ
DZIĘKUJĘ.



środa, 2 lipca 2014

Rozdział Dwudziesty Pierwszy.


Ważna notka pod rozdziałem
Zapraszam.

Dedykacja specjalna dla osób, 
które komentują. To Wy dajecie 
mi motywację, aby pisać każdy,
kolejny rozdział. Jestem Wam 
wdzięczna za wszystko, bo jakby
nie patrzeć, to również wasza zasługa, 
że ten blog istnieje :)
Komentujcie! :)

Muzyka I

Piosenka trochę dziwna, 
przyznaję, ale gdy przeczytacie
tekst - zrozumiecie.

*Rana*


Kolejnego dnia, po spotkaniu z przyjaciółmi Matta? Tak mogę ich nazwać? W każdym razie, następnego dnia byłam zbyt zmęczona, żeby iść do szkoły. Pomijając choroby, chodzę do szkoły codziennie, więc jeśli raz poproszę mamę, abym mogła zostać w domu, to nic się nie stanie. Nie miałam żadnych zastrzeżeń jeśli chodzi o szkołę, uczęszczałam do niej, bo, po pierwsze musiałam, a po drugie, ponieważ moi przyjaciele również tam byli. Co prawda, oceny nie były jakieś wspaniałe, ale były przeciętne. Zdarzyła się trójka, czasem dwójka, którą poprawiłam, ale narzekać, nie narzekałam. 
Skoro wszystko ma się udać, porozmawiam z nią szczerze, zanim na dół zejdzie tata. Nie chcę, żeby wiedział o czymkolwiek. On jest zdolny do wszystkiego. Zeszłam jak najszybciej do kuchni, zastając mamę czekającą, aż jej kawa będzie gotowa, czyli stały widok. Czytała typowy szmatławiec opisujący lub krytykujący wygląd najsławniejszych gwiazd. Przed zamknięciem kolorowego pisma, w głowie zapadł mi nagłówek "One Direction poszukuje nowego członka!". Przeszłam od razu do rzeczy, nie owijając w bawełnę.
- Mamo? - Rozpoczęłam, kiedy kobieta na mnie spojrzała. Jej wzrok zawsze mnie powalał, najprawdopodobniej przez te wielkie, brązowe oczy.
- Coś się stało? Wyglądasz jakbyś nie spała całą noc. - Jak zawsze martwiła się o najmniejszą głupotę. Tak trochę jej się nie dziwię, bo nie widziała mnie długo. Nawet nie wie, o której wczoraj wróciłam, bo było to późno.

Podjechaliśmy samochodem pod mój dom, grubo po dwudziestej trzeciej. Gdy chciałam z niego wyjść, Matt chwycił mnie za rękę, wciągając z powrotem do środka.
- Obiecaj, że zastanowisz się nad moją propozycją. - Westchnęłam, kiwając głową.
- Obiecuję. Dobranoc. - Pożegnałam się, wracając do domu.

- Ziemia do Rany! - Z wspomnień wyrwała mnie rodzicielka.
- Um, tak. Chciałam zapytać, mogę dzisiaj zostać w domu? - Zapytałam niewyraźnie, patrząc na nią.
- Chcesz zostać akurat dzisiaj? - Spojrzała na mnie zdziwiona. Próbowałam sobie przypomnieć, co dzisiaj jest takiego, że miałabym pójść do szkoły. Niestety, nic nie wymyśliłam. - Urodziny Hope!
- Cholera jasna. - Złapałam się za głowę.
- Rozanelle Higgins! Słownictwo! - Nienawidziłam, kiedy używała mojego pełnego imienia. Urodziny Hope? Dzisiaj już jest piętnasty grudnia? Całkowicie zapomniałam.
- Przepraszam! Już lecę się przygotować! - Czmychnęłam do pokoju jak najszybciej. Ubrałam się, rozczesałam włosy, które zostawiłam rozpuszczone, założyłam buty. Na szczęście prezenty urodzinowe planowałam kilka miesięcy w tył, więc nie miałam problemu, najzwyczajniej wyciągnęłam pudełko z pod łóżka, zbiegłam na dół udając się do szkoły. 
Droga do szkoły minęła nie najgorzej. Jeszcze przed pierwszą lekcją, zdążyłam złapać przyjaciółkę i wręczyć prezent.
- Sto lat! Najlepszego Hopey. - Zdezorientowana dziewczyna przytuliła mnie, jakby nie widziała mnie wieki.
- Dziękuję. Cieszę się, że cię widzę. - Uśmiechnęła się w moją stronę. Niecałą chwilę później, przyłączył się do nas Matt i Victor. Na końcu korytarza dostrzegłam bliźniaków Brooks, rozmawiających z James'em. Po wczorajszej rozmowie mam od każdego z grupy numer, aby w razie problemów, dzwonić bez zawahania. 
- Ran? - Vic przywrócił mnie do porządku. Bynajmniej tak mi się zdawało, dopóki się nie odwróciłam. Stanęłam twarzą w twarz z osobą, której nie chciałam dzisiaj spotkać.
- Zostawimy was samych, do później. - Reszta zniknęła nim się obejrzałam. Moje buty były bardzo interesujące.
- Porozmawiamy na zewnątrz? - Zgodziłam się na jego propozycję, wychodząc szybko z budynku. Skierowałam się do znanego mi już miejsca. 
- Przejdźmy do rzeczy. Mów, co chcesz powiedzieć, będziemy mieli to za sobą. - Starałam się nie rozpłakać. Cała ta sytuacja mnie przerastała. Gdy tylko spojrzałam na jego twarz, tamto wspomnienie wróciło.
- Przepraszam cię. Za wszystko, naprawdę. Przepraszam, bo obiecałem, że cię nie skrzywdzę, a stało się inaczej. Wiedz, że ja tego nie chciałem. Ona zrobiła to wbrew mojej woli, a ja.. powinienem się domyśleć, co kombinuje. - Nie chciałam mu wierzyć, ale w ciągu tych kilku miesięcy pokochałam go. Naprzeciw temu, co mówił mi umysł, postanowiłam mu wybaczyć.
- Mimo tego, iż nie powinnam, to ci wierzę. Jesteś dla mnie ważny, to prawda, lecz nie potrafię być znowu z tobą. Nie, po dwóch dniach. - Wytłumaczyłam schodząc z murku. Przytuliłam go z całej siły, gdy on powiedział..
- Nigdy nie chcę być z nikim innym, tylko z tobą.



- Nie powiedziałam, że nie ma szansy dla "nas". Po prostu nie teraz. - Posłałam w jego stronę uśmiech. Zabraliśmy swoje torby, po czym udaliśmy się do swoich klas na zajęcia.
A co z balem? Idę na niego z Marcelem, lecz tylko jako przyjaciele.


*Luke*


Siedziałem na stołówce wraz z Mattem, Jai'em i Jamesem, podczas dłuższej przerwy. Rozmawialiśmy na temat tego psychola O'Briena, aż w pewnym momencie podeszła do nas Rana. Uśmiechnąłem się w jej kierunku, co dziewczyna odwzajemniła.
- Byliście u Stevena? - Dosiadła się obok mnie, wszyscy pokiwali głowami na nie, zasmucając ją.
- Gdzie się wybierasz? - Zadałem jej pytanie, gdy od razu odeszła od naszego stolika. Przybliżyła się, po czym powiedziała.
- Hope i ja skończyłyśmy lekcje, a Victor się zrywa z nich, bo czerwona chce zrobić sobie pierwszy tatuaż. Później mam zamiar wybrać się do szpitala. - Zazdrościłem jej wytrzymałości. Zaledwie kilka dni temu chłopak ją zdradził, przyjaciel został postrzelony, a ona sama dowiedziała się o istnieniu jakiegoś gangu. Na miejscu dziewczyny, nie wytrzymałbym takiego czegoś. Byłoby tego za wiele.
Mimo tego, ona była silna. Jestem ciekaw, po kim to ma?
- Zadzwonię, w razie czego. Cześć! - I tak oto zniknęła. Czy mi się podobała? Owszem. Czy odbiłbym ją najlepszemu przyjacielowi? Nie ma mowy. 



*Rana*


- Postanowiłaś zrobić tatuaż, ale nie wiesz jaki? Jesteś naprawdę głupia. - Odpowiedziałam, podczas oglądania rysunków w studiu tatuażu. Wiele z nich to prawdziwe dzieła, niektóre jednak wyglądają, choćby pięcioletnie dziecko je rysowało. Dosłownie.
- To był pomysł spontaniczny. Może ten? - Wskazała na ładne serduszko. Miało jakiś urok, to prawda, jednak nie jestem pewna, czy odpowiedni na pierwszą "dziarę".
- Czy ja wiem? Vic, ty też coś robisz? - Zagadałam zamyślonego chłopaka.
- Nie mam pojęcia. Możemy coś zrobić razem. - Objął swoją dziewczynę ramieniem. Zazdrościłam im związku. Są zaledwie nastolatkami, mają dziecko w drodze, a mimo tego są szczęśliwi. Wiele osób, nawet małżeństw, powinno brać z nich przykład. 
Ostatecznie para zdecydowała się na zrobienie takich samych serc. Samo zrobienie tatuaży nie zajęło jakoś dużo czasu, przez co, od razu zawieźli mnie na teren szpitala. 


***
Muzyka II

Stojąc przed budynkiem, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Strach? Zaniepokojenie? Raczej nie. Czułam czyiś wzrok na sobie. Rozglądając się na każdą stronę, nie zauważyłam czegokolwiek, co byłoby podejrzane. Weszłam do budynku, kierując się w stronę wind. Znajdując się w jednej z nich, wybrałam numer trzy, na którym znajdował się McQueen. Drzwi się zamykały, aż w pewnym momencie ktoś włożył pomiędzy nimi rękę. Wysoki, ciemny blondyn przekroczył próg, uśmiechając się. Coś było w tym, że przeszły mnie zimne dreszcze. Nacisnął ten sam przycisk, co ja, następnie opierając się o ścianę. 
Starałam się nie patrzeć na niego, koncentrując się na denerwującej muzyce, włączanej zazwyczaj w windach. Jeśli melodia miała umilać czas w małym pomieszczeniu, robiła wręcz przeciwnie. Winda wydała z siebie charakterystyczny dźwięk, oznajmiając, że jesteśmy na odpowiednim piętrze. Chłopak przepuścił mnie w drzwiach, za co podziękowałam skinięciem głowy. 
Będąc prawie przy pokoju przyjaciela, zauważyłam trzy zakapturzone postacie, wychodzące z jego miejsca zakwaterowania. Zwolniłam kroku, nie chcąc być zauważoną przez nich. Jednak, kiedy zniknęli za zakrętem, niemal sprintem pobiegłam, zobaczyć, czy coś się stało.
Na szczęście Steven leżał na łóżku, spokojnie śpiąc. Niestety, siadając na fotelu obok niego, uderzyłam przypadkiem łokciem o tacę, która wydała z siebie głośny trzask, przez co, obudził się.
- Przepraszam! Strasznie przepraszam! - Jak widać, humor mu dopisywał, ponieważ jedynie się zaśmiał.
- Nie masz za co. Cieszę się, że przyszłaś. - Rozmawialiśmy przez dłuższą chwilę. Dowiedziałam się, iż czuł się lepiej oraz przespał tutaj więcej czasu, niż kiedykolwiek indziej. Podczas rozmowy, często "odlatywałam" poprzez myślenie, kto tu był? W jednym momencie przeprosiłam bruneta, musząc się dowiedzieć tego. 
Wybrałam się do rejestracji, gdzie zastałam kobietę, może kilka lat starszą ode mnie.
- Dzień dobry. - Przywitała się, wyglądając na osobę lubiącą swoją pracę.
- Dzień dobry. Chciałam się zapytać, kto odwiedził dzisiaj Stevena McQueen'a? - Zapytałam uprzejmie.
- Jest pani z rodziny?
- Jestem siostrą. - Skłamałam, inaczej nie zostałabym wpuszczona, więc musiałam. 
- Z tego, co pamiętam, było ich trzech. Wszyscy wysocy, dwóch miało czarne włosy, a jeden był blondynem. Przedstawili się jako kuzyni. - Powiedziała, przez co zamarłam. Pochyliłam się delikatnie nad ladą, oddzielającą nas.
- Następnym razem, proszę od razu wzywać ochronę, dobrze? - Ledwo, co wyszeptałam. Kobieta, widząc moją reakcję skinęła, chwilę później się oddalając. Odwróciłam się, chcąc wrócić, ale strach całkowicie mnie sparaliżował. Przełykałam niespokojnie ślinę, bojąc się w tej chwili o własne życie.
- Nie ładnie to tak niszczyć moje plany. - Odezwał się Dylan O'Brien, opierając się o podwyższenie na ladzie. Wpatrywałam się w niego wystraszona, gdy ten dupek się uśmiechał.



- Co zrobiłeś z Beau? - Warknęłam. Powinien być gdzieś w szpitalu, ale nigdzie go tu nie widziałam.
- Ja? Nic, słońce. Zadzwoń do niego, skoro mi nie wierzysz. Śmiało. - Wyprostował się, czerpiąc zabawę z mojego strachu. Matt miał rację, jest psycholem. Przez moment rozważałam nad wysłaniem SMS'a, ale przecież równie dobrze, ktoś inny mógłby odpowiedzieć za niego. Drżącymi rękami wyciągnęłam telefon, odblokowałam go, wybrałam numer Brooks'a, czekałam. Jeden sygnał, drugi, wszystkiemu się przyglądał Dylan. Po trzecim sygnale, połączenie zostało nawiązane.
- Coś się stało? - Usłyszałam po drugiej stronie głos Beau'a. Całe szczęście.
- Idź do pokoju Stevena. Teraz. - Miałam nadzieję, iż przechytrzyłam tym O'Brien'a, chociaż myliłam się. Gdy spojrzałam w górę, zobaczyłam trzech pozostałych mężczyzn z wcześniej, dodałam tylko - I zadzwoń do Matta.
Cała czwórka zaśmiała się, po czym po prostu wyszła ze szpitala. Dziwniejszej sytuacji nie przeżyłam. 
Zmierzałam przez korytarze, wracając po raz kolejny do pomieszczenia. Wbiegłam do niego jak burza, ledwo łapiąc oddech.
- Gdzie on jest?
- Kto? - Straszy z braci złapał moje ramiona.
- Matt! Miałeś po niego zadzwonić! 


*Beau*


Przytuliłem Ranę do siebie, widząc w jakim jest stanie. Gdyby nie patrzeć, to jej pierwsze spotkanie z kimś naprawdę groźnym. Kołysałem ją delikatnie, powoli wychodząc na korytarz. Przystawiłem głowę do czoła dziewczyny.
- Posłuchaj. Widzisz tego chłopaka, na krześle, za moimi plecami? - Trochę się przesunęła, by dokładniej widzieć.
- Jechał ze mną w windzie. - Odpowiedziała.
- On jest z Dylanem. Jest jego przyjacielem. Musisz udawać, że wszystko jest w porządku. Ten akurat nie wie, jak wygląda Rana Higgins. - Wyszeptałem.
- Dlaczego nie zadzwoniłeś po niego? - Zmieniła temat.
- Wiedziałem, że nic ci nie zrobią. Nie w miejscu publicznym. - Potarłem jej ramiona, wprowadzając ponownie do pomieszczenia. - Steven zażyczył sobie wypis ze szpitala, jutro wieczorem już będzie u nas. Nie masz się, o co martwić.


*Rana*


Wieczór spędziłam w towarzystwie Styles'a. Oglądaliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Zeszłam na dół po napój. Będąc pod drzwiami, słyszałam kogoś śpiewającego piosenkę Eda Sheerana The A Team. Cicho weszłam do pokoju, lecz niestety nie zamknęłam go już tak cicho.
- Marcel, ty masz niesamowity głos. - Zdziwił się na moje wyzwanie.
- Co? Nie, nie, nie. Zwykła amatorszczyzna, nic, co byłoby warte słuchania. - Próbował się wykręcić. Wtedy coś mi się przypomniało. Nim się obejrzałam, znów siedziałam na łóżku z chłopakiem. 
- Masz iść na ten casting. Rozumiemy się? - Pokazałam mu informację o zbliżającym się castingu One Direction. 
- Pogrzało cię do reszty? - Krzyknął.
- Właśnie nie. I to ja cię tam zaprowadzę.


*Narracja trzecioosobowa*


Śnieg zdążył opanować ulice Mystic Falls zaledwie w kilka godzin. Blondynka, która dzień wcześniej przyjechała do miasta, zakwaterowała się w motelu oraz zwiedziła parę miejsc z dawnych lat. Wieczorem postanowiła zrealizować swój główny cel tej wizyty. Autobusem zajechała na przystanek najmniej oddalonego od wyznaczonego miejsca. Powolnym krokiem wysiadła z środku transportu. Obrała odpowiedni kierunek, rozpoczynając spacer po "starych śmieciach".
Każde miejsce, które minęła, miało swoją historię, wspomnienie z lat jej dzieciństwa. W tej uliczce przeżyła swój pierwszy pocałunek, w tym sklepie poznała przyjaciółkę, tam upadła wracając z pierwszej imprezy, na której się upiła. Dorastała na tej dzielnicy wraz z rodzeństwem, które nawzajem się nienawidziło. Lecz to nie była taka typowa nienawiść, jaka się przejawia w okresie dojrzewania. Tutaj chodziło o prawdziwą nienawiść, przez co ich rodzina się rozpadła. 
Był jeden wyjątek. Ona. Jako najmłodsza z całej czwórki, zawsze starała się pogodzić, nie chciała rozpadu tego wszystkiego. I, gdy przyszło, co do czego, to ona zaopiekowała się matką. Nikt inny. 
Skręciła w odpowiednią uliczkę, która skierowała ją do kamienicy. Gdy znajdowała się przed mieszkaniem, które było jej celem, zapukała.
Drzwi otworzyła kobieta po sześćdziesiątce. Miłe rysy twarzy, lekko przysiwiałe włosy, czy ubrania w kolorowe kwiaty dodawały jej uroku. 
- Nino, cieszę się, że już jesteś. Wejdź. - Nina Nesbitt, tak miała na imię. Z zawodu kelnerka w restauracji samego Gordona Ramsay'a. Prywatnie, panna Nesbitt miała dziecko w drodze i narzeczonego. Tego wieczoru przyjechała, by zabrać swoją matkę, a raczej zaproponować jej przeprowadzkę do córki.
- Mamo, nie jestem tu bez powodu, wiesz? - Obie zajęły miejsce na starej, w niektórych miejscach podziurawionej już, sofie. 
- Zdaję sobie sprawę. Coś się stało? - Zaniepokoiła się.
- Chcę, byś się do mnie przeprowadziła. Na stałe. - Oznajmiła, uśmiechając się w myślach.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. - Sześćdziesięciolatka zaczęła marudzić.
- Tak, to jest dobry pomysł. Zgódź się. - Ich konwersację przerwał dzwonek do drzwi. 


*Tristan*


Wróciłem do domu, lecz zanim wszedłem do swojej kamienicy, wybrałem tą drugą, aby dostarczyć paczkę z poczty dla "babci". Od kiedy wprowadziłem się na tą dzielnicę, od razu zaprzyjaźniłem się z panią Nesbitt. Nie raz opowiadała mi historie ze swojego życia, ale jeszcze częściej mówiła o swojej córce, Ninie. Byłem ciekawy jak wygląda. Nie liczyłem na nic, bo wiedziałem, co posiada. Narzeczonego, dziecko w drodze. 
Pokonałem schody na ostatnie piętro, następnie dzwoniąc do mieszkania. Chwilę odczekałem, czarny prostokąt otworzył się ukazując osobę dobrze mi znaną.
- Nina. - Wyszeptałem ze zdziwieniem.


***
Hey, hi, hello! Witam w 21 rozdziale!
Rozdział pisany podczas braku internetu. Niestety.
Cóż, tak trochę krótki według mnie ;____; Ale nic nie poradzę, fabuła sama mi się tak rozkłada.
Co do opowiadania - miało być ok. 45 rozdziałów, ale gdy tak wszystko wyliczyłam, zdałam sobie sprawę, że nie dam rady pociągnąć go aż tak długo. Nasza nie miłosna historia powoli się kończy, bo będzie rozdziałów TYLKO 35. Niestety.
Jedyne, co mogę powiedzieć na pocieszenie to: OFICJALNIE BĘDZIE DRUGA CZĘŚĆ. 
Nie wiem kiedy, ale będzie :D

STUKNĘŁO NAM PONAD 10 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ! DZIĘKUJĘ WAM, ZA TO, ŻE JESTEŚCIE!

Screen robiony kilka dni temu.

Podjarka na 100000%!

Kolejna sprawa! 
Rybnik. Moja przyjaciółka jest wielką fanką Green Day. Słucha ich, ale niestety nie miała jeszcze szansy ich zobaczyć. Pomóżcie spełnić jej marzenie i zagłosujcie tutaj na Green Day! Prooooszę! Spełnicie w połowie również moje marzenie, bo nie obraziłabym się, gdybym pojechała na ten koncert. Jeden klik, dziękuję!

Drogi Czytelniku. 
Czytasz to? Bardzo się cieszę. Dziękuję Tobie, za każde wyświetlenie, komentarz, przeczytane słowo. Wiele dla mnie znaczysz. Mimo, że pewnie Cię nie znam, to cię kocham. Czytający tego bloga, są jedną rodzinką, czyż nie? No właśnie. 
Dziękuję osobom, które wchodzą tutaj, czytając i komentują. Komentują regularnie, czy nie - ważne, że to robicie i dajecie mi siłę do pisania następnego posta z bazgrołkami. 
Thank You so much. 
Kocham Was!

Mimo, że pod poprzednim było 8 komentarzy, to dziękuję.
DOBIJCIE POD TYM ROZDZIAŁEM DO 10 KOMENTARZY - BĘDZIE NIESPODZIANKA.

Nasze podstawowe pytanka :)
- Ulubiony cytat?
- Ulubiona scena?
- Scena urocza/zabawna/która przyprawiła cię o ciarki/ewentualnie smutna?
- Moment, który zapadł Ci w pamięci?
- Jak oceniasz ogółem rozdział?

Dziękuję za przeczytanie,
pozdrawiam, kocham, 
~Autorka.