JEŚLI PRZECZYTAŁEŚ/AŚ
ROZDZIAŁ, SKOMENTUJ.
NAWET ANONIMOWO.
Rozdział ten jest
kontynuacją poprzedniego,
ponieważ akcja toczy się
tego samego dnia.
Muzyka I
*Narracja trzecioosobowa*
Brązowo - włosy chłopak opiera się o czarnego SUV'a, który stoi zaparkowany przed magazynem służącym obecnie za kryjówkę jego gangu. Każdy, kto do niego należał, był przyjacielem chłopaka. Pięciu chłopaków, pochodzenia australijskiego, którzy mieli zaraz pojawić się na spotkaniu, także byli jego przyjaciółmi. Od najmłodszych lat przyjaźnili się, lecz gdy na jakiś czas ich paczka się rozpadła, oni wrócili w swoje rodzinne strony, Tristan wyjechał do matki, a brunet zainteresował się ponownie nauką. Zaczął uczęszczać do trzeciej klasy miejscowego gimnazjum, gdzie poznał swoich obecnych przyjaciół. Teraz łączy szkołę i obowiązki gangu. Nie ma innego wyboru.
Na parking przed budynkiem podjechał samochód. Czarny Jeep Grand Cherokee zatrzymał się niecałe cztery metry od SUV'a tego samego koloru. Dziewiętnastoletni brunet dotychczas stał z opuszczoną głową, a ręce wsadził do kieszeni czarnych jeans'ów. Wraz z przybyciem samochodu, jego głowa podniosła się i pojawił się na niej delikatny uśmiech. Z Jeep'a pierwszy wysiadł Beau Brooks. Wysoki chłopak o brązowych włosach, umięśnionym ciele i wielu tatuażach. Jest najstarszy ze swojego rodzeństwa i gangu, ma 20 lat. Nie jedna dziewczyna wzdycha na jego widok.
Kolejną osobą, był jego młodszy brat Luke. Ciemno - brązowe włosy z pasmem koloru blond miał zaczesane do góry, idealnie pasowały do osiemnastolatka. Również był wysoki, ale miał o wiele mniej tatuaży w porównaniu do swojego brata.
Następny był Jai Brooks. Jest bliźniakiem Luke'a. Między nimi jest zaledwie kilka różnic. Jai'owi brakuje blond pasemka. Poza tym każdy z nich patrzy inaczej na niektóre rzeczy czy sprawy oraz mają odrobinę różne charaktery. Tylko odrobinę.
Daniel Sahyounie. Często inaczej nazywany też Skip. Troszkę niższy od swoich przyjaciół, ale nadal wysoki, farbowany blondyn. Włosy również zaczesane miał ku górze. Skończył dziewiętnaście lat.
I ostatni chłopak, który opuścił pojazd to James. James Yammouni to najmłodszy członek ekipy. Skończył siedemnaście lat. Mimo tego, że jest najmłodszy wiekiem, to najwyższy wzrostem. Włosy podobnie jak u bliźniaków były nastawione do góry, a ich odcień przechodził z ciemnego brązu na czarny.
Cała piątka szła w kierunku bruneta.
- Kopę lat, stary. - Przywitał się Beau podając rękę chłopaku.
- Was też miło jest widzieć. - Brakowało tu tylko Evansa i wszyscy byliby w komplecie. Mniejsza.
Niepełna paczka przywitała się, a następnie przenieśli się do magazynu, aby rozpocząć pracę.
***
- Mam już dla was robotę. - Rozpoczął bez przeszkód.
- Konkretne zadania dla każdego? - Zadał pytanie James sprawdzając system monitoringu i bezpieczeństwa.
- Jak na razie nic takiego. Głównie ochrona i trzeba odebrać kilka rzeczy. - Chłopak przejrzał kilka dokumentów, które chwilę później wylądowały w tekturowych teczkach.
- Przydzieliłeś już zadania czy masz zamiar dopiero to zrobić? - Każdy przeglądał broń z ciekawości lub po prostu rozglądał się po pomieszczeniu.
- Właściwie to wszystko jest już rozdzielone. Ci, którzy dostaną adres danej osoby oraz jej dane, mogą od razu zaczynać pracę. W razie czegokolwiek, dzwońcie. - Wytłumaczył. - Beau ty masz pod ochroną Hope. Jai, zajmiesz się Jannet. Skip, masz dwie osoby, a kogo to się przekonasz. Wiem, że nie macie bladego pojęcia o kim mówię, ale zaraz sami zobaczycie. - Mruknął, rozdając odpowiednie teczki. - James, ty zostajesz. Jesteś mi potrzebny tutaj. Luke, ty natomiast dostaniesz inną robotę. Reszta, do pracy. - Wszyscy zabrali się za swoje zadania, a jeden z bliźniaków siedział na krześle obok Yammouni'ego, czekając na swoje zadanie.
- Więc? Co muszę zrobić? - Był przygotowany na wszystko, bo powiedzmy sobie szczerze, w tej branży trzeba.
- Najpierw, odbierzesz dla nas broń. Standardowo od Adams'a. Później, unicestwisz pewną osobę. - Wręczył Brooks'owi namiary handlarza.
- Okej, już się za to biorę. - Pożegnał się i wyszedł, a nad Mystic Falls zaczęły zbierać się czarne chmury, nie oznaczające niczego dobrego.
- Tay, stój! - Krzyczała moja siostra za mną, od kiedy wybiegłam ze sklepu. Zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych, wraz z kilkunastoma innymi osobami.
- Nie. Rozumiesz, że Sasha przegina? Te wszystkie jej plany są chore! Rana nic takiego jej nie zrobiła, a ona chce zniszczyć jej związek! - Światło zmieniło się na zielone, a cały tłum ludzi starał się przedostać na drugą stronę. Deszcz zaczął padać z nieba, tak nagle, że nikt nawet się tego nie spodziewał. Popatrzyłam w górę i jedyne co z siebie wydusiłam to cholera, po czym przeszłam na drugą stronę. Odwróciłam się po raz ostatni w stronę mojej siostry.
- Maya, jeśli chcesz to śmiało. Przyjaźń się dalej z nią, ale ja nie mam zamiaru dalej siedzieć w tym. Rezygnuję. - Wzruszyłam ramionami. Chciałam odejść, lecz usłyszałam pisk opon, a chwilę potem krzyk. Krzyk mojej siostry. Z niesamowicie wielką szybkością podbiegłam do niej, a sprawca uciekł z miejsca zdarzenia. Maya leżała na jezdni całkiem nieprzytomna. Nie mogłam w to uwierzyć. Wokół niej powoli pojawiała się krew. Kolejne wydarzenia minęły jakby w sekundę.
Mój płacz.
Karetka.
Reanimowanie Mai.
- Jak na razie nic takiego. Głównie ochrona i trzeba odebrać kilka rzeczy. - Chłopak przejrzał kilka dokumentów, które chwilę później wylądowały w tekturowych teczkach.
- Przydzieliłeś już zadania czy masz zamiar dopiero to zrobić? - Każdy przeglądał broń z ciekawości lub po prostu rozglądał się po pomieszczeniu.
- Właściwie to wszystko jest już rozdzielone. Ci, którzy dostaną adres danej osoby oraz jej dane, mogą od razu zaczynać pracę. W razie czegokolwiek, dzwońcie. - Wytłumaczył. - Beau ty masz pod ochroną Hope. Jai, zajmiesz się Jannet. Skip, masz dwie osoby, a kogo to się przekonasz. Wiem, że nie macie bladego pojęcia o kim mówię, ale zaraz sami zobaczycie. - Mruknął, rozdając odpowiednie teczki. - James, ty zostajesz. Jesteś mi potrzebny tutaj. Luke, ty natomiast dostaniesz inną robotę. Reszta, do pracy. - Wszyscy zabrali się za swoje zadania, a jeden z bliźniaków siedział na krześle obok Yammouni'ego, czekając na swoje zadanie.
- Więc? Co muszę zrobić? - Był przygotowany na wszystko, bo powiedzmy sobie szczerze, w tej branży trzeba.
- Najpierw, odbierzesz dla nas broń. Standardowo od Adams'a. Później, unicestwisz pewną osobę. - Wręczył Brooks'owi namiary handlarza.
- Okej, już się za to biorę. - Pożegnał się i wyszedł, a nad Mystic Falls zaczęły zbierać się czarne chmury, nie oznaczające niczego dobrego.
*Taya*
- Nie. Rozumiesz, że Sasha przegina? Te wszystkie jej plany są chore! Rana nic takiego jej nie zrobiła, a ona chce zniszczyć jej związek! - Światło zmieniło się na zielone, a cały tłum ludzi starał się przedostać na drugą stronę. Deszcz zaczął padać z nieba, tak nagle, że nikt nawet się tego nie spodziewał. Popatrzyłam w górę i jedyne co z siebie wydusiłam to cholera, po czym przeszłam na drugą stronę. Odwróciłam się po raz ostatni w stronę mojej siostry.
- Maya, jeśli chcesz to śmiało. Przyjaźń się dalej z nią, ale ja nie mam zamiaru dalej siedzieć w tym. Rezygnuję. - Wzruszyłam ramionami. Chciałam odejść, lecz usłyszałam pisk opon, a chwilę potem krzyk. Krzyk mojej siostry. Z niesamowicie wielką szybkością podbiegłam do niej, a sprawca uciekł z miejsca zdarzenia. Maya leżała na jezdni całkiem nieprzytomna. Nie mogłam w to uwierzyć. Wokół niej powoli pojawiała się krew. Kolejne wydarzenia minęły jakby w sekundę.
Mój płacz.
Karetka.
Reanimowanie Mai.
*Rana*
- Rana! Do ciebie! - Usłyszałam krzyk mojej mamy z dołu, więc zbiegłam jak najszybciej mogłam. W drzwiach zobaczyłam Tristana. Moje oczy przybrały wielkość piłek do ping ponga. To znaczy, mówił, że przyjdzie jutro, ale myślałam, że żartuje.
- Cześć. - Przywitał się chłopak. Teraz totalnie mnie zamurowało. No nic, pozostaje mi udawanie, że to mój kolega.
- Um.. cześć. Wejdź. - Wskazałam ręką, zamknęłam drzwi i zaprowadziłam go do swojego pokoju. - Zaczekaj tutaj. Zaraz wrócę. - Powiedziałam, po czym ponownie wróciłam na dół.
- To jakiś kolega? - Zapytała moja mama, gotując obiad.
- Taa. Obiecałam wytłumaczyć mu kilka rzeczy i tyle. - Wzięłam sok, dwie szklanki.
- Nie martw się, nie będę wam przeszkadzać, bo zaraz wybieram się do lekarza. - Cholera. Czyli ja i Tristan zostaniemy sami w domu. Zajebiście.
- Cudownie... - Zapowiadał się ciekawy dzień.
***
- Jestem. - Położyłam szklanki na biurku wraz z sokiem.
- A ja jestem tylko na chwilę. Chciałem porozmawiać. - Wiercił się przez chwilę na łóżku. Włączyłam delikatnie muzykę. - Co ty... - Nie dokończył.
- Powiedziałam jej, że będziemy się uczyć. Zawsze, gdy się z kimś uczę, to mam włączoną muzykę, bo to wtedy nas zagłusza. - Dokończyłam.
- Okej. Wracając. Będę potrzebował twojego telefonu. Nie na długo. Do wieczora powinienem ci go oddać. - Popatrzałam na niego jak na idiotę.
- Że niby ja mam ci oddać mój telefon? Jeszcze mnie nie pojebało. - Założyłam ręce na piersi.
- Chcemy tylko namierzyć nadawcę tego SMS'a. Nic więcej. Obiecuję. - Podniósł rękę w geście przysięgi.
- Ugh, no dobra, ale do wieczora ma być u mnie! - Postawiłam warunek, zmieniając piosenkę.
- Będzie. Nie martw się o to. Prócz tego, nie wychodź po zmroku sama gdziekolwiek, a najlepiej będzie jeśli wieczorami zostawać będziesz w domu. - Polecił.
- Postaram się. A i jacy my? - Tym razem to on spojrzał mnie jak jak na kosmitę.
- Co "my"? - Jego jedna brew powędrowała do góry.
- Powiedziałeś chcemy. Czyli nie jesteś sam. - Słyszałam jak mruknął kurwa pod nosem.
- Mówiłem ci już, nie wtrącaj się w to, Rana.
- Może chcę wiedzieć? Przecież mnie to też dotyczy! Głównie mnie! -Wstałam z krzesła, na którym siedziałam. On również.
- Ale to dla twojego bezpieczeństwa! Nie interesuj się tym i nie wtykaj w to nosa, bo nie zapłacisz za to tylko ty, ale też twoja rodzina, przyjaciele i znajomi. - Ostatnie zdanie wypowiedział już o wiele ciszej.
- Co masz na myśli? - Tym razem usiadłam obok niego na łóżku.
- Nie mogę ci za wiele powiedzieć. Powiem ci tyle, że gdy ja się dowiedziałem o tym wszystkim oraz gdy w to wszystko wszedłem, straciłem każdą mi bliską osobę. - Spuścił głowę w dół, a w jego głosie usłyszałam smutek. - Teraz... teraz została mi tylko matka. Gdybym w porę nie przyjechał wtedy... nie chcę wiedzieć, co by się stało. - Popatrzył przed siebie.
- Przepraszam. - Szturchnęłam go delikatnie ramieniem. On jedynie się zaśmiał delikatnie.
- Nie musisz. Nie masz za co. Po prostu ten temat... -
- Taa, rozumiem. Nie tłumacz się. - Teraz to ja się zaśmiałam.
- Dobrze, powiedziałem to co miałem, powoli muszę się zbierać, bo jestem umówiony z jednym takim. Do zobaczenia, księżniczko - Zabrał mój telefon z półki.
- Do zobaczenia jeszcze dzisiaj, złodzieju! - Rzuciłam w niego poduszką, lecz trafiłam w drzwi, które się już zamykały.
*Jannet*
- To ostatnie pudła. Już możesz iść sobie odpocząć, frajerze. - Podałam pudełka mojemu kuzynowi śmiejąc się z niego.
- Wypraszam sobie, ale to nie ty wnosiłaś na samą górę kilkanaście pudeł na raz! - Buntował się. Już wiem, co Rana w nim widzi.
- Narzekasz. Masz jakieś plany na dzisiaj? - Zagadnęłam, idąc za nim.
- Właściwie to tak. Zaraz wybieram się do biblioteki poszukać kilku książek. - Odpowiedział.
- Spoko. Ja się chyba dzisiaj rozpakuję, a potem kto wie? - Odłożyłam lampkę nocną na kartonach stojących w pokoju. Mój telefon za wibrował, pokazując nazwę Rana. Od razu odebrałam.
- Słucham? - Przyłożyłam telefon do ucha, patrząc jak Marcel wzdycha i opada na łóżko.
- Cześć, Jannet. - Chłopak znalazł jakieś wielki punkt zainteresowania w jednym z pudeł, bo chwilę później bawił się futrzaną piłką.
- Hej! Co tam? - Włożyłam telefon pomiędzy ucho, a ramię, aby móc otworzyć drzwi balkonowe.
- W sumie nic, chciałam zapytać, kiedy będziesz w mieście? - Zadając to pytanie, uświadomiła mnie w tym, że ten debil jej tego nie powiedział.
- Właściwie, to już jestem. - Zaśmiałam się delikatnie.
- Naprawdę? Zapomniał, prawda? - Zaczęłam się śmiać jeszcze bardziej.
- Yup. Wpaść do ciebie? - Usłyszałam drapanie pazurów po drzwiach, więc otwarłam je. Do pokoju wszedł jeden z moich pupili. Pierwszy, czyli ten, który jest tutaj z nami, to Max. Jest owczarkiem niemieckim. Drugi, to pies tej samej rasy, Roxie. Są rodzeństwem i różni ich jedyne to, że Roxie jest spokojna. Natomiast Max to bardzo żywiołowy pies.
- Jeśli tylko chcesz, to jasne. - Odpowiedziała.
- Słucham? - Przyłożyłam telefon do ucha, patrząc jak Marcel wzdycha i opada na łóżko.
- Cześć, Jannet. - Chłopak znalazł jakieś wielki punkt zainteresowania w jednym z pudeł, bo chwilę później bawił się futrzaną piłką.
- Hej! Co tam? - Włożyłam telefon pomiędzy ucho, a ramię, aby móc otworzyć drzwi balkonowe.
- W sumie nic, chciałam zapytać, kiedy będziesz w mieście? - Zadając to pytanie, uświadomiła mnie w tym, że ten debil jej tego nie powiedział.
- Właściwie, to już jestem. - Zaśmiałam się delikatnie.
- Naprawdę? Zapomniał, prawda? - Zaczęłam się śmiać jeszcze bardziej.
- Yup. Wpaść do ciebie? - Usłyszałam drapanie pazurów po drzwiach, więc otwarłam je. Do pokoju wszedł jeden z moich pupili. Pierwszy, czyli ten, który jest tutaj z nami, to Max. Jest owczarkiem niemieckim. Drugi, to pies tej samej rasy, Roxie. Są rodzeństwem i różni ich jedyne to, że Roxie jest spokojna. Natomiast Max to bardzo żywiołowy pies.
- Jeśli tylko chcesz, to jasne. - Odpowiedziała.
***
- Wchodź. Zabiję go za to, że mi nie powiedział. - Rana zaprowadziła mnie do swojego pokoju, w którym już bywałam nie raz. - Jak przeprowadzka? - Usiadłyśmy na jej łóżku wgłębiając się w rozmowę. Po jakimś czasie, zeszła ona na temat balu szkolnego.
Co prawda, naukę w miejscowej szkole zaczynałam dopiero za dwa tygodnie, po tej przerwie, więc jeszcze o tym nie myślałam.
- Idziesz? - Było to bardziej niż pewne, że będę musiała przypomnieć Marcelowi o zaproszeniu niej.
- Nie mam bladego pojęcia. - Odparła. - To raczej nie dla mnie.
- Jak to nie dla ciebie? Przecież to zwykły bal. Nic takiego, sukienki, tańce, muzyka, fajna zabawa. - Stwierdziłam.
- Nie powiedziałam "nie", nie powiedziałam "tak". To znaczy, mama i tak siłą wyśle mnie na ten bal. - Wybuchnęła śmiechem.
- Ale jakby nie patrzeć, to dobrze. - Dołączyłam się do niej. Po pokoju rozniósł się dźwięk, który miałam ustawiony za sygnał wiadomości. Odczytałam ją i ze zrezygnowaniem westchnęłam.
Co prawda, naukę w miejscowej szkole zaczynałam dopiero za dwa tygodnie, po tej przerwie, więc jeszcze o tym nie myślałam.
- Idziesz? - Było to bardziej niż pewne, że będę musiała przypomnieć Marcelowi o zaproszeniu niej.
- Nie mam bladego pojęcia. - Odparła. - To raczej nie dla mnie.
- Jak to nie dla ciebie? Przecież to zwykły bal. Nic takiego, sukienki, tańce, muzyka, fajna zabawa. - Stwierdziłam.
- Nie powiedziałam "nie", nie powiedziałam "tak". To znaczy, mama i tak siłą wyśle mnie na ten bal. - Wybuchnęła śmiechem.
- Ale jakby nie patrzeć, to dobrze. - Dołączyłam się do niej. Po pokoju rozniósł się dźwięk, który miałam ustawiony za sygnał wiadomości. Odczytałam ją i ze zrezygnowaniem westchnęłam.
- To moja mama. Muszę wracać.
- Okey, odprowadzę cię.
*Narracja trzecioosobowa*
Samochód wjechał na teren budynku. Z wozu wysiadł Luke, trzymając w rękach karton. Zamknął drzwi, poprawiając swoje włosy. Udał się w stronę wielkich, żelaznych drzwi. Popchnął je, wchodząc do środa. Zobaczył w pomieszczeniu dwie osoby, James'a i bruneta. Odłożył na stół przedmiot.
- I jak? - Mruknął ciemnowłosy, nie podnosząc wzroku znad kartek papieru.
- Wszystko załatwione. - Usiadł obok Yammouni'ego.
- Co zrobiłeś z dowodem? - Zaciekawił się.
- Na złomowisku podpaliłem. Niezłe fajerwerki. - Zaczął się śmiać. Na twarz James'a wskoczył jedynie delikatny uśmiech.
- I jak? - Mruknął ciemnowłosy, nie podnosząc wzroku znad kartek papieru.
- Wszystko załatwione. - Usiadł obok Yammouni'ego.
- Co zrobiłeś z dowodem? - Zaciekawił się.
- Na złomowisku podpaliłem. Niezłe fajerwerki. - Zaczął się śmiać. Na twarz James'a wskoczył jedynie delikatny uśmiech.
*Marcel*
Wracałem z biblioteki, będąc szczęśliwym posiadaczem kilku książek z serii Władca Pierścieni. Planowałem odwiedzić moją dziewczynę. Mijałem ulice miasta, zbliżając się do celu. Byłem na odpowiedniej ulicy, kiedy zauważyłem niebieskie włosy mojej kuzynki. Wychodziła właśnie z domu Higginsów.
- Gdzie się wybierasz? - Zatrzymałem ją na chwilę.
- Aktualnie? Do domu. Mama mnie potrzebuje. - Uśmiechnęłam się. Pokiwałem głową i odpowiedziałem.
- Pozdrów ją, do zobaczenia. - Pożegnaliśmy się. Kilkanaście metrów dalej, dzwoniłem do drzwi. Otworzyła mi je siostra brunetki, Alice. Wpuściła mnie, kierując do kuchni. Poinformowała mnie, że jej siostra znajduje się tam, wyręczając jej mamę w sprzątaniu. Stojąc w progu, przyglądałem się, jak porusza się przy zmywaniu naczyń oraz układaniu ich w odpowiednich szafkach. Mając na sobie zwykłe dresy i odrobinę za dużą koszulkę, która jeszcze niedawno należała do mnie, wyglądała równie uroczo, co zawsze, a nawet bardziej. Gdy stała przez chwilę przy zlewie, podszedłem do niej. Oplotłem swoje ręce wokół jej talii, przez co spięła się, ale chwilę później się rozluźniła.
- Gdzie się wybierasz? - Zatrzymałem ją na chwilę.
- Aktualnie? Do domu. Mama mnie potrzebuje. - Uśmiechnęłam się. Pokiwałem głową i odpowiedziałem.
- Pozdrów ją, do zobaczenia. - Pożegnaliśmy się. Kilkanaście metrów dalej, dzwoniłem do drzwi. Otworzyła mi je siostra brunetki, Alice. Wpuściła mnie, kierując do kuchni. Poinformowała mnie, że jej siostra znajduje się tam, wyręczając jej mamę w sprzątaniu. Stojąc w progu, przyglądałem się, jak porusza się przy zmywaniu naczyń oraz układaniu ich w odpowiednich szafkach. Mając na sobie zwykłe dresy i odrobinę za dużą koszulkę, która jeszcze niedawno należała do mnie, wyglądała równie uroczo, co zawsze, a nawet bardziej. Gdy stała przez chwilę przy zlewie, podszedłem do niej. Oplotłem swoje ręce wokół jej talii, przez co spięła się, ale chwilę później się rozluźniła.
- Tęskniłem. - Wyszeptałem do jej ucha.
*Taya*
Siedziałam już od kilku godzin na niewygodnym, plastikowym krzesełku. Wraz ze mną byli jeszcze rodzice. Mama płakała co chwilę, w porównaniu do mnie. Mi już brakowało łez.
Stan zdrowia mojej siostry był uznawany za krytyczny. Nasze życie jest krótkie. Ona mogła w każdej chwili umrzeć. Od urodzenia, prawie nigdy się nie kłóciłyśmy, a jeśli już, to o coś błahego.
Sasha. Ta wredna suka, nawet się tutaj nie pojawiła. Od zawsze bardziej się przyjaźniły, sama nie wiem, czemu. O wilku mowa. Jak na zawołanie wybiegła z windy. Wstałam, gdy ta była bliżej.
- Co z nią? Przeżyje? - Widać, że powstrzymywała łzy. Ja jedynie pokręciłam głową, zanosząc się po raz setny dzisiaj płaczem. Przytuliła mnie, co było wielkim zaskoczeniem, po czym sama zaczęła płakać. A uwierzcie mi, płacząca Sasha, to nie częsty widok.
***
Cała aparatura zaczęła wydawać z siebie okropnie głośne dźwięki w postaci piszczenia. W jednym momencie do sali Mai zbiegło się kilku lekarzy i pielęgniarek. Biegali w tę i z powrotem, jakby nie potrafili zapanować nad sytuacją. Przez szybę widziałam, jak próbują wznowić pracę jej serca, lecz po chwili zrezygnowali. Jeden z lekarzy powiedział coś do pielęgniarki, a ona to zanotowała.
Nie wiedziałam co miałam teraz zrobić. Moja siostra nie żyje. Maya nie żyje. W szoku moją uwagę przykuł chłopak, który siedział po przeciwnej stronie korytarza. Miał na głowie kaptur. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, co się stało. Oparłam się o ścianę, po której zjechałam płacząc.
Gdy znowu rozejrzałam się po korytarzu wszyscy płakali. Mama w objęciach taty, Sasha wtulona w Chris'a, który przyszedł niedawno. Lecz on zniknął.
***
HEEEEEEEEEEEEEEJ! Rozdział z opóźnieniem, ale jest! :)
Szczerze? Średnio mi się podoba, ale ocenę zostawiam wam! :D Jakoś tak ostatnio mam dużo weny i pisanie jakoś mi idzie, haha :) Jeśli chcecie zdjęcia nowych/starych członków gangu - piszcie. ZAPRASZAM DO ZAKŁADKI "BOHATEROWIE". ZOSTAŁA ONA ZAKTUALIZOWANA :) KOCHAM WAAAAAAAAAAAAAAAS! <3
Ps. Martynka, przepraszam, że nie ma tej sceny, którą tak chciałaś, ale w najbliższych rozdziałach będzie :D
Ps2. KOCHAM WAS MOCNO <3
Ps3. Haha, jest prawie druga w nocy, a ja piszę tą notkę xD
CZYTASZ = KOMENTUJESZ.
DLA CIEBIE CHWILA DŁUŻEJ,
DLA MNIE OGROMNA MOTYWACJA.
POŚWIĘĆ MINUTKĘ NA NAPISANIE GO.
MOŻE BYĆ NAWET ANONIMOWO, ALE
PODPISZ SIĘ I WAŻNE, ŻE BĘDZIE :)
CHCĘ PO PROSTU WIEDZIEĆ, CZY KTOŚ
CZYTA BLOGA.
~Autorka.