czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział Dwudziesty.


CHOLERNIE proszę
o przeczytanie notki
pod rozdziałem.

Z dedykacją dla @husaria1698 
@Jannet_1D oraz mojej kuzynki Laury.
Dziękuję Wam za to, że 
po prostu mnie wspieracie.

Muzyka I



*Marcel*



Wciąż żyję, ale ledwo oddycham
Po prostu modlę się do Boga,
w którego nie wierzę
Ponieważ, gdy ja dostałem czas
ona dostała wolność

Wszystko zniszczyłem.
Nie nadawałem się do czegokolwiek, byłem w stanie zrobić wszystko, aby Ona wróciła. Dlaczego to zrobiłem? Dlaczego byłem tak głupi, że dałem się w to wciągnąć? Obiecałem jej, że nie skrzywdzę ją, ale zawiodłem. Nie zrobiłem tego umyślnie, bo to co się zdarzyło, stało się wbrew mojej woli.
Ale to ja nawaliłem. 
Nie zasługiwała na to, nie zasługiwała na to całe cierpienie, które jej przysporzyłem. Jestem jednym, wielkim problemem.
Od wydarzenia, które miało miejsce w szkole, minęło już kilka godzin. Dzwoniłem nie jednokrotnie do Rany, ale tak jak się spodziewałem, nie odbierała. Wcześniej szukałem jej także na mieście, lecz nie dało to rezultatów.
W pokoju rozniósł się dźwięk stukania o drzwi, a po chwili do pomieszczenia weszła jasnobrązowa dziewczyna. Dwudziestoczteroletnia brunetka usiadła na łóżku, zaraz obok mnie i zaczęła pocierać moje plecy.
- Marcel, możemy porozmawiać? - Zadała pytanie delikatnym głosem pełnym troski.
- Nie mamy o czym. - Burknąłem, odwracając się w stronę okna.
- Nie możesz się obwiniać, o coś, czego nie zrobiłeś. Nie chciałeś tego. - Kontynuowała.
- Obiecałem jej, że nie będzie przy mnie cierpieć. A teraz? Nawet nie wiem, czy jest bezpieczna. Okaleczała się wcześniej, więc jest zdolna do wszystkiego. Gemma, ona nie jest taka jak inne. To ta jedyna. - Odwróciłem się w jej stronę, zauważając uśmiech na jej twarzy. - Co się szczerzysz?
- Idź jej szukaj. Nie znajdziesz innej takiej.

*Kolejny dzień, tak jak w poprzednim
rozdziale. Coś około godziny 7.00,
okolice Bristolu.*
*Rana*


- Cóż, nie za wiele spaliśmy. Zaledwie kilkadziesiąt minut. - Mruknął niewyspany Matt.
- Musimy być wcześniej w mieście, chcę jeszcze odwiedzić Stevena. - Powiedziałam, wchodząc do samochodu. Chłopak spakował plecak z rzeczami na tylne siedzenie, po czym sam zajął miejsce kierowcy. 
- Nic mu nie będzie. Jak ty się czujesz? - Ruszyliśmy w kierunku domu. Zapowiada się kilka godzin w samochodzie z nieprzyjemnym tematem, super.
- Czy ja wiem? Jak mam się czuć, po przyłapaniu chłopaka na zdradzie ze swoim wrogiem? - Skrzywił się nieznacznie.
- To głupie pytanie, racja. Jeśli to coś pomoże, to powiem, że Marcel nie chciał tego. To zdarzyło się niespodziewanie. - Zwróciłam wzrok w stronę okna, co znaczyło, że nie chcę kontynuować tematu. Zrozumiał i zamilkł.


***

- Matt? - Po godzinie milczenia, odezwałam się.
- Tak? - Jechaliśmy od jakiegoś czas drogą, która była pusta. Nie była ona główna, bo inaczej jakieś samochody byłyby widoczne.
- No, bo wiesz.. skoro i tak wiem już o tym całym gangu - Zrobiłam cudzysłów w powietrzu. - To czy mogłabym ich poznać, tak osobiście?
- Czemu nie? - Uśmiechnął się. - Też z pewnością chcą cię poznać.

Jej najlepsze dni będą moimi
najgorszymi.
W końcu spotkała człowieka, 
który stawia ją na pierwszym miejscu.


*Taya*


Byłam już pełnoletnia, więc jak najszybciej się dało, poprosiłam o wypis ze szpitala. Czułam się na siłach, tym bardziej, po tym, co usłyszałam. Mam jej dość! Za niedługo powinien pojawić się Chris, który zabierze mnie do szkoły. Swoją drogą, nie wierzę, że zadzwoniłam do niego, ale on jedyny wtedy mi przyszedł na myśl.
Ubrana, poczesana i spakowana, przeglądałam swój telefon oraz odpisywałam na wiadomości, gdy do sali wszedł blondyn.
- Gotowa? - Podniosłam torbę, po czym udałam się za nim. - Szkoła czy dom?
- Szkoła. - Mruknęłam.


***

- Co u Rany? Dawno jej nie widziałem. - Zapytał w pewnej chwili, wybudzając mnie z transu.
- Jesteś nadal z Sashą po tym wszystkim? - Odpowiedziałam pytaniem. 
- Po czym? - Zdziwił się. Więc, albo go nie było w szkole, albo udaje, że nic się nie stało.
- Przecież całowała się z Marcelem? - Gwałtownie zatrzymał samochód pod szkołą, przez co, o mało kogoś nie potrącił.
- Żartujesz, prawda? - Pokręciłam głową. Zawiedziony chłopak schował twarz w dłoniach. Wziął głęboki wdech.
- Nie zdziwiło mnie to. Nasz związek to praktycznie fikcja, którą ja dzisiaj zakończę. Sasha nigdy, nie była tą dziewczyną, którą kochałem. - Wyszedł z samochodu.
- Chris! Wracaj! - Krzyknęłam, ale nie zatrzymał się. Chciał to zakończyć, więc to ja podbiegłam do niego, szarpiąc za ramię. - Czy ty kochasz..
- Tak, nadal kocham Ranę. - Wyszeptał.

***
Gdy znaleźliśmy jego prawie byłą dziewczynę, stała ze swoją nową świtą. No cóż, ja i Maya odeszłyśmy, więc musiała sobie znaleźć nowe pieski do usługiwania.
- Cześć, kochanie. - Uwiesiła się chłopakowi na szyi, lecz ten zrzucił jej ręce i odepchnął od siebie. Była cholernie zdziwiona. - Co ty wyprawiasz?!
- Kończę wszystko. Sasha, to koniec. Zrywam z tobą. - Wyglądała jak burak, albo pomidor. Po raz pierwszy, Sasha Stricker została upokorzona przez chłopaka, Chrisa Thicke. 
- Nie możesz mi tego zrobić! Co z nami?! Przecież mnie kochasz! - Zaczęła się krzyczeć.
- Nigdy cię nie kochałem. Zawsze byłaś nikim. - Powiedział, na co dziewczyna zamilkła.
Kolejny związek się rozpadł. To zapowiedź czegoś wielkiego, co wstrząśnie całym miastem i zmieni je na dobre.


*Narracja trzecioosobowa*

(Wiem, że piosenka pojawia się
cholernie często, ale ona w większości
oddaje właśnie taki nastrój, jaki potrzebuję)

Dylan O'Brien był leniem z natury, dlatego też, dzisiaj zaplanował dla siebie zaledwie jedno zadanie. Spotkanie z informatorem.
- Tak, tak. Już parkuję. - Wymówił do słuchawki telefonu, wysiadając z samochodu. Udał się ku stoisku z rzeczami militarnymi* swojego znajomego. Ten, ujrzawszy Dylana, kiwnął głową, aby wszedł do środka i zaczął rozmowę.
- I jak sprawy się miewają? 
- Bardzo dobrze. Wracają do Mystic Falls. Obecnie są niedaleko, powinni być w mieście za jakieś dwie godziny. - Starszy mężczyzna jednak był mądrzejszy od chłopaka. Nigdy mu nie ufał i wręcz przeciwnie, wszystkie wiadomości przekazywał Lockwood'owi, bo tak naprawdę tylko jemu ufał. Był w pewnym rodzaju wtyczką. Wtyczką, z dobrą grą aktorską.
- Wielkie dzięki. Wpadnę jutro po broń. - Pożegnali się uściskiem dłoni, który wykonywali prawie zawsze. - Nie wyobrażam sobie, co bym bez ciebie zrobił.
- Zapewne nic. Nie masz za co dziękować. Do jutra.
- Do jutra. - Dylan delikatnie się uśmiechnął.

Rana Higgins. Dlaczego akurat ona? Proste, jest ważna dla Lockwood'a. Ja cierpiałem, gdy Ronnie umierała, więc teraz pora, aby on zasmakował tego samego bólu. Matthew Lockwoodzie, nadchodzę.

- Daniel, szykuj się. Odwiedzimy naszą znajomą. 




*Tristan*



Było po dziewiątej rano, gdy się obudziliśmy. Praktycznie, nie spaliśmy do czwartej nad ranem, więc nie ma się czego dziwić. Jako, iż nie chcieliśmy mieć problemów w sprawie szkoły, niemal od razu zawiozłem Jamesa do szkoły. Oczywiście psa znalezionego dzień wcześniej zabrałem ze sobą, a później udałem się prosto do swojego mieszkania.
Po drodze zajechałem do sklepu zoologicznego, aby kupić coś dla tego malucha. Tak, zdecydowałem się go przyjąć, mimo, że to nie był najlepszy pomysł. Gdy tylko otworzyłem drzwi, już wiedziałem, że coś jest nie tak. Normalnie na korytarz padałoby światło małej lampki, którą zawsze zostawiałem włączoną oraz rockowe piosenki leciały by w tle. Jednak teraz panowała tu całkowita cisza, a światło było wyłączone. Zwierzaka postawiłem na podłodze, zamknąłem za sobą drzwi, a torbę z zakupami pozostawiłem przy wejściu. Wyciągnąłem zza paska mały pistolet TT, po czym zacząłem sprawdzać każde pomieszczenie. Po wykonaniu tej czynności, mogłem stwierdzić pustkę. Najpewniej żarówką się przepaliła, natomiast piosenki w końcu dobiegły końca. Nie przejmując się tym rozpakowałem zakupy, które ułożyłem do odpowiednich szafek lub lodówki, jedno z posłań dla Samy'iego położyłem obok sofy. Drugie spocznie w magazynie, bo nie mam zamiaru zostawiać psiaka samego w domu. 
Nie posiadałem żadnych planów do czasu, gdy Yammouni skończy lekcje albo Matt zadzwoni i powie, że jest robota. Może wydawać się to dziwne, że nie mam nic innego do zrobienia, ale od zawsze byłem jego przyjacielem, pomagałem mu i najzwyczajniej to było u mnie na porządku dziennym, także nie miałem zaplanowanych jakichkolwiek innych atrakcji.
Postanowiłem załączyć jeden z moich ulubionych kawałków, typu "Lying from you" zespołu Linkin Park. Chwyciłem w ręce paczkę papierosów, wyciągnąłem jednego i odpaliłem, opierając się o parapet. Pogoda nie dopisywała, zachmurzenie widoczne oraz prawdopodobne opady śniegu, to wkrótce nas czekało.
Obserwowałem jak chłopcy grają w piłkę, dziewczynki skaczą na skakance, młodsze dzieci rysują kredą po chodnikach, aby mieć jakiekolwiek zajęcie. Dzielnica, w której mieszkałem, była zamieszkiwana głównie przez osoby, które nie stać było na coś większego, z nieciekawą przeszłością, samotne matki lub po prostu osoby mieszkające tu od urodzenia. Czy jest tutaj groźnie? Nie sądzę. Sąsiedzi są dla siebie życzliwi, nikt nie sprawia sobie nawzajem kłopotów. Żyć, nie umierać.
Skierowałem wzrok na okno naprzeciw mnie. Jak zazwyczaj to było, moja ulubiona sąsiadka patrzała na mnie z politowaniem, bo nie lubiła, kiedy paliłem. Od zawsze uważała, że palenie zabija. Co ja jej odpowiadałem? "Na coś trzeba umrzeć". 
- Witam Panią. Jak dzień mija? - Zgasiłem końcówkę, pytając uprzejmie.
- Witaj Tristanie. Cóż, w miarę normalnie, rutynowo. Obecnie patrzę, jak mój wnuczek sobie niszczy zdrowie. - Mówiła tak na mnie, chociaż posiadała wnuczęta. Miała takie przyzwyczajenia, lecz nie przeszkadzały mi.
- Na coś trzeba umrzeć. - Powtórzyłem swój stały tekst. - Kiedy Nina przyjeżdża? Na święta?
- Niestety nie. To ja wybieram się w tym roku do niej. - Nina, to jedna z jej córek, która jako jedyna się interesuje matką. Mój telefon zaczął dzwonić, co zmusiło mnie do pożegnania się z "babcią". Na wyświetlaczu widniał napis "Lockwood", więc czym prędzej odebrałem.
- Nareszcie! Dzwoniłem do ciebie od wczoraj i za każdym, jebanym razem nie odbierałeś! - Krzyknąłem na wstępie.
- Taa, wiem. Załatwiałem ważną, nawet bardzo sprawę. Zwolnij bliźniaków i Jamesa z lekcji, za godzinę robimy spotkanie, pilne. - Nie zdążyłem nic więcej powiedzieć, bo Matt się rozłączył. Pierdolony idiota. Włożyłem na siebie bluzę z kapturem, do kieszeni spodni schowałem telefon i portfel, psa zapiąłem na smycz i obrałem kierunek liceum.

***

- Nie mam pojęcia, co się stało! Powiedział mi po prostu, że mam was zwolnić i tyle. - Tłumaczyłem tym debilom. Weszliśmy do magazynu, w którym czekał już Beau. Spuściłem ze smyczy Samy'iego, aby mógł swobodnie przemieszczać się i kontynuowałem rozmowę z przyjaciółmi.
Jakieś dwadzieścia minut później, drzwi się otwarły, a do pomieszczenia wszedł chłopak i dziewczyna. Matt i Rana.
Po jej zachowaniu można zauważyć, że jest jej niezręcznie za pierwszym razem rozmawiać z nami, jak z gangiem. Dlaczego nie jestem zdziwiony, iż ona jest tutaj również? Spodziewałem się. Wszyscy zajęli miejsca.
- Rana wie o nas wszystko. Sytuacja ze Stevenem, zmusiła nas do tego, a raczej mnie, by jej powiedzieć. - Chłopaki pokiwali głowami na znak zgody.
- Tak czy siak, dowiedziałem się czegoś, o Dylanie, co tylko utwierdziło mnie w tym, że potrzebuje dobrego psychiatry.

*Wspomnienie z perspektywy Matta*
Niektóre miejsca w Anglii były już zasypane śniegiem, inne wręcz przeciwnie. Wracaliśmy wraz z Raną pustą drogą, gdy nagle naszą muzykę zaczął zagłuszać dźwięk silnika. Poprawka, nie jednego, nie dwóch, a kilkunastu. Po chwili, zza horyzontu wyłoniły się kształty jednośladów, które zmierzały w naszą stronę z dość wielką prędkością. Gdy były już blisko, jeden z nich zahamował, a reszta za nim.


Zrobiłem to samo, po chwili wychodząc z samochodu. Dziewczyna protestowała, ale nie słuchałem jej.
- Jesteście na nieodpowiednim terenie - Powiedział jeden z nich, chyba "szef", zdejmując kask z głowy. Niepewnym krokiem podszedłem do niego, wyciągając rękę.
- Lockwood. Matt Lockwood. - Uścisnął ją, po chwili również wymawiając swoje imię.
- Lucas Beethoven. Co was tutaj sprowadza? Rzadko kto bywa w okolicach Reading.** - Na oko Lucas miał mniej więcej trzydzieści lat, choć mogę się mylić.
- Jesteśmy przejazdem. Szukałem wiadomości o swoim przeciwniku i to właściwie tyle.
- Kogo masz na myśli? - Zaciekawił się.
- Dylan O'Brien. - Zaśmiał się, jak i reszta jego towarzyszy.
- Ten chłopak ma źle poukładane w tej swojej główce. Wyjechał z Kalifornii i przyjechał specjalnie do Mystic Falls, bo uważa, że zawładnie tym miastem. - Wow, nie spodziewałem się aż takiego czegoś.
- Naprawdę? 
- Chłopie, powiem ci coś, co mówię każdej osobie, z nim związanej. Od kiedy jego siostra nie żyje, ten koleś ma swój własny świat. Jest nieobliczalny. 

- No to ciekawie się zapowiada. - Mruknąłem pod nosem.
- Mam jedno pytanie.. - Zaczęła Rana, wszyscy spojrzeli na nią. - Skoro wy jesteście tutaj, to kto pilnuje reszty, włącznie z Stevenem?
- Jest nas więcej, niż myślisz. - Odpowiedział Beau, na co przewróciłem oczami.

***

Siedziałem na dachu budynku, zastanawiając się, dokąd zmierza ten świat. Chwilę potem usłyszałem delikatne kroki po schodach, następnie w moją stronę. Brunetka usiadła, zajmując miejsce obok mnie. Siedzieliśmy w ciszy, nie chcąc jej przerywać lub nie wiedząc, jak ją przerwać.
- Pamiętasz, co mówiłem? "Im mniej wiesz, jesteś bezpieczniejsza". - Zacytowałem, ona potwierdziła kiwnięciem. -  Wpakowałaś się w największą głupotę, w jaką mogłaś. Teraz zamiast być bezpieczną, jesteś w niebezpieczeństwie. - Odwróciłem głowę w jej stronę. Rana przyglądała mi się z zaciekawieniem. 
- Wiem, taki już mój los. Nie zmienię go. 
- Zmienisz, a my ci w tym pomożemy. 
- Niby jak? - Zdziwiła się.
- Wystarczy wyeliminować O'Briena. Potem nie ma żadnego zagrożenia. - Uśmiechnąłem się.


*Narracja trzecioosobowa*


Blond dwudziestoczteroletnia dziewczyna wyszła z pociągu numer siedem, wraz z małą walizką. Pośpiech w jej ruchach był widoczny. Jak najszybciej przedostała się przez peron, następnie wsiadając do taksówki.
- Do jakiego miasta? - Uprzejmie zapytał kierowca.
- Do Mystic Falls. - Odparła.


***
*militarne rzeczy - rzeczy wojskowe głównie
*Reading - miasto w Wielkiej Brytanii (Anglii).
WITAM.
Zacznę od bardzo ważnej informacji. Cholernie nienawidzę się powtarzać. Posłuchajcie! Mam tego dosyć! Wstawiam rozdział, widzę, że są wyświetlenia tego rozdziału, a komentarzy ile? Ile?! Maksymalnie sześć! No proszę was, to jest jakiś żart? Ja się staram, piszę po nocach i dostaję 6 komentarzy. Każdy czytam i jestem bardzo za niego wdzięczna, ale niestety nie spełniacie moich próśb. CZY TO TAK TRUDNO POŚWIĘCIĆ MINUTĘ, CHOLERNĄ MINUTĘ NA NAPISANIE KOMENTARZA?! NAPRAWDĘ?! 

OFICJALNIE, JEŚLI POD TYM
ROZDZIAŁEM NIE BĘDZIE TYCH
CHOLERNYCH 10 KOMENTARZY 
TO ZAWIESZAM BLOGA.
DLA WAS TO CHWILA, NIC WIELKIEGO.

Teraz przejdźmy do normalnego postu, pod rozdziałem. Cóż, zajęło mi pisanie go dość długo, ale to przez te komentarze i brak motywacji. Niestety jest mi trudno pisać cokolwiek, gdy nie mam motywacji. Mam nadzieję, że chociaż znajdzie się ktoś, kto to przeczyta.
No dobra, wyżyłam się tak, że aż ten czerwony kolor mnie razi, ale inaczej to do Was nie dociera.

Rozdział wprowadza nową postać, która jakoś specjalna nie będzie, raczej w drugiej części.
Tak, jest nowy wygląd, w którym się zakochałam *-*
To prawda, nie chcę zawieszać bloga, ale to nie fair w stosunku do mnie, że ja się męczę, a nie dostaję jakiejkolwiek motywacji od was w postaci komentarza.

A teraz pytania:
- Ulubiona scena?
- Ulubiony cytat?
- Scena urocza/zabawna/smutna?
- Jak oceniacie ogółem rozdział?

NO, ROZPISAŁAM SIĘ. A JEŚLI TEGO NIE PRZECZYTASZ, TO MASZ WPIERDOL.

~Autorka. xx

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział Dziewiętnasty.



CZYTASZ = KOMENTUJESZ.

Muzyka I


*Rana*


Ze snu wybudził mnie odgłos obijania się o siebie tac lekarskich, których dźwięk był głośny mimo, że najprawdopodobniej znajdowały się na korytarzu. Wpół leżałam na miękkim fotelu. Podniosłam się, czego pożałowałam. Miałam cały obolały kark, a w głowie pulsowało niemiłosiernie. Spojrzałam na zegar, który wskazywał godzinę trzecią w nocy. Minęły zaledwie dwie godziny od kiedy Steven miał operację. Zaraz po wydarzeniu, które miało miejsce, przetransportowali go do szpitala, gdzie później odbyła się dwu - godzinna operacja. Gdy tylko przyjechała karetka, nieumyślnie zadzwoniłam do Marcela. Nie odebrał, chociaż bardzo go wtedy potrzebowałam. Moi rodzice nie dzwonili, ani ja do nich, więc pewnie zasnęli nie czekając na mnie. Nawet lepiej.
To przeze mnie Stev jest w ciężkim stanie. Muszę znaleźć Matta i wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi.
-Dylan. Więc, Rana. Nie spodziewałem się, że Lockwood wybrał sobie aż tak piękną dziewczynę. 
Ja znam tylko jednego Lockwood'a i najprawdopodobniej chodzi o mojego przyjaciela.
Chłopak leżał nieprzytomny, poprzypinany do mnóstwa maszyn. Westchnęłam, po czym udałam się na korytarz, gdzie panowała całkowita cisza. Szłam długim holem szukając łazienki, ale w pewnym momencie natknęłam się na okno jednego z pokoi. Niby nic dziwnego, gdyby nie to, że w pomieszczeniu znajdowała się bardzo mi znana dziewczyna. 
Delikatnie popchnęłam drzwi, wchodząc do środka i jednocześnie zwracając jej uwagę.
- Rana? Co ty tu robisz? - Zapytała zdziwiona. Wcale nie była w lepszym stanie niż brunet. Była blada, jej czarne włosy porozrzucane po całej poduszce też tak jakby trochę wyblakły.
- Mój.. um.. przyjaciel został postrzelony, przeszedł operację i teraz jestem tutaj z nim. - Odpowiedziałam, jednocześnie zajmując miejsce obok jej łóżka. - A ty?
- Niezbyt ciekawa przyczyna. Marcel jest z tobą tutaj? - Opuściłam głowę w namyśle, co mam jej odpowiedzieć. - Rana?
- My... nie jesteśmy razem.
- Czemu? Co się stało podczas mojej nieobecności? - Próbowała podnieść się do pozycji siedzącej, lecz z jękiem opadła z powrotem na pościel.
- Sasha się stała. -  W jednej chwili zacisnęła pięści, a jej knykcie pobielały. W jej oczach była widoczna złość i chęć wyżycia się na pierwszej lepszej osobie.
- Obiecuję, że gdy tylko tutaj przyjdzie mnie odwiedzić, to już stąd nie wyjdzie. - Ledwo powstrzymywała wybuch.
- Tay, nie musisz jej nic robić. Chociaż chciałabym to zobaczyć. - Delikatnie uśmiechnęłam się.
- Może jeszcze nie jestem w pełni sprawna, ale zawsze mogę jej coś zrobić. - Zaśmiałam się, a dziewczyna ziewnęła.
- Pójdę już, jesteś zmęczona i musisz odpoczywać. - Chciała zaprzeczyć, ale pożegnałam się z nią i życzyłam powrotu do zdrowia.


***
Wychodząc z toalety, zauważyłam postać opuszczającą pokój Stevena. Jak najszybciej pobiegłam za nią lub nim, po czym odwróciłam w moją stronę.
- Matt?! Co ty tu do cholery robisz?! - Zdziwiłam się, ale zarazem ucieszyłam, bo mogłam z nim porozmawiać.
- Właściwie to szukałem cię. - Jego twarz wyrażała troskę.
- Musimy porozmawiać, nie uważasz? - Chłopak jedynie rozejrzał się i pociągnął mnie za rękę. Nie zważając na moje protesty zaciągnął mnie do samochodu, którym po chwili ruszył. - Gdzie nas wieziesz? Muszę zostać z.. - Przerwał mi.
- Nie. Muszę ci wszystko wytłumaczyć, ale zrobię to tylko i wyłącznie w bezpiecznym miejscu. 
Nie powiedziałam już nic więcej, tylko obserwowałam widoki za oknem zastanawiając się, gdzie zmierzamy.



*Hope*


Minęła północ, a Rana dalej nie odbierała. Strasznie się denerwowałam, że sobie coś zrobiła. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, mimo tego, że Victor cały czas mnie uspokajał. 
- Zadzwonię do Matta. - Powiedziałam szybko łapiąc telefon.
- I co ci to da? Jak on może jej pomóc? - Gdybyś tylko wiedział... W końcu.. Matt to twój przyjaciel, obiecał, że w najbliższym czasie ci powie.
- Nie wiem, ale zawsze mogę zadzwonić. - Mruknęłam wybierając jego numer. Vic opadł na łóżko zrezygnowany.
- Matt? 
- Tak, Hope? Coś się stało? - Widocznie musiałam go obudzić, bo miał odrobinę zaspany głos.
- Nadal nie wróciła do domu. Marcel też nie odbiera. - Wyjrzałam przez okno, odnajdując wzrokiem samochód Beau'a. Spełniał swoją pracę dobrze, gdyby nie to, że teraz spał.
- Szczerze? Nie jest mi go szkoda. Zasłużył na to. 
- Matthew, on tego nie chciał. To Sasha go do tego zmusiła, nawet nie wiedział, co się dzieje. - Broniłam chłopaka. - I ten idiota śpi.
- Jaki idiota? - Zdziwił się.
- Jeszcze pytasz. Beau nie najlepiej sprawuje się w pracy. - Wybuchnęłam śmiechem. - Tak, czy siak. Pojedź do Marcela i poszukaj Rany.
- Się robi szefowo. - Rozłączył się radosnym głosem.
- Pójdziemy już spać? Ona wróci, a ty nie możesz się przemęczać. - Chłopak przyciągnął mnie do siebie, po czym zasnęliśmy wtuleni w siebie.



*Rana*


Powiem szczerze, miałam w tej chwili większe zaufanie do Matta, niż kogokolwiek innego. Wiem, że nigdy by mnie nie skrzywdził, a tym bardziej, że nie dałby mnie komukolwiek innemu skrzywdzić. Był przy mnie zawsze, gdy go potrzebowałam, oraz gdy on mnie potrzebował. Wiele scenariuszy układało się w mojej głowie, ale jeden był prawdziwy. Nic nie jest takie, za jakie je uważam.
Jechaliśmy już trzecią godzinę, wyjechaliśmy z Londynu i najprawdopodobniej kierujemy się w stronę zachodnią.
- Gdzie jedziemy? - Wyszeptałam, budząc bruneta z transu.
- Do Bristolu*. - Posłał w moją stronę uśmiech, który delikatnie odwzajemniłam. - Nie musisz się bać, będzie dobrze.



- Po wydarzeniach z ostatnich miesięcy, tracę w to wiarę. - Chwyciłam jego rękę.

"Nie musiała rozumieć sensu życia,
wystarczyło spotkać Kogoś, kto go zna.
A potem zasnąć w Jego ramionach 
jak dziecko, które wie, że ktoś silniejszy
od niego chroni je przed wszelkim
złem i niebezpieczeństwami."**

***

- To tutaj? - Zadałam pytanie, wychodząc z samochodu. Znajdowaliśmy się przed niewielkim domkiem, zaledwie kilkaset metrów od plaży. Zbudowany z brązowej cegły, wykończony w niektórych miejscach drewnianymi balami. Wracając.
- Tak, przenocujemy tutaj. - Wyciągnął z bagażnika plecak, który zawiesił sobie na ramieniu, zamknął pojazd i ruszył w stronę drzwi. Powlekłam się za nim, rozglądając na wszystkie strony.
- A rodzice? Hope i Victor? Szkoła? - Wyrzucałam z siebie potok słów. Matt zatrzymał się i spojrzał na mnie.
- Zabrałem z twojego pokoju kilka rzeczy i napisałem list, że zostajesz u Hope na noc. Zaraz zadzwonisz do niej i z nią porozmawiasz, bo to ona prosiła, abym cię poszukał. A o szkołę się nie martw, możemy podrobić usprawiedliwienia.
Weszliśmy do środka, który wyglądał dość przytulnie. Mały salon, kuchnia, łazienka i jedna sypialnia. Idealne dla małżeństwa bez dzieci. 
Wyszłam na plażę wraz z telefonem, spacerując i zastanawiając się, czy zadzwonić. Z niedaleka zauważyłam mały pomost, w którego kierunku się udałam.
Gdy już znajdowałam się na nim, umiejscowiłam się tak, że moje nogi zwisały nad taflą wody. Wybrałam odpowiedni numer i czekałam, aż odbierze.
- Matt? Wszystko w porządku? - Usłyszałam głos czerwonowłosej.
- To ja, Rana. - Odpowiedziałam. Dziewczyna westchnęła z ulgą, dość głośno.
- Na szczęście. Jesteś cała? - Rozmawiałyśmy tak przez następne pół godziny, dopóki nie przyszedł Lockwood. Pożegnałam się z nią i zaczęliśmy rozmowę.
- Więc.. kim jest ten cały Dylan? O co mu chodziło? Dlaczego chciał mnie zabić? - Skierowałam wzrok przed siebie obserwując wodę.
- Dylan? To dupek, który myśli, że przyjechał do Mystic Falls i jest wszechmocny. Mój stary wróg. Wie dobrze, że mi na tobie zależy, więc chce zrobić wszystko co w jego mocy, abyś ty cierpiała, bo gdy ty cierpisz, ja też. - Zdziwiona spojrzałam na niego.
- Matty ja.. - Przerwał mi w połowie.
- Wiem, że nic do mnie nie czujesz i wcale mi to nie przeszkadza. Kochasz Marcela, jesteś szczęśliwa, a jeśli ty jesteś, to ja też. - Objął mnie ramieniem. - Dlaczego chciał cię zabić? Pewnego razu, on miał zginąć, ale w chwili, gdy wystrzeliłem pojawiła się jego siostra, która osłoniła go swoim ciałem. Teraz chce się zemścić. 
Podał mi zmięty kawałek fotografii. Był tam ten chłopak i dziewczyna bardzo do niego podobna. Widać, że rodzeństwo. Najwyraźniej byli szczęśliwi.

(Na zdjęciu widoczny Dylan O'Brien wraz z swoją prawdziwą siostrą)

- Bardzo ją kochał, skoro chce się zemścić. - Oddałam mu zdjęcie. - Opowiesz mi więcej o sobie? Bo dowiaduję się, że o twojej przeszłości nie mam bladego pojęcia.
- Co tu dużo mówić, mam własny gang. Brooks'owie, Sahyounie, Yammouni i Tristan są w nim. Praktycznie od początku wakacji dowiadywałem się o morderstwach, które O'Brien popełniał wrabiając w to mnie. Wiedziałem, że będziesz w końcu jego celem, więc najzwyczajniej w świecie zdzwoniłem się ze starymi przyjaciółmi i od tego czasu cię chronimy. Z resztą nie tylko ciebie, ale wszystkich twoich bliskich. Owszem, robiłem wiele złych rzeczy, a zabijać, zabijałem w ostateczności.
- Wierzę ci. - Wtuliłam się w niego.



*Tristan*


Próbowałem od dobrych kilku godzin dodzwonić się do Matta, lecz każda próba szła na marne. Wiedzieliśmy, że coś się stało, bo nawet Steven, do którego odważyłem się zadzwonić, nie odbierał. Miałem ochotę rozwalić wszystko, co stało na mojej drodze.
- Może po prostu odpuśćmy? Nie jest nowicjuszem. - James, który jako jedyny, nie licząc mnie znajdował się w pokoju, nie odrywał wzroku od monitora.
- Czy ja wiem? Każdy może popełnić błąd. - Śmiech chłopaka rozniósł się echem po magazynie, a ja spojrzałem na niego jak na psychicznie chorego człowieka.
- Stary, znasz go dłużej niż ja. Dobrze wiesz, że on nigdy nie popełnił błędu. Prawdopodobniej ma planów zapasowych od "A" do "Z". - Miał rację, chociaż kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda?
- Nigdy nie mów nigdy. - Burknąłem pod nosem, przeczesując ręką swoje włosy. 
Nagle, z zewnątrz można było usłyszeć podejrzane dźwięki. Chwyciłem w dłoń pierwszą, lepszą broń leżącą na stoliku. Po pokazaniu sygnału, James wcisnął przycisk, podnoszący drzwi kryjówki. Wyszedłem powoli, rozglądając się na każdą stronę. Nic nie zobaczyłem, więc chciałem wrócić z powrotem do środka. W ostatniej chwili podbiegł do mnie mały piesek.


Podniosłem go, broń schowałem za pasek.
- Słodziaku, co ty tutaj robisz? - Przytuliłem go do siebie, po czym weszliśmy do środka. - Mamy nowego kolegę. - Oznajmiłem Yammouni'emu.


*Narracja trzecioosobowa*


Dwóch dziewiętnastolatków stało na wzniesieniu góry. Obserwowali miasto, które z mijającym czasem, ponownie się budziło do życia.
- Dlaczego nie możemy po prostu jej porwać? - Zapytał jeden z nich.
- Otóż dlatego, drogi Tylerze, że musimy pamiętać o zasadach. - Zaśmiał się.
- Jak w szachach? - Spojrzał na niego.
- Jak w szachach. - Potwierdził, po czym pomyślał, gdy ty zrobisz ruch, następuje kolej twojego przeciwnika.

***
*Bristol - miasto w południowo - zachodniej Anglii.
**cytat Paulo Coelho - "Brida".

SIEMANECZKO! Cóż mogę powiedzieć. To taki spóźniony o kilka dni niż w terminie, prezent na dzień dziecka :) Wszystkiego najlepszego!

Rozdział.. krótki, cholernie krótki, ale zawiera wszystkie ważne rzeczy, które chciałam Wam przekazać. Jedynie zepsułam końcówkę.
Więcej... MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ SPODOBAŁ! :)X

Podpowiedź do dzisiejszego rozdziału:

KOLEJNA SPRAWA!
- Co sądzicie o rozdziale?
- Ulubiona scena/moment?
- Ulubiony cytat?
- Czy było coś, co przyprawiło was o łzy?

To chyba tyle..

JAK POD KAŻDYM ROZDZIAŁEM
10 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ
:)

Czytam każdy komentarz, wierzcie mi.
Bardzo Was kocham, do zobaczenia!
~Autorka.