CZYTASZ = KOMENTUJESZ.
Rozdział dedykowany m.in. Nessie,
@Jannet_1D oraz Adzie.
Dziękuję Wam za to, że jesteście
i mnie wspieracie.
Rozdział może zawierać wulgaryzmy.
Muzyka I
*Taya*
Pip. Pip. Pip. - Ten denerwujący dźwięk usłyszałam, gdy odzyskałam świadomość. Jego odgłos sprawił, że moja głowa doznała uczucia, tak zwanego "przeszywania" lub "wbijania się szpilek". Nie chcecie poczuć czegoś takiego, wierzcie mi.
Przez okropny ból, nie tylko w czaszce, ale również w większości mojego ciała, wydałam z siebie głośny jęk, co bardziej podchodziło pod cichy krzyk, co, kto woli.
Otworzyłam oczy, które po chwili odruchowo przymknęłam, nie będąc przyzwyczajoną do białego koloru. "Opanował" większą część pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Ramy okien, łóżko wraz z pościelą, drzwi, futryny okien i drzwi. Jedynym wyjątkiem były ściany, które zostały pomalowane na kolor bardzo bladej żółci? A może to był kremowy? Sama nie wiem.
W tej samej chwili do pokoju wszedł mężczyzna w białym kitlu, a w ręce trzymał teczkę. Za dość dużym oknem zauważyłam rodziców, Sashę, Chrisa oraz jeszcze kilka innych osób.
- Jak się pacjentka czuje? - Zapytał, sprawdzając stan mojej kroplówki.
- Gdzie ja jestem? Albo raczej, co ja tutaj robię do cholery? - Delikatnie podniosłam głos, będąc zdezorientowaną w obecnej sytuacji.
- Proszę spokojniej, nie może pani wykonywać teraz zbyt gwałtownych ruchów. Możliwe, że nie pamiętasz niektórych zdarzeń, ponieważ byłaś pijana. Próbowałaś popełnić samobójstwo, skacząc do zbyt zimnej wody. Doszło do wychłodzenia organizmu, inaczej rzecz ujmując, dostałaś szoku termicznego, który spowodował kilku dniową śpiączkę. Gdyby ten chłopak cię nie uratował, teraz nie byłabyś tu z nami. - Odrzekł siadając na moim łóżku. Zaczęłam łączyć wszystkie fakty. Wypiłam zbyt wiele, poszłam nad rzekę, skoczyłam, ktoś mnie uratował. Ale kto? Później wszystko jak przez mgłę.
- A co jeśli właśnie o to mi chodziło? Jeśli właśnie chciałam się zabić? - Łzy zaczęły wypływać z moich oczu, mocząc twarz oraz poduszkę.
- Co ty mówisz dziecko? - Przysiadł się bliżej mnie. - Posłuchaj. Rozumiem, że jest ci ciężko bez siostry, brakuje ci jej. Twoja mama powiedziała mi o tym, co się stało. Nie możesz się załamywać. Wiem dokładnie, co czujesz. Gdy byłem zaledwie w twoim wieku, albo nawet miałem mniej lat, straciłem trzy siostry i brata w jednym dniu. Zginęli podczas strzelaniny na lotnisku w Heathrow. Wracali z pobytu u babci w Stanach, niestety nigdy nie wrócili. Przeżywałem to samo co ty. Jestem lekarzem od kilkunastu lat, widziałem wiele rzeczy, rozmawiałem z wieloma osobami. Wiesz, co powie ci osoba chora na raka? Że chciałaby nadal żyć, że chciałaby porozmawiać z każdym przyszłym samobójcą, aby szanował swoje życie, która ma. Jedna dziewczynka, którą spotkałem, raz powiedziała mi bardzo mądrą rzecz, "samobójcy to anioły, które chcą wrócić do domu, ale Bóg dał im drugą szansę, aby mogły zostać na ziemi, lecz nie wszystkie z niej korzystają". - Rozmowa z nim uświadomiła mi wiele rzeczy. Westchnęłam. - Dla nich - wskazał palcem na okno, za którym znajdowali się moi najbliżsi - znaczysz więcej niż myślisz. Pomyśl nad tym. - Poklepał mnie po ręce, uśmiechając się i kierując się do wyjścia.
- Proszę pana. - Zwróciłam jego uwagę. - Bardzo dziękuję. I... mogę mieć jedną prośbę? - Podniosłam się delikatnie.
- Oczywiście.
- Niech nie wpuszcza pan na razie moich rodziców. Tylko tą blondynkę. Nikogo więcej. - Wzięłam głęboki wdech, spoglądając na okno. Lekarz wyszedł z pokoju, a po chwili pojawiła się w nim Sasha. Podbiegła do mnie, delikatnie przytulając i wypłakując się w ramię.
- Prze... -
- Zanim zaczniesz przepraszać, powiem ci tylko tyle; nie rób tego. Ważne, że żyjesz. Dzięki bogu, że Chris wtedy tam był. - Odpowiedziała, siadając na krześle obok łóżka. Chris? To on mnie uratował? Przed straceniem przytomności, usłyszałam czyiś głos i to na pewno nie był on.
- Podziękuj mu ode mnie. Zrobisz coś dla mnie? - Coś dużo tych próśb jak na jeden dzień.
- Cokolwiek chcesz.
*Narracja trzecioosobowa*
- Evans, gdzieś ty do cholery był? - Zaczął od progu brunet na widok Tristana.
- Załatwiłem to i tamto. - Położył na stole, średniej wielkości, plastikowe pudło.
- Masz wszystko? - Wszyscy podeszli do nowego obiektu zainteresowania.
- Yup, najlepsze co mógł mi dać i dodatkowo mnóstwo amunicji. - Rozsiadł się na krześle.
- Działo się dzisiaj coś ciekawego? - Brązowo - włosy przeglądał broń, którą dostał w prezencie od znajomego.
- Właściwie, to raczej spokojny dzień, bo nadajnik niczego... - Loczek, sprawdził urządzenie. - Kurwa mać! Ten pierdolony sprzęt padł! - "Szef" spojrzał z przerażeniem na chłopaka.
- Chyba sobie, kurwa, żartujesz! - Z wściekłością podszedł do niego. Zabrał przedmiot, czyniąc dokładnie tą samą czynność co jego przyjaciel wcześniej, a następnie rzucił nim o ścianę. - James, namierz ją. Teraz!
- Już się robi. - Yammouni jak najszybciej tylko potrafił, wciskał klawisze czarnej klawiatury. - Więc... teraz.. biegnie? - Ponownie sprawdził wszystkie dane, które wpisał, jednak okazały się one poprawne. - Jest w lasach Bricks, ucieka przed czymś.
- Lub kimś. - Dokończył za niego. - Tristan, Beau, Daniel, zbierajcie się. Jedziecie ze mną. Jai, Luke, James, zostajecie. Ktoś musi pilnować terenu.
***
- Jesteście już niedaleko. - Z telefonu mówił James. - Za najbliższym zakrętem jest parking. Zaparkujcie samochód tam, jeden niech zostanie, a reszta kieruje się w stronę północnego wyjścia z lasu na polanę. - Wydał instrukcje.
- Jesteś pewny? - Mruknął nadal naładowany adrenaliną chłopak. Jednak była myśl, która również znalazła się w jego głowie. Jak jej wytłumaczy, że ją znalazł?
- W stu procentach. Do później. - Rozłączył się.
Samochód został zaparkowany na praktycznie pustym parkingu. W tych okolicach rzadko kto bywał, a szczególnie nocą.
- Skip, zostań. Pozostali.. - Nagle na drodze pojawiło się kilka ścigaczy, które chwilę później zniknęły w ciemnościach lasu. - Kurwa! Yammouni, zgłoś się. - Włączył radio, które połączyło go z radiem znajdującym się w magazynie.
- Zauważyłem. Nie mają szans jej znaleźć. Oni będą szukać dziewczyny po całym terenie lasu, a wy macie wyznaczony kierunek. Ruszcie tyłki to będziecie szybciej. Teraz.
***
- Słyszycie to? - Wszyscy przystanęli na moment. W oddali wydawał odgłosy pracujący silnik ścigacza, powoli zbliżającego się do grupy. - Przygotujcie broń. Pozbawimy go opon. Za drzewa. - Pojazd był co raz bliżej. Chłopak, prowadzący go mijał drzewa, rozglądając się. W pewnym momencie usłyszał strzał, przebijający oponę Hondy Fireblade. W porę reagując, zeskoczył, zyskując zaledwie kilka siniaków. Zobaczył jak jednoślad rozbija się o drzewo. Zdezorientowany, stał nie ruchomo, dopóki kilka metrów przed nim nie pojawiło się kilka osób, mniej więcej w jego wieku. Jeden z nich, który najpewniej był mężczyzną wyciągnął przed siebie rzecz, odbierając mu życie.
***
Polana, do której zmierzali członkowie gangu nazywała się Polaną Centralną, ponieważ łączyła wszystkie cztery wyjścia lasu. Pokonali już duży obszar terenu w stronę wymienionego wcześniej miejsca, a dziewczyny nadal nie znaleźli. Mimo tego, siedemnastolatek nadal mówił im, że ona także zmierza w tym samym kierunku. Jedyne, co go dziwiło to, to, że poruszała się z wielką jak na człowieka prędkością. Zostały im ostatnie cztery metry, które po pokonaniu ich, ukazały ogromną przestrzeń. W połowie, miejsce to, przecinała rzeka, która płynęła przez całe miasto Mystic Falls. Na środku stała drobna osoba. Rana. Najwyraźniej przystanęła by móc zaczerpnąć powietrza. Odwróciła się w stronę trójki. W dziwnym geście, rozłożyła ręce, a po chwili zaczął wiać silny wiatr. Na drzewach, przy których stali, wisiały sznury, wyglądające na przyszłe miejsce śmierci samobójców. Jeden sznur zaczepił się o Beau'a, a gałąź, przez wiatr, pociągnęła go do góry, powodując brak dopływu tlenu. Chłopak zaczął się dusić, więc jego towarzysze chcieli mu pomóc. Drugie drzewo "widząc" plany pozostałej dwójki, szybko złapało w swoje sidła Tristana. Brunet, jako jedyny wolny, po raz pierwszy nie wiedział co zrobić. Był w pułapce.
Nie minęła chwila, a wszystko rozpłynęło się. To był zwyczajny sen.
***
- Matt! Do cholery, dajcie tą wodę! - Usłyszał chłopak, a po chwili się obudził pod wpływem zimnej wody. - Nareszcie!- Pojebało was? - Jęknął, kierując się w stronę szafki. Wyjął z niej suchy t-shirt i założył go na siebie.
- Rzucałeś się po całym materacu, więc musieliśmy. - Przypomniał mu się sen.
- Gdzie jest Tristan?! - Krzyknął.
- Jest na zewnątrz. Wraz z Luke'iem wyciągają sprzęt z samochodu. Czemu pytasz? - Ruszył jak najszybciej na zewnątrz, ignorując nawoływania towarzyszy. Tak, jak też Daniel wcześniej poinformował go, rozpakowywali pudła.
- Evans! Gdzie ona jest?! Miałeś jej pilnować! - Chwycił chłopaka za bluzę i przyparł do pojazdu.
- Ej, ej, ej, spokojnie. Lockwood, dobrze się czujesz? - Luke próbował odciągnąć wściekłego osiemnastolatka, lecz adrenalina znajdująca się w jego żyłach na to nie pozwalała.
- Stary, Rana jest bezpieczna. - Lokowany odpowiedział zdezorientowany.
- Nie prawda! Nadajnik się zepsuł! - Delikatnie rozluźnił uścisk. Chłopak skorzystał z sytuacji, wyrwał się, a następnie odsunął, wyciągając z kieszeni uprzednio wspomniane urządzenie.
- Widzisz? Działa. Cokolwiek ci się śniło, było złudzeniem. Jest cała i zdrowa. - Matt westchnął, przepraszając. Wrócił do budynku. Potrzebował snu, ostatnie nocne nie były zbyt przyjemne.
*Rana*
- Kurde, wszystko jest takie urocze. Nigdy nie sądziłam, że będę musiała się zastanawiać nad wyborem takich rzeczy. - Zaśmiała się Hope. Byliśmy aktualnie w centrum handlowym, rozglądając się za mebelkami dla dziecka. Ja, moja mama i czerwono - włosa wybrałyśmy się na zakupy. Marcel i Victor też byli z nami, ale wiedząc co się szykuje, wywinęli się i poszli do pierwszego lepszego sklepu sportowego. Hope ubrała się jak zawsze, czyli na luzie. Bluzka, spodnie w czerwono - czarną kratę, bluza, którą pożyczył jej Victor, kilka bransoletek i glany. Moja mama natomiast, w typowy dla niej styl. Niebieska bluzka, sweter, jeansy, botki, torba i kurtka. A ja? Więc... Miałam na sobie czarną bokserkę, koszulę moro, skórzaną kurtkę, glany, jeansy i kilka bransoletek. Nie przesadzałam, prawda?
- Tak to właśnie jest przy dziecku. Trzeba wybrać miliony rzeczy, które i tak nie będą później potrzebne. - Wyszłyśmy już z trzeciego sklepu. Nie wiedziałam, że będziemy musiały wchodzić do każdego...
Przy jednym ze sklepów zobaczyłam Luke'a i Jai'a. Serio? Akurat teraz musieli tutaj być? Pomyślałam. Przez to, że się zamyśliłam, wpadłam na kogoś, a rzeczy trzymane przez niego, upadły na podłogę.
- Przepraszam, zagapiłam się. - Pomogłam tej osobie pozbierać wszystkie rzeczy. Był nią chłopak, dość wysoki o brązowych włosach. Skądś go kojarzyłam.
- Nic się nie stało, Rana.
Skąd on mnie znał? Czyli to pewne, że oboje się znamy, ale ja go nie pamiętam.
- Widzę, że mnie nie pamiętasz. Steven, chodzimy razem na angielski. - Przedstawił się. No racja, siedzi w ławce obok mnie.
- No tak. Przepraszam jeszcze raz. - Podałam mu jego rzeczy, wstając. Był miłym chłopakiem, nie wnioskuję tego na podstawie dzisiejszego spotkania.
- A ja mówię jeszcze raz, nic się nie stało. Do zobaczenia w szkole. - Uśmiechnął się. - Zapomniałbym. Uważaj na tych nowych, Brooks'ów. Nie są tacy, jacy ci się wydają.
- Um, okej. Do zobaczenia. - Odwzajemniłam. W kieszeni spodni poczułam wibracje. Wyciągnęłam z niej telefon, na wyświetlaczu pojawił się napis "Marcel".
- Gdzie jesteś? Wszyscy cię szukamy.
- A gdzie wy jesteście? Zaraz do was przyjdę. - Rozejrzałam się wokół siebie. Nikogo znajomego.
- Oni już wracają do samochodu, ja czekam na ciebie. Jestem przy windach. - Możecie mi wierzyć lub nie, ale Marcel zmienił się. Jest bardziej pewny siebie, inaczej się ubiera. No, z charakteru tylko jest bardziej pewny siebie, a tak, to wszystkie cechy nadal są na swoim miejscu. Chyba.
***
- Marcel, jedziesz do domu czy do nas? - Zapytała mama w drodze powrotnej. Spojrzałam na niego, a on na mnie. Posłałam mu uśmiech, na który zareagował tak samo.
- Jeśli nie ma pani nic przeciwko, to z chęcią się wybiorę się do was. - Nadal zastanawiałam się nad słowami Stevena. Nie są tacy, jacy ci się wydają. Muszę go o to zapytać.
Prócz tego, przed snem chciałabym poczytać znów mój pamiętnik.
Wsłuchiwałam się w rozmowę tej dwójki na temat tego, jakie imię wybrać dla dziecka. Zabawne.
Znajdując się już w moim pokoju, nawiązaliśmy rozmowę.
- Skoro jesteśmy teraz sami, to w końcu mogę cię o coś zapytać. - Zaczął. - Masz ochotę pójść ze mną na bal zimowy? Jest za dwa tygodnie i całkowicie zrozumiem jeśli odmówisz, bo.. - Przerwałam mu, całując go.
- Dobrze się czujesz? Marcel, jestem twoją dziewczyną, oczywiście, że z tobą pójdę. - Zaśmiałam się na jego pytanie.
- Różnie bywa. - Dołączył do mnie.
***
Gdy chłopak opuścił mój pokój na stałe, odprowadziłam go, a następnie ponownie wróciłam do pokoju. Powędrowałam ku szafie, otwierając ją. Wyciągnęłam z jej dna czarny notes. Ponownie ją zamknęłam i usiadłam na łóżku.
Westchnęłam, przebiegając palcami po włosach. Przeczytać?
Otworzyłam zeszyt, szukając odpowiedniej strony.
Wpis 38.
07.11.2012
Pamiętniku.
Dzisiaj się pokłóciliśmy. Znowu.
Hope zauważyła blizny. Mam przejebane. Rozmawiała z moją mamą. Za kilka dni zaczynam leczenie. Oni nie widzą tego, co widzę ja. Uważają, że Chris źle na mnie wpływa, ale to nie prawda. Kocham go, a on mnie? Chyba tak.
Pamiętam tą kłótnię. Każdy szczegół.
Weszłam do szkoły. Stał tam, przy swoich kolegach z drużyny. Wzdychając, skierowałam się do swojej szafki szkolnej. Czekała przy niej Hope z Mattem. Spuściłam głowę, poprawiłam plecak i naciągnęłam rękawy.
- Rana, nie widzisz tego, jak on cię olewa? Tylko cię krzywdzi. Jest z tobą, bo jesteś jedną z popularniejszych dziewczyn w szkole. - Powiedziała Hope, gdy otwierałam szafkę.
- Skoro jestem "jedną z popularniejszych", to dlaczego nie wybrał innej? - Wyciągnęłam książki i piórnik, po czym schowałam do torby.
- Hm, niech no pomyślmy, bo chce cię zaciągnąć do łóżka? Tak jak to zrobił z każdą inną? - Do rozmowy dołączył się Matt.
- Fajnie tylko, że tego nie zrobił, a jesteśmy razem ponad osiem miesięcy. - Trzasnęłam drzwiczkami, odchodząc od moich przyjaciół.
- Do cholery jasnej, Higgins zatrzymaj się! - Dziewczyna nie dawała za wygraną i pociągnęła mnie. - Dobrze wiesz, że chcemy tylko twojego dobra. On nie jest odpowiednim chłopakiem dla ciebie. Chris cię niszczy, wykańcza psychicznie.
Spojrzałam w jego kierunku. To była prawda, ale mimo tego, ja go kochałam. Nie potrafiłam zostawić.
- Możesz to teraz zakończyć. Wszystko, co cię z nim łączy. - Brunet potarł moje ramię. Nie chcąc przeszkadzać blondynowi, wysłałam mu SMS'a.
Niemal natychmiastowo dostałam odpowiedź.
Spojrzałam na blondyna, który kiwnął głową w stronę wyjścia. Ruszyłam za nim, czując na sobie wzrok nie tylko zazdrosnych dziewczyn, ale i przyjaciół.
Wyszliśmy, siadając na starym murku. Z kieszeni wyjęłam paczkę niebieskich LM'ów, wyciągnęłam jednego papierosa, którego odpaliłam.
- O czym chciałaś porozmawiać? - Zapytał, stając pomiędzy moimi nogami i kładąc ręce na biodrach. Chłopak wyjął dawkę nikotyny z moich rąk, zaciągnął się, a dym wypuścił z ust, dzieląc się ze mną.
- Boli mnie to, wiesz? - Unikałam jego wzroku, bo wiem, że jeśli spojrzałabym na niego, to nie skończyłoby się dla mnie za dobrze. Kończąc palić, zgasiłam filter, którego wyrzuciłam na ziemię. - Boli mnie, że mnie olewasz, że koledzy są ważniejsi, nawet, że nie masz pieprzonej chwili, aby do mnie podejść na przerwie.
- Rana... - Zaczął, lecz nie pozwoliłam mu dokończyć.
- Nie, Chris. To..
- Nie! Nie kończ! Proszę, pozwól mi to naprawić, naprawdę cię kocham i chcę z tobą być. Przepraszam. - Wtulił się we mnie niczym małe dziecko w matkę, przepraszając. Wtedy zauważyłam pod szkołą Hope i Matta, którzy obserwowali całą sytuację. Pokiwałam przecząco głową w ich kierunku. Oparłam brodę na głowie blondyna i pozwoliłam łzom, spływać po policzkach.
Ominęłam kilka wpisów i przeczytałam kolejny.
Wpis 45.
14.11.2012
Pamiętniku.
Szczerze? Mam wszystkiego dosyć. Wszyscy przeprowadzali ze mną szczere rozmowy. Lecz to mi nic nie daje.
Hope rozmawiała z Chrisem, widziałam ich. On wyglądał na zdziwionego.
Cieszę się, że to wszystko się skończyło.
A co do Stevena, to dowiedziałam się, że mieszka obok mnie. Odłożyłam zeszyt na parapecie. Spal go. Nie będzie ci więcej potrzebny. Podpowiedziała mi moja intuicja. Włożyłam pierwsze lepsze trampki, założyłam bluzę, schowałam do kieszeni telefon i zapalniczkę, a zeszyt chwyciłam w ręce.
Już po chwili spacerowałam ulicą. Postanowiłam wybrać się na boisko szkolne. Będąc jakieś kilkanaście metrów od ustalonego celu, zobaczyłam braci Brooks'ów i trzech innych chłopaków, grających w koszykówkę.
Zdecydowałam jednak minąć ich i wybrać jakieś inne miejsce. Zanim jednak to zrobiłam, naciągnęłam na głowę kaptur.
- Zapraszamy do nas! - Krzyknął jeden z nich. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jesteś głupia. Wpakujesz się w coś i Tristan cię nie uratuje.
- Nie skorzystam. - Przybliżyłam się. Cała paczka zaprzestała grania.
- My jednak nalegamy. - Zaśmiał się chłopak bardzo podobny do Luke'a i Jai'a. - Moglibyście przedstawić koleżankę.
- To jest Rana. Rana, to jest nasz starszy brat Beau, przyjaciel Daniel, inaczej Skip i James, chodzi do klasy niżej. - Przedstawił Jai.
- Miło mi poznać, oryginalne imię. - Najstarszy z braci podał mi rękę, którą uścisnęłam. Dlaczego miałam wrażenie, że on mnie znał?
- Mów to mojej mamie, z pewnością nie była trzeźwa, gdy mi je nadawała. - Przewróciłam oczami. Wszyscy zaśmiali się.
- Masz ochotę z nami zagrać? - Wahałam się nad odpowiedzią.
- Właściwie to...
- Nie może, bo wybiera się ze mną na obiecany spacer. - Nagle znikąd pojawił się Steven.
- Potrafi za siebie decydować. - Widać, że chłopak podniósł ciśnienie Luke'owi.
- Brooks, jest okej. Obiecałam mu spacer, a ja obietnic dotrzymuję. - Wstawiłam się za mojego wybawiciela. - Do zobaczenia.
*Narracja trzecioosobowa*
-Wzmocniłeś nadajniki? - Matt rozmawiał z Jamesem na temat urządzeń i ich ulepszeń, gdy Beau postanowił wkroczyć.
- Ja bym się nie obawiał tego czy nadajniki są mocne. Mam przypuszczenia, kto jest naszym wrogiem. - Zaczął.
- Możesz mnie oświecić, jakie są twoje propozycje?
- Steven. Steven McQueen. - Odpowiedział. - Ostatnimi czasy często kręci się wokół niej. Zawsze, gdy my jesteśmy w pobliżu, on wkracza.
- Sprawdziłeś go? - Brunet skierował się do Yammouni'ego.
- Tak, czyste konto, od dziecka mieszka w mieście, jest jej sąsiadem. - Lockwood zmęczony opadł na fotel.
- Mamy nowy problem.
***
SIEMANECZKO MIŚKI! Więc tak. Jest 2.00 w nocy, a właściwie po drugiej, haha xd
Soł. Mamy nowy szablon, jak wam się podoba? :) MATT SIĘ UJAWNIŁ :O Co do rozdziału, to uważam, że jest BEZNADZIEJNY I CHOLERNIE NUDNY. Doprawdy.
Mam do Was prośbę. Wpadnijcie na bloga @husaria1698. Dziewczyna naprawdę pisze cudownie i szkoda by było, gdyby jej talent się zmarnował :) Tutaj jest link.
ROZDZIAŁ:
- Co wy o nim sądzicie?
- Wasza ulubiona scena?
- Ulubiony cytat z tego rozdziału?
KOMENTARZE:
YAY! Nareszcie się zmotywowaliście :] Ale to nie koniec.
Wierzcie mi, czytam każdy komentarz :)
PS. DZIĘKUJĘ AGNIESZCE ZA POMAGANIE W PISANIU, A SZCZEGÓLNIE ZA PODSUWANIE POMYSŁÓW CO DO DANEJ SCENY :D
10 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ.
Niestety, przez jakiś czas tak musi być.
I'm sorry.
A tutaj Steven! :)
Nie jest on postacią główną, ale
przez jakiś czas będzie obecny.
Do następnego, trzymajcie się ciepło,
~Pajka.